Opowieść (przed)wigilijna

Ewa K. Czaczkowska

|

GN 48/2022

Boże, chroń przed nienawiścią, daj przebaczenie.

Opowieść (przed)wigilijna

Zapachy słodkich pierników i prażonych migdałów, gotowanej kapusty i fasoli mieszały się od kilku dni. Jerzy, który sam nieźle gotował, szczególnie od czasu, gdy Ela zaczęła chorować i on przejął wszystkie prace domowe, tym razem poddał się. Świąteczne przygotowania w tym roku kosztowały go zbyt wiele emocji. Długo przecież czekał na tę wigilię.

O pomoc poprosił Irinę, mieszkającą po sąsiedzku, w lokalu udostępnionym przez znajomych, kiedy po ucieczce z dziećmi spod Charkowa po niemal dwóch tygodniach podróży znalazła się w Polsce. Jerzy dużo im pomagał, szczególnie na początku, kiedy wszystko było dla nich nowe i trudne. Bywał świadkiem, jak Irina przez Skype’a łączyła się z mężem Olegiem, który został na Ukrainie. Słuchał z nimi relacji z wojny i płakał z nimi, kiedy wspominali niedawne jeszcze wspólne życie. A gdy wracał do domu, przed snem powracały strzępy wspomnień jego rodziców, przesiedleńców ze Wschodu, którzy cudem przeżyli rzeź na Wołyniu... Długo modlił się na różańcu o pokój na Ukrainie, w Europie, o nawrócenie Wschodu. Nie lubił słuchać złorzeczeń. Modlił się o nawrócenie Putina. I o czystość serca swojego i innych. „Boże, chroń przed nienawiścią, daj przebaczenie”. Pamiętał, jak niegdyś zatrute było serce bliskich mu osób.

Teraz stał w salonie, by po raz kolejny ogarnąć okiem choinkę – wyższą niż zwykle, aż po sam sufit, i jakby piękniej ubraną. Siedmioletnia Olena i o trzy lata starszy Wasyl do bombek w kolorze złota przywiesili niebieskie kokardki.

– Baton, Baton, zostaw ten łańcuch! – Jerzy strofował psa, który zaplątał się w zwisający do podłogi złoty papierowy łańcuch, który zrobiły dzieci. Baton, szorstkowłosy jamnik w kolorze gorzkiej czekolady, od rana kręcił się niecierpliwie. Dobrze wyczuwał ekscytację swojego pana.

Jerzy czekał w napięciu. Po raz ostatni widzieli się przed pandemią. – To już trzy lata… Trzy lata temu po raz ostatni siedzieliśmy razem podczas wigilii. A z Elą? Cztery. Wtedy była już bardzo słaba – rozmyślał.

Syn Jerzego, Paweł, który z rodziną od lat mieszka w Teksasie, planował przyjazd już latem, ale choroba najmłodszego wnuka Filipa pokrzyżowała plany. Potem na Skypie mówił, że rozważają różne warianty na przyszłość, może nawet przeprowadzkę do Europy, aż wreszcie, o tym wspomniał może miesiąc temu, że mają niespodziankę.

– Ciekawe, co miał na myśli? – Jerzy spojrzał porozumiewawczo na Batona. – Pamiętasz, Baton, przed rokiem wigilię?

– Wtedy – znów rozmyślał – przyszła do mnie Ela, we śnie, ale przecież na jawie, jak anioł z jednym skrzydłem, utkana z mgły, piękna i szczęśliwa. Powtórzyłem Pawłowi, co powiedziała: nie jest jego powołaniem to, co teraz robi, nie po to przyszedł na świat. Czy zrozumiał? A czy ja to dobrze rozumiem?

Z kuchni dobiegał zapach smażonej ryby. Irina kończyła przygotowania do wigilijnej wieczerzy.

– Irina, proszę, zostańcie z nami na kolacji – zaczął po raz kolejny. – Dzieci się ucieszą, poznają. O, pewnie zaraz będą – spojrzał na zegarek. – Od rodziców synowej wyjechali godzinę temu.

– Tak, mamo, tak – przekrzykiwali się Olena i Wasyl. – A potem dziadek Jerzy przyjdzie do nas, na naszą wigilię. Prosimy...

– Przyjdę za dwa tygodnie na waszą prawosławną wigilię, obiecuję – Jerzy położył rękę na sercu. – Na pewno będzie coś dobrego – obserwował, jak Irina wyciąga z piekarnika jego ulubiony makowiec.

– Dobrze – powiedziała wreszcie Irina. – Ale nie obiecuję, że nie będę płakać – i łzy jak na zawołanie spłynęły jej po policzkach.

Nie skończyli zastawiać stołu do wigilii, gdy rozległ się dzwonek.

– To oni – zdążył powiedzieć Jerzy, gdy w drzwiach stanęła cała piątka: Paweł, Magda, Piotr, Julka i Filip.

– Ależ wyrośliście! – krzyknął Jerzy, przyciskając do serca najpierw wnuki.

Nieduży przedpokój zrobił się za ciasny na serdeczne przywitania i uściski. Paweł odciągnął Jerzego na bok.

– Tato, postanowiliśmy wrócić – zaczął. – Rodzice Magdy chorują, jej ojciec jest po wylewie, tobie też nie jest łatwo po śmierci mamy… – zawiesił głos.

Jerzemu odebrało głos. Zdumienie nie schodziło mu z twarzy.

– Przecież modliłeś się o to, tato…

– Wracacie? Ze Stanów? Ale to się nie zdarza.

– A jednak.

Znów uścisnęli się serdecznie. Mocno. Mocniej.

– No, siadajmy już do stołu. Jak to u was jest: pierwsza gwiazdka? Już dawno na niebie – Irina przywołała wszystkich do porządku.

Baton, zahaczając łapką o złoty łańcuch, cichutko wszedł pod stół. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.