„Janie, pilnuj mnie”

Andrzej Grajewski

|

GN 48/2022

publikacja 01.12.2022 00:00

Od beatyfikacji, która odbyła się przed rokiem, wierni proszą ks. Jana Machę o wstawiennictwo w trudnych życiowych sprawach. Inni o pomoc prosili go już wcześniej.

Jadwiga Eichler. Jadwiga Eichler.
Henryk Przondziono /foto gość

W trakcie procesu beatyfikacyjnego udało się dotrzeć do wielu nowych dokumentów. Przede wszystkim odnaleziono w Berlinie akt oskarżenia i wyrok na ks. Machę oraz dwóch jego współpracowników: kleryka Joachima Gürtlera oraz Leona Rydrycha. Znalezione zostały także kazania ks. Jana. Nie pojawił się jednak nowy świadek, który mógłby nam opowiedzieć o tamtych czasach. Tym większe było moje zaskoczenie, kiedy na początku listopada otrzymałem od ks. prof. Damiana Bednarskiego, postulatora procesu beatyfikacyjnego ks. Machy, niezwykłą informację. W czasie jego wykładu na temat błogosławionego dla Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Katowicach jedna z pań biorących w nim udział powiedziała, że ona i jej rodzina byli objęci pomocą organizowaną przez księdza.

Wszystko o bł. ks. Janie Masze

Dzięki temu nawiązałem kontakt z Jadwigą Eichler, mieszkanką Szopienic, która dzieciństwo spędziła w Rudzie Śląskiej. Tam w pierwszych latach okupacji pomagał im ks. Macha. Spotkałem się z nią, aby wysłuchać tego, co zapamiętała z opowieści matki o tamtych wydarzeniach.

Zaczęło się na Wschodzie

Ta historia zaczyna się w Kobryniu na Polesiu, gdzie w 83 Pułku Piechoty służył starszy sierżant Maksymilian Eichler z Rudy. Wcześniej jako górnik pracował w miejscowej kopalni. Po odbyciu zasadniczej służby wojskowej zdecydował, że zostaje zawodowym żołnierzem, i dosłużył się stopnia starszego sierżanta. W Kobryniu poznał szefa miejscowej policji, który zaprosił go do swej rodziny w Ostrowi Mazowieckiej. Tam poznał Zofię Jankowską, swą przyszłą żonę. W 1933 r. odbył się ślub, po którym zamieszkali w Kobryniu.

W 1935 r. Eichlerom urodziła się córka Alina, a trzy lata później Jadwiga. Jak wspomina, przyszła na świat w grudniu 1938 r. w Brześciu Litewskim, gdzie w miejscowej twierdzy mieścił się szpital garnizonowy. We wrześniu 1939 r. pułk sierżanta Eichlera, będący częścią 30 Poleskiej Dywizji Piechoty, wszedł w skład Armii „Łódź”. Brał udział w ciężkich walkach z Niemcami w rejonie Piotrkowa Trybunalskiego, a w ostatniej fazie wojny obronnej 1939 r. był częścią Grupy Operacyjnej „Polesie” dowodzonej przez gen. Franciszka Kleberga. Ostatni bój jednostka stoczyła pod Kockiem, gdzie skapitulowała 6 października po tym, jak wyczerpała się jej amunicja. Eichler dostał się do niewoli i trafił do stalagu XIII-D pod Norymbergą. W tym czasie Zofia wraz z córkami przebywała w Kobryniu, po 17 września zajętym przez Armię Czerwoną. Wkrótce zaczęły się aresztowania, także wśród rodzin żołnierzy z miejscowego garnizonu. Doniesiono również na nią, jako żonę zawodowego podoficera. Od aresztowania i prawdopodobnej wywózki na Wschód ktoś je uchronił, ostrzegając przed niebezpieczeństwem i sugerując, aby natychmiast opuściły miasto. Zofia Eichler zapisała się na listę, która była rozpatrywana przez sowiecko-niemiecką komisję repatriacyjną. Ostatecznie pozwolono jej wrócić, lecz nie do swoich rodziców do Generalnego Gubernatorstwa, ale do rodziny męża do Rudy Śląskiej, która była już wówczas częścią III Rzeszy.

Postać w czerni

Po trwającej wiele dni podróży w końcu listopada 1939 r. Zofia Eichler z córkami dotarła na Górny Śląsk i zamieszkała u teściów w jednym pokoju małego mieszkania w domu stojącym w robotniczej kolonii. Z każdym dniem ich sytuacja była coraz trudniejsza. Zofia nie miała żadnych środków do życia, nie znała języka niemieckiego, nie otrzymała przydziału kartkowego, a teściowie byli bardzo ubodzy. Zaczynała się ostra zima z 1939 na 1940 r., a w mieszkaniu nie było nawet czym napalić. – Matka – wspomina pani Jadwiga – podejmowała dorywcze prace w pobliskiej piekarni, aby dostać trochę chleba dla nas. Wtedy po kolędzie do Eichlerów przyszedł wikary z parafii św. Józefa w Rudzie, ks. Jan Macha.

Pani Jadwiga go nie pamięta, gdyż miała wtedy dwa lata, ale jej starsza siostra zapamiętała, nie tyle twarz, ile szczupłą sylwetkę osoby w czerni, która odtąd zaczęła je odwiedzać i organizować dla nich pomoc. Kiedy ksiądz przychodził, dziadkowie zabierali wnuczki z pokoju, aby przypadkiem nie wygadały się później komuś z tego, co widziały i słyszały. Trwało to do momentu aresztowania księdza we wrześniu 1941 r. Nie wiemy, ile takich samotnych, pozbawionych środków do życia matek jak Zofia Eichler ks. Macha spotkał w czasie swej pierwszej kolędy w Rudzie Śląskiej. Z pewnością było ich wiele, gdyż pod koniec 1939 r. zaczęły się tam aresztowania byłych powstańców śląskich oraz działaczy polskich organizacji. Sporo było także rodzin, których bliscy, podobnie jak Maksymilian Eichler, nie wrócili z wojny – zginęli bądź znaleźli się w niemieckiej lub sowieckiej niewoli. Ksiądz Macha znał dobrze ich ból i rozpacz. Jego brat Piotr walczył we wrześniu 1939 r. w obronie Polski i też dostał się do niewoli, z której powrócił w listopadzie 1939 r.

Pani Jadwiga nie ma wątpliwości, że pomoc organizowana przez rudzkiego wikarego ocaliła ich w najtrudniejszym czasie, kiedy wydawało się, że cały świat się od nich odwrócił. Maksymilian Eichler wrócił z niewoli dopiero w 1942 r. Podjął wówczas pracę w Hucie Bobrek w Bytomiu i dzięki temu rodzina mogła przetrwać do końca okupacji. Z tego późniejszego okresu pani Jadwiga zapamiętała, że jej matka przygotowywała dla męża, zanim poszedł do pracy, równo pokrojone kromki chleba. Były przeznaczone dla więźniów obozów koncentracyjnych i jeńców wojennych, zmuszonych do niewolniczej pracy w zakładzie, gdzie pracował Maksymilian. W ten sposób symbolicznie dalej dzieliła się kromką chleba, którą otrzymała od ks. Jana.

Od kolędy do Opieki Społecznej

Opowieść Jadwigi Eichler potwierdza wydarzenia opisane m.in. przez ks. Konrada Szwedę, kolegę rocznikowego ks. Machy, więźnia niemieckich obozów koncentracyjnych. W tekście opublikowanym w „Gościu Niedzielnym” we wrześniu 1951 r. napisał, że w czasie pierwszych tygodni swej pracy w parafii w Rudzie ks. Macha poznał skrajną biedę tych, którym ojców i synów aresztowano albo zabito w czasie terroru, jaki na Górnym Śląsku rozpoczął się zaraz na początku niemieckiej okupacji. „Budzi się w nim franciszkański duch jałmużnika” – napisał ks. Szweda. „Wyciąga rękę i zbiera datki dla ofiar wojny. Sam zanosi zapomogi, pociesza matki i biedne dzieci”. Wkrótce ks. Macha znalazł pomocników i rozszerzył swą akcję dobroczynną na całą okolicę. Powstała w ten sposób nieformalna grupa przyjaciół i kolegów, głównie rudzkich harcerzy i kolegów z drużyny piłki ręcznej Azoty. Dała ona podwaliny konspiracyjnej grupie o nazwie Opieka Społeczna. Organizacja powstała w 1940 r. jako część pionu cywilnego Związku Walki Zbrojnej, formacji Polskiego Państwa Podziemnego, która w 1942 r. przekształciła się w Armię Krajową. Według danych zawartych w akcie oskarżenia niemieckiej prokuratury, w chwili aresztowania ks. Jana Machy i jego współpracowników w Opiece działało co najmniej 1750 osób. Tyle bowiem legitymacji zostało wydanych ludziom płacącym miesięczną składkę, w wysokości 2 marek, na pomoc represjonowanym polskim rodzinom. Krąg otrzymujących pomoc był jeszcze szerszy i mógł obejmować kilka tysięcy osób na całym Górnym Śląsku. Należała do nich rodzina Eichlerów.

Pamięć i modlitwa

O pomocy ks. Machy dla swej rodziny pani Jadwiga dowiedziała się, kiedy była już starsza i matka o wszystkim im opowiedziała. Po wojnie Eichlerowie wyprowadzili się z Rudy i zamieszkali w Szopienicach. Pani Jadwiga ukończyła miejscowe technikum, a później zrobiła studia wieczorowe. Jest inżynierem metalurgiem ze specjalnością metali nieżelaznych. Wspomina, że kiedy w 1951 r. na cmentarzu w Chorzowie Starym koledzy rocznikowi ks. Machy, zgodnie z jego życzeniem wyrażonym w ostatnim liście, wznieśli dla niego symboliczny grób, razem z matką i siostrą regularnie tam przyjeżdżały. Wspólne wyjazdy odbywały się dwa razy do roku – w czerwcu na imieniny Hanika oraz w grudniu w rocznicę jego śmierci. Postać ks. Machy stała się przez to bliska także dla niej i jej siostry. Podczas rozmowy pokazuje mi w swym telefonie komórkowym zdjęcie jej mieszkania, gdzie na kredensie stoi czarno-białe zdjęcie ks. Machy. Jeszcze przed beatyfikacją w chwilach trudnych zwracała się do niego z modlitewną prośbą: „Janie, pilnuj mnie”. W uroczystości beatyfikacyjnej przed rokiem nie brała jednak udziału. Kiedy ją o to pytam, mówi, że nie miała odwagi, aby wtedy przyjść do katedry.

Zapewne gdyby zaraz po wojnie zaczęto zbierać świadectwa dotyczące życia i pracy ks. Machy oraz stworzonej przez niego Opieki Społecznej, podobnych opowieści nazbierałoby się bardzo dużo. Dzisiaj docierają do nas pojedyncze historie o tym niezwykłym kapłanie i męczenniku oraz o ludziach, którzy byli wtedy razem z nim. Tym bardziej jednak są cenne, gdyż dopełniają obraz znany z wcześniejszych relacji i dokumentów.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.