Widzę Cię, Zacheuszu!

GN 48/2022

publikacja 01.12.2022 00:00

O Kościele, który musi nauczyć się płakać z płaczącymi, mówi ks. prof. Tomáš Halík.

Widzę Cię, Zacheuszu! ks. Rafał Bogacki /foto gość

Marcin Jakimowicz: Martwi się Ksiądz Profesor o Kościół?

Ks. prof. Tomáš Halík:
Mój nauczyciel Josef Zvěřina napisał tekst „Kościół – moja miłość i mój krzyż”. Gdybym nie kochał Kościoła, nie martwiłbym się, nie byłbym gotowy, chętny i zdolny do tego, by dźwigać jego boleści i grzechy jak krzyż.

Nie drażnił Księdza triumfalizm polskiego Kościoła („Zobaczcie, mamy pełne świątynie!), z pewnym lekceważeniem spoglądającego na to, co dzieje się nad Wełtawą?

To, co działo się w Kościele, było owocem triumfalizmu – dumnego i głupiego pomieszania ziemskiego, niedoskonałego Kościoła, z ecclesia triumphans, doskonałym Kościołem świętych w niebie. To, co się dzisiaj dzieje, jest karą za triumfalizm, za ten grzech pychy. „Pełne kościoły” z pewnością kusiły do tego grzechu, ale triumfalizm nie dotykał (i nie dotyka) jedynie polskiego Kościoła, widać go było i w Czechach. W końcu przecież nawet samookreślenie Kościoła jako „Kościół męczenników” jest rodzajem triumfalizmu. A nie wszyscy byli męczennikami, bo w Kościele byli też kolaboranci…

Nie odczuwa Ksiądz dziś pewnej złośliwej satysfakcji: „A nie mówiłem?”…

Od czasu inicjatywy Dziesięciolecia Duchowej Odnowy Narodu Czeskiego, przez którą przygotowywaliśmy Czechów do ewentualnych zmian społecznych w latach 80. ubiegłego wieku, przestrzegałem przed pewnymi błędami i pokusami, a moje słowa naprawdę się sprawdziły. Ale nie czuję satysfakcji. W niektórych przypadkach naprawdę wolałbym się mylić. Kryzysy Kościoła mają udział w cierpieniu i śmierci Chrystusa. W czasie kryzysu zawsze coś umiera; często oznacza on konieczność przejścia przez ciemną noc uczucia porzucenia i samotności.

Jeżdżę po Polsce i wszędzie słyszę mantrę: „Kiedyś było jakoś lepiej”. Wzdycha w ten sposób wielu księży. Czy to nie ślepa uliczka?

Jasne, ale to też oznaka słabej wiary. Przeszłość nie wróci, zdrowa wiara dodaje odwagi, by przyjąć teraźniejszość jako Boże zadanie.

A może to oznaka starości? Zamiast zająć się tym, co „tu i teraz”, z sentymentem wspominamy to, co za nami…

Niektóre rodzaje demencji mogą dotyczyć również młodych ludzi.

Kościół nad Wisłą, którego brudy wychodzą dziś na jaw, musi nauczyć się „płakać z tymi, którzy płaczą”. Tymczasem znajomi księża opowiadali mi, że w seminariach na zajęciach z homiletyki przestrzegano ich przed okazywaniem na kazaniach jakiejkolwiek formy słabości, a nawet używania formy „przepraszam”. Nie pamiętam, bym słyszał kiedykolwiek w homilii podobne stwierdzenie…

Dlaczego tak się dzieje? Bo znów mamy do czynienia z triumfalizmem, który jest przeciwieństwem pokory. A ten prowadzi zawsze do samooszukiwania się i arogancji. Bóg karze pychę, poniża pysznych.

„Idealizowanie przeszłości i postrzeganie współczesności w kategoriach apokaliptycznych jest kolejnym i często spotykanym objawem tradycjonalistycznej głuchoty na wciąż rozlegający się w historii głos Boży” – pisze Ksiądz w „Popołudniu chrześcijaństwa”. Ależ to zdanie wywołało u niektórych furię… Lubi Ksiądz wsadzać kij w mrowisko?

Mówię i robię to, co uważam w sumieniu za swój obowiązek. To, że przysparza mi to wrogów, jest naturalną konsekwencją, z którą muszę się liczyć. Ale nie sprawia mi to szczególnej przyjemności. Nie jestem masochistą. Przeciwieństwem „tradycjonalizmu” jest Tradycja. Bo tradycjonalizm wybiera sobie jakąś formę (postać) chrześcijaństwa, Kościoła i teologii, wyrywa ją z kontekstu i chce utrwalić i uznać za wartość absolutną. Absolutyzacja wartości względnych jest idolatrią; tradycjonalizm jest herezją idolatrii, przez brak wiary w nieustanne działanie Ducha Świętego w historii Kościoła.

„To nie wiara przeżywa kryzys, ale sposób, w jaki ją głosimy” – powiedział Franciszek w katedrze w Quebecu. Tymczasem w Polsce słychać od czasu do czasu głosy: „Młodzi jeszcze zatęsknią i wrócą”. Do czego mają wrócić?

Oczywiście – kościoły pustoszeją nie dlatego, że ludzie popadają w materializm, konsumpcjonizm, relatywizm itp., ale dlatego, że nie słyszą w nich wiarygodnych i zrozumiałych odpowiedzi na istotne pytania swojego życia. Pogodzenie się z iluzją powrotu świata, którego już nie ma, tylko pogarsza sytuację i pogłębia kryzys.

Czy bolesna prawda o Kościele jest błogosławieństwem? Wielu odrzuca ją, bo, jak piszą, „udostępniają je media nieprzychylne Kościołowi”. Katarzyna ze Sieny pisała, że gdy Bóg nie ma pod ręką przyjaciół, może posłużyć się wrogami. Czy to oznacza, że Bogu zabrakło w Kościele przyjaciół?

Przyjaciele to ci, którzy mówią ci prawdę, nawet jeśli ona boli. Jeśli takich nie mamy, musimy zapytać, czy znajdujemy prawdę w krytyce tych, których uważamy za wrogów.

O dziwo, są środowiska, które nie dopuszczają głosów o skandalach w Kościele i starają się wciąż „zaczarować tę rzeczywistość”. Was w Czechach podobne sytuacje bolały mniej? Nie spadaliście z tak wysokiego piedestału?

W Czechach było obiektywnie mniej skandali, nie dlatego, że byliśmy lepsi, ale dlatego, że Kościół został całkowicie wypchnięty z przestrzeni publicznej i przez to miał mniej okazji do grzeszenia w niej. A w czeskim społeczeństwie obraz Kościoła jest już z wielu powodów tak zły, że skandale nie były żadnym zaskoczeniem. Ale oczywiście nasz Kościół też wie, jak unikać prawdy. Nie każdy traktuje poważnie słowa Jezusa, że tylko prawda może nas wyzwolić.

Rozmawiam z zaangażowanymi w duszpasterstwo młodymi księżmi. Mówią, że dziś sprawdza się model jeden do jeden: indywidualne „wyłapywanie” człowieka, podchodzenie do niego, rozmowa. W Czechach przerabiacie to od lat…

Jasne! Każda osoba jest wyjątkowa i zasługuje na wysłuchanie i zachęcenie do pielęgnowania, rozwijania swojego sumienia, inteligencji, wiary (rozeznania), a następnie swobodnego i odpowiedzialnego podejmowania własnych decyzji. Konieczne jest, abyśmy zaangażowali świeckich z kompetencjami teologicznymi i psychoterapeutycznymi w tę posługę towarzyszenia duchowego.

Zdarza się Księdzu krzyczeć: „Nic cię nie obchodzi, że ginę?”. Nie uczono nas na katechezie takiej bezpośredniości…

Przeczytajmy więc uważnie Psalmy i Księgę Hioba…

„Nie wierzę w wiarę bez ran, w Kościół bez ran, w Boga bez ran” – pisze Ksiądz w „Czasie pustych kościołów”. „Tam, gdzie dotkniesz ludzkiego cierpienia, tam poznasz, że Ja żyję. Spotkasz mnie wszędzie tam, gdzie ludzie cierpią”. Tego nie da się robić w białych rękawiczkach, nie brudząc sobie rąk…

Papież Franciszek nieustannie mówi o odwadze pasterzy, którzy muszą ubrudzić sobie ręce. Zadaniem nadchodzącej „epoki świeckiej” – którą nazwałem „popołudniem chrześcijaństwa” – jest znalezienie „dzisiejszej Galilei”, w której zobaczymy ponownie Chrystusa, choć radykalnie zmienionego. Czasem rozpoznamy Go po głosie, jak Maria Magdalena, czasami po ranach, jak święty Tomasz Apostoł, a czasem znajdziemy Go w osobie tajemniczego cudzoziemca na drodze do Emaus, innym razem w „najmniejszych braciach”, ubogich i potrzebujących, w anonimowości, która będzie trwała aż do sądu ostatecznego. Czy zadaniem Kościoła nie jest zauważanie takich siedzących na drzewach Zacheuszów, podchodzenie do nich z szacunkiem i zwracanie się do nich po imieniu?

Ale gdyby Jezus słuchał wielu naszych kazań, powiedziałby: „Zacheuszu, jeśli połowę majątku rozdasz ubogim, a tym, których skrzywdziłeś, zwrócisz poczwórnie, ewentualnie przyjdę do ciebie na kolację”. Powiedział zaś: „Dziś muszę zatrzymać się w twoim domu”.

Typowe dla Jezusa jest to, że okazuje miłość bezwarunkową. To On wychodzi jako pierwszy do ludzi. Po to, by okazać im miłość, bliskość, akceptację. Co więcej: robi to, ponosząc ryzyko, że nie zostanie zaakceptowany, a ludzie odrzucą Jego otwartość. Znamy przecież w Ewangelii historie osób, które nie zaakceptowały tej propozycji Jezusa, nie odpowiedziały na Jego zaproszenie.

Na przykład bogatego młodzieńca, który odszedł zasmucony. Ale Jezusa to nie zrażało, bo Jego strategią była i jest bezwarunkowa miłość.

Obawiam się, że w Kościele nie mamy często ochoty naśladować w tym Jezusa i rzeczywiście nasze wychodzenie do ludzi poprzedza litania: „jeśli, jeśli, jeśli” zakończona zwrotem: „a wówczas być może”. Jezus nie powiedział Zacheuszowi: „Być może przyjdę do ciebie na kolację”. On, który niczego nie musi, powiedział: „Dziś muszę zatrzymać się w twoim domu”. Na tym polega Jego styl i styl Jego królestwa.•

ks. Tomáš Halík

ur. 1948 r. w Pradze czeski duchowny rzymskokatolicki, profesor doktor habilitowany socjologii, doktor habilitowany teologii, doktor filozofii. Duszpasterz akademicki i wykładowca na Uniwersytecie Karola w Pradze. Autor wielu książek.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.