Automat przywódczy

Franciszek Kucharczak

|

GN 25/2010

publikacja 24.06.2010 08:30

Myśl wyrachowana: Kto chce zadowolić wszystkich, nie zadowoli nikogo, bo nikt nie jest „wszyscy”.

Automat przywódczy

Słyszeli Państwo, że na rynku w Warszawie ma stanąć automat do golenia? Taki na monetę albo na kartę. Wsadza się głowę w takie jakby pudło z odpowiednio ustawionymi brzytwami, czeka parę sekund – i gotowe. Co? Mówicie, że to niemożliwe, bo każdy ma inną gębę? Tak, ale tylko za pierwszym razem.
Przed wyborami marszałek Komorowski powiedział KAI, że nie zrezygnuje z zasady, „żeby nie używać wiary jako sztandaru politycznego”. Ładnie brzmi, prawda? Bo on chce być „prezydentem wszystkich Polaków”, a skoro tak, to nie może kierować się swoimi przekonaniami. On musi mieć przekonania „prezydenckie”. Musi wspierać pluralizm społeczny, etyczny i moralny, zwalczać dyskryminację i tolerować, co tam trzeba. Innymi słowy, urząd prezydenta powinni obejmować ludzie uśrednieni i pozbawieni własnych poglądów, którzy doskonale pasują do sztancy. Jeśli nie pasują, powinni natychmiast skorzystać z „automatu do golenia”. Potem już będą realizować tylko to, co zamówią oświeceni ludzie postępu, rzucając ludowi frazesy o zgodzie i o polityce miłości.

Ciekawe, że najwybitniejsi politycy kompletnie nie pasowali do wzorca przywódcy wszystkich obywateli. Wielkość Ronalda Reagana czy Margaret Thatcher polegała na tym, że oni dokładnie wiedzieli, czego chcą i odważyli się zrobić z tej wiedzy użytek. Reagan nie przejął się pacyfistycznym pojękiwaniem „pożytecznych idiotów” i wykończył Związek Sowiecki wyścigiem zbrojeń. Thatcher przetrwała potężny atak populistów i tak ustawiła gospodarkę, że następcy do dzisiaj nie zdążyli jej zepsuć. Ale żeby stawić czoła politycznej poprawności i nie wystraszyć się lewackiej propagandy, to trzeba mieć charakter. Niemożliwe, żeby wybitny był ktoś, kto nie robi „sztandaru politycznego” z tego, w co wierzy. Bo w innym wypadku będzie musiał robić sztandar z tego, w co nie wierzy, a pod takim sztandarem można jedynie przegrać.

Jeśli prezydent ma pasować do jakiegoś idealnego wzorca, to po co w ogóle wybory? Zróbmy robota prezydenckiego z wgraną konstytucją, stałym łączem do parlamentu i z długopisem do podpisywania ustaw. Nie można być wybrańcem wszystkich Polaków, bo nigdy wszyscy Polacy nie będą mieli jednakowych poglądów. Prezydent, jeśli ma być kimś, nie może mówić „zostajemy w Afganistanie”, a nazajutrz „wychodzimy z Afganistanu”. Nie może twierdzić, że zależy mu na rodzinie, a podpisywać niszczącą rodzinę ustawę „przemocową”. Jeśli zapalony myśliwy nagle zaczyna udawać fotografa, to kim właściwie jest? Kim jest ktoś, kto mówi, że jest katolikiem, a jawnie sprzeciwia się nauce Kościoła?
Gdy kandydaci do władzy mówią, że zrobią dla nas wszystko, należy się od nich trzymać z daleka. Bo naprawdę coś dobrego może zrobić tylko taki, który powie: „O nie, są rzeczy, z których nie zrezygnuję, choćbym miał przez to przegrać”. Tylko wtedy jest szansa,
że wygra – a my przy nim.

- - - - - - - - - - -

 

 

Trzecia tura
No i mamy trzecią turę wyborów. Trzecią, bo pierwsza odbyła się w niedzielę 13 czerwca. Kandydatów wyselekcjonowała tego dnia telewizja publiczna, wybierając sobie tych, których uznała za godnych wystąpienia w debacie prezydenckiej. Nazajutrz w radiowej Jedynce komentatorzy ocenili, że debata była nudna i jeśli ktoś zyskał, to Grzegorz Napieralski i Waldemar Pawlak, „bo zaprezentowali swoje poglądy obok głównych liderów sondaży”. No właśnie – kto nie wystąpił obok liderów, ten przestał istnieć. Po co głosować na takiego, którego nawet w studiu publicznej telewizji nie chcieli?

Sztuka skandalu
Szwedzka księżniczka Wiktoria „po ośmiu latach narzeczeństwa” wzięła ślub. W „Wiadomościach” TVP powiedzieli, że księżniczka jest bardzo popularna i oszczędziła Szwedom skandali obyczajowych. Pytanie, co trzeba dziś w Szwecji zrobić, żeby wywołać skandal obyczajowy? To byłoby możliwe chyba tylko wtedy, gdyby dwoje młodych ludzi płci odmiennej wzięło ślub bez wcześniejszych doświadczeń seksualnych. Albo gdyby w zoo ktoś zniszczył związek dwóch samców, wpuszczając im do klatki
samicę.

Teraz Islandia
Parlament Islandii uchwalił ustawę zezwalającą na zawieranie „małżeństw” między osobami tej samej płci. „Za” głosowali wszyscy parlamentarzyści. Klimat dla tak powszechnego poparcia tego obłędu jest w Islandii dogodny. Od 2009 roku rządzi tym krajem kobieta, żyjąca jawnie w związku lesbijskim. Aby móc uchwalić ustawę, parlament zmienił definicję małżeństwa – teraz jest to „związek kobiety z mężczyzną, mężczyzny z mężczyzną i kobiety z kobietą”. W przyszłości ta definicja zostanie zapewne uzupełniona o możliwość zawierania „małżeństw” przez dowolną liczbę ssaków.

 

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.