Tolerancja tortowa

Franciszek Kucharczak

|

GN 46/2010

publikacja 18.11.2010 14:40

Myśl wyrachowana: Jak błyskawicznie zostać fanatykiem? Oberwać od wroga fanatyzmu.

Tolerancja tortowa

Gdy przed dwoma tygodniami prymas Belgii abp André-Joseph Léonard odprawiał Mszę św. w brukselskiej katedrze, podbiegł do niego człowiek w czerni i rzucił mu w twarz tortem. To taki praktyczny wyraz języka miłości, jaki belgijskie media rozpuściły przeciw arcybiskupowi. Pretekst do nagonki znaleziono w najnowszej książce prymasa. Napisał tam, że uważa AIDS za rodzaj „immanentnej sprawiedliwości”, która nie jest karą Bożą, lecz naturalną konsekwencją sponiewierania ludzkiej miłości. Afera wybuchła taka, jakby AIDS było dla Belgów wartością chronioną, a wszyscy zarażeni tą chorobą gigantami cnotliwego życia. Równie dobrze syfilityk mógłby oburzać się na stwierdzenie, że syfilis jest z reguły skutkiem łajdaczenia się. Bo tak właśnie jest.

Gdy kierowca po pijanemu spowoduje wypadek, doświadcza wewnętrznej sprawiedliwości, wpisanej w złamanie zasad, którego się dopuścił. Podobnie odpowiedzią natury na rozpowszechnienie wynaturzonego seksu stała się nieznana wcześniej choroba. Jej ofiarą czasem padają też, owszem, niewinne osoby, bo grzech ma zawsze skutki społeczne i jego owoce trują wszystkich. Ale rozpanoszone słuszniactwo nie pozwala o tym mówić, bo z przyzwoitości i wierności nie ma kasy, a z prezerwatyw jest, i to ogromna. Dlatego, choć prymas delikatnie wskazał źródło nieszczęścia, zrobiono z niego fanatyka ze stosem w kieszeni. Ale cóż, opinię społeczną kształtuje się nie logiką, lecz bazującym na kłamstwie emocjonalnym jazgotem. Nie tylko w Belgii, rzecz jasna. Na jednym z polskich portali tak skomentowano atak na duchownego: „Po takich słowach mogło dojść do najgorszego, ale skończyło się na małym incydencie”.

O tak. Sponiewieranie biskupa w czasie sprawowania Najświętszej Ofiary to „mały incydent”. Prymas powinien podziękować, bo zasłużył na „najgorsze”, a tu go tylko tortem poczęstowali. Miał szczęście, że napastnik nie był ubrany w pasiak, bo hierarcha byłby dziś okrzyknięty już nie tylko homofobem, ale też i faszystą. Bo nieważne co robisz, kim jesteś i co głosisz – ważne, kto cię zaatakuje. Jeśli nie idziesz ramię w ramię z ziejącymi tolerancją współczesnymi bolszewikami, ty będziesz agresorem i ty będziesz winien.
Identyczny typ rozumowania objawił się w komentarzach na temat zadymy podczas Marszu Niepodległości w Warszawie. Choć szli tam ludzie z różnych środowisk, których łączył patriotyzm, wszyscy oni są faszystami. Zaatakowali ich wszak wrogowie faszyzmu. Co z tego, że ci „antyfaszyści” to zbieranina ogłupionych małolatów, anarchistów i zwykłych nieuków, nieświadomych, że Dmowski to nie ksywa Hitlera. Co z tego, że byli wśród nich krzewiciele AIDS, zwący się wrogami homofobii, i rzecznicy cichego holokaustu, zwanego aborcją. Zwołały ich przecież środowiska nowoczesne, internacjonalne, dla których polskość to nienormalność. A to znaczy, że racja jest po ich stronie. Niech zatem nikt nie waży się nazwać ich agresorami. Oni są zawsze gołąbkami pokoju. Niosą słuszność i wolność. Kochają wszystkich z wyjątkiem narodowców i innych młodych gnojów. No i klechów. Na kamień zawsze odpowiedzą chlebem. A czasem nawet i tortem.

- - - - - - - -

 

 

Złe zatrzymanie
W czasie warszawskiego Marszu Niepodległości 11 listopada policja zatrzymała między innymi Roberta Biedronia z Kampanii Przeciw Homofobii. Zamknięto go za czynną napaść na policjanta. Nieszczęśni policjanci! Lepiej by im było zapuszkować posła. Immunitet parlamentarny to nic przy nietykalności działacza homoseksualnego. Dziś zbrodnią jest nawet myśl, że działacz homoseksualny mógłby robić coś innego niż ciepło się uśmiechać. Ci ludzie mogą być wyłącznie ofiarami! Jak więc można kogoś takiego traktować na równi z innymi, zwłaszcza z narodowcami! Nic też dziwnego, że już po kilku godzinach Ewa Siedlecka napisała w „Gazecie Wyborczej” panegiryk ku czci działacza, zatytułowany, uwaga: „Widziałam pobitego Biedronia”. O innych zatrzymanych jakoś się pani redaktor nie troszczy, widocznie widziała tylko jego. „Warto się dobrze przyjrzeć, jak państwo prawa, któremu ufał Robert Biedroń, wyjaśni jego sprawę” – pisze na koniec. Święte słowa, pani redaktor.

Pan cię zabije bezboleśnie
Do niedawna uważano, że dzieci w łonach matek nie odczuwają bólu nawet w siódmym miesiącu ciąży. Dla ideologów aborcji był to jeden z argumentów świadczących przeciw człowieczeństwu płodu. Natomiast aborterom pozwalało to miażdżyć maleństwom czaszki i wyrywać kończyny bez dodatkowych kosztów związanych ze znieczuleniem. Dziś większość ekspertów zgadza się, że około 24. tygodnia dziecko odczuwa już ból. Czy wcześniej też? Na ten temat, jak podaje serwis HLI News, zdania są podzielone. Pewne jest jednak, że dziecko reaguje na dotyk już od połowy 6 tygodnia. Stąd też w USA zaczyna się mówić o obowiązku ochrony skazanego na śmierć dziecka przed „zadawaniem zbędnych cierpień”. Bo, jak widać, samo zabicie takiego dziecka jest niezbędne. Pytanie, do czego jeszcze naukowcy muszą dojść, żeby w człowieku wreszcie odkryć człowieka.

 

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.