NATO czuwa

GN 48/2022

publikacja 01.12.2022 00:00

O reakcji NATO na uderzenie rakiety w terytorium Polski, odpowiedzialności za zabicie naszych obywateli oraz strategii wojskowej naszego państwa mówi ambasador Polski przy NATO Tomasz Szatkowski.

NATO czuwa Andrzej Iwanczuk /REPORTER/east news

Bogumił Łoziński: Jak szybko informacja o uderzeniu rakiety w terytorium Polski w Przewodowie dotarła do NATO?

Tomasz Szatkowski:
Na poziom polityczny Sojuszu dotarła już po otrzymaniu jej przez polskie władze. NATO ma swoje zdolności rozpoznawcze na wschodzie. To są zdolności sojuszników, które znajdują się bezpośrednio pod kontrolą operacyjną dowództwa NATO bądź są w dyspozycji dowództw narodowych. One oczywiście śledziły przebieg rosyjskiego ataku na Ukrainę, także dlatego, że było ryzyko, iż zagrożenie może dotknąć obszaru Sojuszu.

Z informacji, które dotarły do opinii publicznej, wynikało, że zapewne jednostki operacyjne Sojuszu miały tę wiedzę jako pierwsze, gdyż w czasie, kiedy spadła rakieta, loty patrolowe nad Polską wykonywał amerykański bezzałogowy statek powietrzny Global Hawk. Wojska USA operujące na naszej wschodniej granicy są częścią NATO?

Oczywiście. Co więcej, strategiczny dowódca operacyjny NATO, zwany zwyczajowo SACEUR – Supreme Allied Commander Europe, jest jednocześnie amerykańskim dowódcą europejskich sił zbrojnych Stanów Zjednoczonych (EUCOM).

Rakieta uderzyła w terytorium Polski będącej częścią NATO, urządzenia wojskowe Sojuszu to zarejestrowały… Co się działo dalej?

W takich sytuacjach, gdy dojdzie do identyfikacji zagrożenia, uruchomione zostają działania operacyjne NATO, które oczywiście nie są jawne. Mogę powiedzieć, że informacja o tym, co wykryły sensory, trafiła do odpowiedniego poziomu dowodzenia struktury wojskowej, a ta, w zależności od potrzeby, dzieli się tą wiedzą z poziomem politycznym. Są jeszcze pewne informacje służb wywiadowczych, które również trafiają do poziomu politycznego, jeśli jest taka potrzeba.

Kto podejmuje decyzję o postawieniu jednostek NATO w stan gotowości bojowej?

Do poziomu tzw. preautoryzacji, czyli upoważnienia wydanego przez Radę Północnoatlantycką, która składa się z ambasadorów państw należących do NATO, może ją podjąć SACEUR. Powyżej tego poziomu decyzja należy do samej Rady.

Rada Północnoatlantycka obradowała w sprawie Przewodowa?

Tak, zebrała się następnego dnia po uderzeniu rakiety. Ambasadorowie wysłuchali sprawozdania SACEUR-a, który przyjechał na tę sesję, i szefa pionu wywiadu NATO oraz mojej relacji. Ja wystąpiłem w imieniu Polski. Odbyła się dyskusja, wyraziliśmy solidarność i gotowość współpracy z Polską, a także uznanie dla wyważonej, spokojnej reakcji naszych władz. Rozmawiano też o tym, czy wdrożone środki są adekwatne – na wątpliwości dowództwo strategiczne odpowiadało szczegółowo.

Zebraliście się po co najmniej kilkunastu godzinach od uderzenia. Czy taka reakcja nie byłaby spóźniona, gdyby to był początek większej ofensywy?

Gdyby istniały przesłanki, że ma miejsce atak na członka NATO, reakcja polityczna byłaby szybsza. Nasze systemy wykryłyby wcześniej przygotowania do takiej ofensywy, np. koncentrację sił, i weszlibyśmy wówczas na odpowiedni poziom gotowości. W przypadku rakiety w Przewodowie nie było symptomów intencjonalnego ataku na obszar Sojuszu.

Ta rakieta była zaskoczeniem, bo dowiedzieliśmy się o niej, gdy przekroczyła polską granicę.

To wynika z konfiguracji systemu rozpoznania do wykrywania i identyfikacji odpowiedniego typu zagrożeń, który nastawiony jest przede wszystkim na ewentualny intencjonalny atak ze strony rosyjskiej, a nie na przypadkowe odpalenie ze strony ukraińskiej.

Strona polska postawiła część jednostek wojskowych w stan gotowości bojowej, a czy była jakaś reakcja wojsk NATO?

Wojska Sojuszu miały adekwatny poziom gotowości; dowódca strategiczny uznał, że jest on wystarczający.

Załóżmy hipotetycznie, że rakieta została wystrzelona przez Rosję. Jaka w takim przypadku mogłaby być reakcja NATO?

To zależy od tego, czy zdarzenie byłoby intencjonalne, czy przypadkowe. Intencjonalne uderzenie rakietą potencjalnie mogłoby spełniać przesłanki artykuł piątego Traktatu Północnoatlantyckiego, który stwierdza, że każdy atak na któregoś z członków NATO powinien być interpretowany przez pozostałe państwa członkowskie jako atak na nie same. Reakcja na taką sytuację zależy od okoliczności, każdy przypadek jest inny. Z tym wiąże się kwestia odstraszania, przeciwnik wie, że Sojusz może zareagować, ale nie zna szczegółów, jak ta reakcja będzie wyglądać.

Rada Północnoatlantycka podejmuje wszelkie decyzje dotyczące NATO na zasadzie konsensusu. Dotyczy to także uruchomienia artykułu piątego Traktatu Północnoatlantyckiego. A co się dzieje, jeśli jakiś kraj nie poprze wniosku o uruchomieniu tego artykułu?

Takiej sytuacji w historii Sojuszu nie było. Zresztą artykuł piąty został uruchomiony tylko raz, na rzecz Stanów Zjednoczonych po ataku terrorystycznym na USA 11 września 2001 r., i wówczas nie było problemu. Uzyskanie konsensusu nie jest łatwe, ale w kluczowych momentach członkowie Sojuszu potrafią zachować jedność. Myślę tu chociażby o spotkaniu z przedstawicielami Federacji Rosyjskiej 12 stycznia tego roku, gdy na posiedzeniu NATO–Rosja, spotkaniu ostatniej szansy, sojusznicy nie dali się poróżnić, podzielić na dobrych i złych. Podobnie było na posiedzeniu Rady Północnoatlantyckiej w dniu rosyjskiej agresji, kiedy sojusznicy po wcześniejszych, wielotygodniowych dywagacjach bez wahania uruchomili plany operacyjne, aby umożliwić odstraszanie działań Rosji wobec Sojuszu.

Obecnie Turcja czy Węgry inaczej oceniają rosyjską agresję niż np. Polska i większość krajów NATO, więc konsensus w sprawie uruchomienia artykułu piątego mógłby być trudny do osiągnięcia.

Nie będę komentował ich postawy, każdy kraj prowadzi własną politykę, zwracam jednak uwagę, że żadne z tych państw nie miało obiekcji wobec uruchomienia planów operacyjnych i wzmocnienia wschodniej flanki NATO.

USA, Wielka Brytania czy Polska mocno wspierają Ukrainę w wojnie z Rosją, natomiast takie kraje jak Niemcy czy Francja robią to w bardzo ograniczonym zakresie. Czy wsparcie Ukrainy odbywa się w ramach NATO i w związku z tym Sojusz może niejako wymusić na swoich członkach większe zaangażowanie się w pomoc Ukrainie?

NATO nie jest stroną w tym konflikcie ani koordynatorem pomocy. Natomiast przez swoją obecność, na przykład na wschodzie Polski, pośrednio pełni rolę odstraszającą agresora. Sojusz nie może zmusić należącego do niego państwa, aby angażowało się w pomoc Ukrainie.

Polskie władze podkreślają, że jeśli nawet rakietę przypadkowo odpalili Ukraińcy, to i tak odpowiedzialność za to, że uderzyła w nasze terytorium i zabiła dwie osoby, spada na Rosjan. Czy w takim razie powinna nastąpić jakaś reakcja odwetowa z naszej strony, bez oglądania się na opinie NATO?

Polska jest suwerennym krajem, więc może podejmować decyzje bez konsultacji z NATO. Natomiast roztropnie jest wszelkie tego typu działania prowadzić w uzgodnieniu z sojusznikami, szczególnie takimi, którzy współuczestniczą w gwarantowaniu naszego bezpieczeństwa.

Ukraina złożyła wniosek o przyjęcie do Sojuszu Północnoatlantyckiego. Jakie są na to szanse?

Po pierwsze Sojusz prowadzi politykę otwartych drzwi i deklaruje, że nikt z zewnątrz nie może procesu przyjęcia do NATO blokować. Po drugie była deklaracja polityczna w Bukareszcie w 2008 r., że Ukraina zostanie członkiem NATO. Obecnie Ukraina prowadzi wojnę i to nie jest najlepszy czas na realizację jej członkostwa w Sojuszu. To jest główna przeszkoda. W tym momencie musimy skupić się na pomocy Ukrainie w wygraniu tej wojny i to zadanie jest realizowane przede wszystkim przez część państw NATO, aczkolwiek przy pomocy Sojuszu.

Głos NATO przypominający, że Sojusz jest otwarty na przyjęcie Ukrainy, a nawet rozpoczęcie rozmów na ten temat, miałby duże znaczenie propagandowe, a niewykluczone, że też w pewien sposób odstraszające.

Mogłoby to mieć różnego rodzaju konsekwencje. Jedni twierdzą, że podbudowałoby ukraińskie morale, inni, że dla Rosji byłaby to gra o jeszcze wyższą stawkę. Oceny są więc różne. Oczywiście Polska jest cały czas zwolennikiem realizacji deklaracji z Bukaresztu.

Po odzyskaniu wolności w 1989 r. panowało w Polsce przekonanie, że do wojny w Europie nigdy nie dojdzie, a po wejściu do NATO w 1999 r. nasza strategia polegała na tym, że jeśli nawet będzie jakiś konflikt, to Sojusz nas obroni. W efekcie kolejne rządy nie skupiały się na budowaniu silnej armii. Po ataku Rosji na Ukrainę zaczęliśmy przeznaczać potężne środki na zbrojenia. Jaka jest aktualna strategia militarna naszego kraju?

Nastąpiła w Polsce zmiana podejścia do kwestii obronności. Jest grupa państw, których wielkość i położenie powodują, że zwiększanie wydatków obronnych nie będzie miało większego znaczenia dla ich statusu oraz sprawczości. Dla Polski ma to znaczenie, ponieważ jesteśmy na tyle dużym państwem, iż silna armia może zmienić naszą sytuację strategiczną, łącznie z tym, że będziemy w stanie zapewnić sobie i naszym sojusznikom w regionie bezpieczeństwo. To się przekłada także na naszą pozycję polityczną. Dlatego w naszym przypadku wydatki obronne mają duże znaczenie. •

Tomasz Szatkowski

ukończył studia na Wydziale Prawa i Administracji oraz Podyplomowe Studium Bezpieczeństwa Narodowego w Instytucie Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego. Jest też absolwentem Wydziału Studiów Wojennych w King’s College London, gdzie studiował także politykę wywiadowczą. W latach 2015–2019 był podsekretarzem stanu w MON, od 2019 roku jest ambasadorem Polski przy Organizacji Traktatu Północnoatlantyckiego (NATO).

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.