Ostatnie godziny rodziny

Franciszek Kucharczak

|

GN 31/2010

publikacja 04.08.2010 10:58

Myśl wyrachowana: Rodzina jest patologiczna, gdy nie jest rodziną

Ostatnie godziny rodziny

Czy Państwo poinstruowali swoje dzieci, żeby nie mówiły na zewnątrz o sprawach domowych? Czy zamykacie drzwi, zasłaniacie okna, spuszczacie psa? Nie? To trzeba tak zrobić, bo od tygodnia żyjemy w państwie totalitarnym, które zachęca obywateli do szpiclowania przeciw nam i tym, których najbardziej kochamy. Od tygodnia bowiem obowiązuje ustawa o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, która traktuje rodzinę jak instytucję z natury przestępczą. Znów, jak za komunizmu, władza państwowa uważa się za coś lepszego od rodziny i występuje w roli jej Wielkiego Wychowawcy. To pomylenie ról. Rodzina jest pierwotna. Istniała, gdy teren Sejmu na Wiejskiej pokrywał jeszcze lodowiec. Już wtedy tata stosował „przemoc”, gdy dzieci grymasiły przy jedzeniu mamuta. Już wtedy było „naruszanie wolności”, gdy mama kazała synom wyrzucić kości. I było „ograniczanie kontaktów”, bo córce kazano pilnować ognia, a ona chciała pójść na imprezę do sąsiedniej jaskini.

Rodzina jest wzorcem zdrowych relacji społecznych. W każdej normalnej instytucji – jak w rodzinie – jest władza, podział obowiązków i jakaś forma przymusu pod groźbą kary. Nagany, cięcie premii, zwolnienie z pracy – to nie przemoc? Wszystkie instytucje naśladują rodzinę, tyle że robią to gorzej, bo nie są tak naturalnie spojone miłością jak rodzina. Rodzice muszą rządzić, zakazywać, nakazywać, bo odpowiadają. A odpowiadają, bo kochają. Jeśli w rodzinie brakuje miłości, to dlatego, że brakuje w niej rodziny właśnie. Najwięcej patologii występuje w konkubinatach i im podobnych tworach udających rodzinę. Tam nie ma rodziców – tam jest spółdzielnia tchórzy i egoistów, wrogów odpowiedzialności. To są „rodziny patologiczne”, bo to nie są rodziny.

Niedawno byłem świadkiem takiej sceny: pięciolatek wpadł w histerię, bo nie chciał ubrać się stosownie do warunków atmosferycznych. Ponieważ wrzeszczał wniebogłosy, babcia malca w panice zaczęła zamykać okna. „Jeszcze ktoś usłyszy!” – rozglądała się, próbując uspokoić dziecko obietnicami ustępstw. Widok jej przerażonych oczu uświadomił mi, że wrócił ten przeklęty demon zniewolenia i upodlenia, który opuścił nas w roku 1989. Zastraszenie – to jest pierwsze zło tej ustawy, którą wysmażyli nam inżynierowie społeczni z parlamentu, a którą podpisał Bronisław Komorowski jeszcze jako marszałek. Znowu przyzwoici ludzie będą się bali szykan z powodu właściwego zachowania. Będą musieli chronić dzieci przed państwem i w domu prostować im to, co wykrzywiono publicznie. Ale tym razem będzie trudniej, bo teraz perfidniej podważa się władzę rodzicielską. Dziecko, świadome, że może dzwonić do urzędu z donosem na rodziców, bo oni je „ograniczają”, uwierzy, że dano mu wolność. Gdy urzędnicy porwą je z domu, zapłacze równie rozpaczliwie jak jego rodzice, ale będzie za późno. Przykład Szwecji, gdzie rocznie kilkanaście tysięcy normalnych rodziców traci swoje dzieci, pokazuje, że to nie teoria. Z najnowszego raportu amerykańskiego Population Reference Boreau wynika, że za 40 lat ubędzie 6 milionów Polaków. Nasze władze postanowiły ten proces przyśpieszyć, do reszty zniechęcając naród do zakładania rodzin.

- - - - - - - - - - -

 

 

Tylko nie Bóg!
Mario López Valdez, polityk kandydujący w wyborach samorządowych w Meksyku, został ukarany przez trybunał wyborczy publiczną naganą i mandatem. Jego winą było zdanie, które wypowiedział podczas wiecu wyborczego: „Wygram z pomocą woli narodu i Boga”. Valdez, wypowiadając słowo „Bóg”, naruszył konstytucję i ordynację wyborczą. Takie przepisy to pozostałość 80 lat rządów reżimowej Partii Rewolucyjno-Instytucjonalnej. Jak przypomniało Radio Watykańskie, mandatem ukarano też w 1979 roku… Jana Pawła II. Było to podczas jego pierwszej pielgrzymki do Meksyku. Papież złamał prawo publicznie, pokazując się w stroju duchownym. Obowiązujące w Meksyku prawo nazywa się „rozdziałem Kościoła od państwa”. Wiele laicyzujących się państw zmierza do podobnego rozumienia tego rozdziału. No dobrze, niech się te państwa oddzielają od Kościoła, ale dlaczego razem z ludźmi?

Porwania państwowe
Uzurpacja przez państwo władzy rodzicielskiej nie jest tylko polską specjalnością. Czeskie media alarmują, że co drugi przypadek odebrania rodzicom dzieci w tym kraju jest wynikiem „złych warunków socjalnych”. „Nikt odbieranego dziecka nie dręczy, rodzice o nie dbają, ale są po prostu ubodzy” – czytamy. Serwis HLI Europa przywołuje przypadek odebrania dziecka matce, bo „jej zachowanie było dziwne: nie ma telefonu komórkowego, w czasie ciąży nie korzystała z opieki poradni położniczej i niechętnie kontaktuje się z urzędami”. Sprawa jest teraz w sądzie, ale nawet jeśli dziecko zostanie oddane, kto naprawi szkody, jakie poniosło? Zdaniem członków zajmującej się takimi sprawami czeskiej organizacji pozarządowej STREP, nie więcej niż 4 proc. odbieranych dzieci jest rzeczywiście dręczonych. No właśnie – w obliczu takich zaniedbań dręczeniem pozostałych 96 proc. musi się zająć państwo.

 

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.