Czekając na Reagana

Jacek Dziedzina

|

GN 48/2022

publikacja 01.12.2022 00:00

Stany Zjednoczone i republikanie mają szansę na nowego Ronalda Reagana.Pod warunkiem, że znowu nie zechce nim zostać Donald Trump. Problem w tym, że były prezydent nadal ma taką ambicję.

Donald Trump i prezydent USA Ronald Reagan na zdjęciu wykonanym w latach 80.  XX wieku. Donald Trump i prezydent USA Ronald Reagan na zdjęciu wykonanym w latach 80. XX wieku.
Laski Diffusion /east news

Ponad 6 lat temu, w samym środku kampanii prezydenckiej w USA, gdy „żaden poważny analityk” nie dawał szans na wygraną Donalda Trumpa, napisałem: „Wysłuchałem kilkudziesięciu wystąpień Trumpa. I nie mam wątpliwości: ten człowiek wygra tegoroczne wybory prezydenckie w USA”. Nie pisałem tego bynajmniej jako fan ówczesnego kandydata republikanów, tylko jako prosty obserwator życia społeczno-politycznego w USA. Zamiast czytać mądre analizy programowych krytyków Trumpa, niedopuszczających nawet myśli, że „taki człowiek” mógłby zostać głową światowego supermocarstwa, starałem się przyglądać reakcji na jego wystąpienia w różnych grupach społecznych oraz ewolucji stosunku do Trumpa w partii republikańskiej. A w niej przecież aż wrzało od sporu o kandydata, w którym część działaczy widziała już nowego Reagana, część – rwała włosy ze złości i wstydu, że „taki człowiek” będzie reprezentował konserwatywny elektorat. Ten ostry podział jeszcze mocniej rysował się w całym społeczeństwie. Jedna połowa Ameryki została całkowicie zahipnotyzowana przez ekscentrycznego miliardera, druga – ogarnięta totalną nienawiścią do jego osoby. Pół roku później Trump triumfował wygraną. Nie było innej opcji.

Hipnoza opadła

Tym razem nie napisałbym już z taką pewnością, że Trump wygra kolejne wybory. On sam w połowie listopada zadeklarował, że zamierza ponownie wystartować w wyścigu do Białego Domu. Wprawdzie zostały jeszcze 2 lata, więc wszystko może się zdarzyć, jest jednak pewna zasadnicza różnica w porównaniu z 2016 rokiem: zahipnotyzowana wówczas część Ameryki miała okazję odczarować w sobie obraz Trumpa w czasie jego czteroletniej kadencji. Owszem, niemała część jego elektoratu nadal widzi w nim zbawcę narodu, a jego rządy nawet utwierdziły tę część w przekonaniu, że lepszego kandydata republikanie nie mogli sobie wymarzyć. Równie silne jest jednak rozczarowanie, zwłaszcza stylem, w jakim prezydent pożegnał się z urzędem po przegranej z Joe Bidenem. Większość krytycznych wobec Trumpa wyborców republikanów chciałaby zapewne kontynuacji jego polityki w wielu obszarach, ale zarazem chciałaby, by robił to ktoś, o kim rzeczywiście będzie można powiedzieć „drugi Reagan”. Sam zainteresowany nie bierze pod uwagę takiej opcji. Ogłaszając, że w przyszłym roku zawalczy o nominację Partii Republikańskiej, powiedział: „Zawsze wiedziałem, że to nie koniec, tylko początek naszej walki o uratowanie amerykańskiego snu”.

Sąd prokuratora

Z wielu głosów, jakie pojawiły się w Stanach po tej decyzji, uwagę zwraca bardzo krytyczna reakcja Williama Barra. To były prokurator generalny, mianowany na to stanowisko przez Trumpa w czasie jego prezydentury. Jego relacje z mocodawcą były bardzo złożone.

Po objęciu urzędu nie wstrzymał śledztwa w sprawie domniemanych wpływów Rosjan na wybory w USA w 2016 roku i kontaktów ludzi ze sztabu Trumpa z Kremlem (co z pewnością nie podobało się prezydentowi), ale – w listopadzie 2020 roku, gdy otoczenie Trumpa ogłosiło, że doszło do oszustw wyborczych, których skutkiem była wygrana Joe Bidena, zlecił śledztwo, które miało sprawdzić taką hipotezę (przez co zyskał w oczach Trumpa). Kiedy jednak jego śledztwo nie wykazało nieprawidłowości, natychmiast poinformował o tym opinię publiczną (czym znowu podpadł Trumpowi). Ostatecznie Barr podał się do dymisji, gdy stało się jasne, że zwyciężył Biden. Ale ta historia ma epilog – w styczniu 2021 roku, gdy Trump wzywał swoich zwolenników do protestów pod Kapitolem (protesty skończyły się atakiem na siedzibę amerykańskiego Kongresu), były już prokurator generalny oskarżył odchodzącego w niesławie prezydenta o „zdradę jego urzędu i zwolenników”. W oświadczeniu napisał: „Organizowanie tłumu w celu wywarcia presji na Kongres jest niewybaczalne”.

Krytyk docenia

Ten kontekst warto przywołać, jeśli chcemy dobrze zrozumieć tekst, jaki William Barr opublikował parę dni temu w „The New York Post”. Były prokurator generalny pisze otwarcie, że Trump pociągnie republikanów na dno i że Partia Republikańska ma historyczną szansę na powrót do świetności z czasów Reagana, ale na przeszkodzie stoi były prezydent. „Podczas republikańskich prawyborów w 2016 roku popierałem kolejno każdą alternatywę dla Donalda Trumpa. Nie był moim pomysłem na prezydenta. Widziałem, że był rażąco egocentryczny, brakowało mu samokontroli w jego naturalnej zadziorności” – pisze Barr. I zaznacza: „Widziałem też mocne strony Trumpa. Podobały mi się jasny i bezpośredni sposób, w jaki zajmował stanowisko, i jego gotowość do mówienia nieprzyjemnych prawd, które wielu bało się powiedzieć. Doceniam to, że był gotów stawić czoła trudnym kwestiom – takim jak nieuczciwe umowy handlowe lub marne wydatki naszych sojuszników na obronę – których unikali inni politycy. Przede wszystkim Trump trafnie zdiagnozował i dał wyraz głębokiej frustracji wielu Amerykanów z klasy średniej i robotniczej, którzy mieli dość ekscesów postępowych demokratów, bezwstydnej stronniczości mediów głównego nurtu, protekcjonalnych elit, które źle zarządzały krajem, sprzedały go i wydawały się zadowolone z przewodzenia upadkowi Ameryki”. W tych słowach Barr trafnie opisuje klucz do sukcesu Trumpa w 2016 roku.

Zły, ale dobry?

Barr wyjaśnia jednak, dlaczego powrót Trumpa to zły pomysł i dlaczego pora na nowe przywództwo. „Niestety, po wyborze Trump przeniósł swój styl bycia do rządzenia państwem. Nie poskromił swojej destrukcyjności i zamiłowania do chaosu. Podczas gdy jego podstawowe oceny polityki były zazwyczaj rozsądne, jego impulsywność sprawiała, że sprawy prawie zawsze szły w złym kierunku. Kiedy zafiksował się na złych pomysłach lub chciał posunąć się za daleko, jego personel musiał wykonać niewiarygodną ilość manewrów, aby utrzymać go na właściwym torze (…). Ulegał swemu impulsowi małostkowości i bezsensownej złośliwości; dał się wciągnąć w infantylne wyzwiska” – pisze Barr. Następnie wylicza sukcesy Trumpa, które jego zwolennikom każą w nim jednak widzieć „nowego Reagana”: „Jego reforma podatkowa i wysiłki deregulacyjne stworzyły najsilniejszą i najbardziej odporną gospodarkę w historii Ameryki – taką, która przyniosła bezprecedensowy postęp wielu zmarginalizowanym Amerykanom. Zaczął przywracać siłę militarną USA, zwiększając wydatki na broń nowej generacji i zaawansowaną technologię. Prawidłowo zidentyfikował ekonomiczne, technologiczne i militarne zagrożenia dla Stanów Zjednoczonych wynikające z agresywnej polityki Chin. Pośrednicząc w historycznych porozumieniach pokojowych na Bliskim Wschodzie, osiągnął to, co większość uważała za niemożliwe. Miał odwagę wyciągnąć nas z nierozważnych i szkodliwych porozumień z Iranem i Rosją. I spełnił długo odkładaną obietnicę Ameryki przeniesienia ambasady Izraela do Jerozolimy” – wymienia Barr, podkreślmy, obecny krytyk Donalda Trumpa.

Nie ta liga

Przywołuję obszerne fragmenty jego tekstu, zwłaszcza uznanie dla osiągnięć byłego prezydenta, bo tym mocniej wybrzmiewa jego przekonanie, że mimo to republikanie nie mogą sobie pozwolić na powrót Trumpa do Białego Domu. William Barr dostrzega szansę na nowe przywództwo republikanów w tym, że demokraci jeszcze mocniej skręcili w lewo. Jego zdaniem otwiera to możliwość stworzenia konserwatywnej odpowiedzi w takim stylu, w jakim zrobiło to otoczenie Ronalda Reagana – „połączenie osób wykształconych z przedmieść z kulturowo konserwatywnymi wyborcami z klasy robotniczej, a nawet z częścią klasycznych liberałów, których odpycha lewicowy autorytaryzm demokratów”. Dlaczego, zdaniem Barra, nie zapewni tego Trump? „Stworzenie tej koalicji wymaga czegoś więcej niż »bombowej« retoryki. Wymaga merytorycznego, strategicznego i zdyscyplinowanego prezydenta, zdolnego do realizacji planu osiągnięcia trwałych reform niezbędnych do przywrócenia kraju na zdrowy kurs” – pisze były prokurator generalny. „W ciągu czterech lat poprzedzających wybory w 1980 roku Reagan dążył do jedności partii z determinacją. Udało mu się zjednoczyć Partię Republikańską, która była znacznie bardziej skłócona niż dzisiaj”. Jego zdaniem Trump nie jest w stanie tak zjednoczyć republikanów ze względu na ciągłe jątrzenie i skłócanie ze sobą członków partii. Barr posuwa się wręcz do stwierdzenia, że Trumpowi nawet nie zależy na zjednoczeniu republikanów, ale na wyprowadzeniu z partii swoich zwolenników. „Jego egoizm sprawia, że nie jest w stanie myśleć o partii politycznej jako o czymś innym niż o przedłużeniu samego siebie”. Opinia Barra dobrze oddaje problem z oceną Trumpa – rzeczywiście, podejmował decyzje kluczowe dla konserwatywnego elektoratu. Równocześnie robił wszystko, by ten elektorat mocno podzielić. Czy republikanie zdołają wyłonić kogoś, kto faktycznie będzie przypominał Ronalda Reagana? •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.