Pytanie o pytanie

Franciszek Kucharczak

|

GN 43/2008

publikacja 27.10.2008 10:26

Myśl wyrachowana: Jakość mówcy poznaje się nie po jego słowach, tylko po skutkach u słuchaczy

Pytanie o pytanie

Francuski tygodnik „Pèlerin” w porozumieniu z archidiecezją paryską rozpisał ankietę w sprawie jakości kazań. Jak podaje KAI, katolicy mają odpowiedzieć na takie pytania: Czy kazania są zbyt długie, czy za krótkie? Czy są interesujące, czy też nudne? Czy są bliskie problemów ludzi? Czego katolicy oczekują od kazania?

U nas nie Paryż, ale też umiemy rozpisać równie niepotrzebną ankietę. Wyniki można przewidzieć z góry, bo to jest jak z pewnym bardzo posłusznym psem. Gdy jego pan wołał: „Będziesz ty cicho, albo nie!”, to on zaraz był cicho albo nie. Z ankietą czy bez, wiadomo, że kazania są za krótkie albo za długie, albo w sam raz. Są interesujące albo nudne, są bliskie problemów słuchaczy albo są problemem słuchaczy. Wszystko zależy od człowieka. Przecież z jednego rocznika seminarium wychodzą i dobrzy kaznodzieje, i kaznodzieje. I wychodzą.

Widziałem kiedyś, jak pewien kleryk po ostatnim wykładzie z homiletyki palnął się dłonią w łeb. – Przecież on nam nie powiedział, jak my mamy mówić kazania! – zawołał olśniony. I bardzo dobrze, bo nie w schematach rzecz. I nie w tym, żeby pytać ludzi, co chcą usłyszeć. Za dużo dziś pytania wszystkich o wszystko. Za dużo nadskakiwania „opinii publicznej”.

Drodzy księża, błagam – nie mówcie nam tego, co my chcemy usłyszeć. Wy musicie mówić właśnie to, czego my słyszeć nie chcemy. Musicie mówić to, czego nawet wy sami nie chcecie słyszeć. Nie pytajcie nas, czego oczekujemy. Gdyby lekarze pytali pacjentów, jak ich leczyć, powinni by ich najpierw posłać na medycynę. Pana Jezusa pytajcie, bo to On wie, czego nam i wam potrzeba. Kazanie, jeśli ma ludzi nawracać (inne nie ma sensu), musi być nieoczekiwane. Kaznodzieja musi słuchaczy zaskoczyć, tak jak zaskakiwał słuchaczy Jezus. Inaczej nie ma prawa twierdzić, że to, co produkuje z ambony, jest słowem Bożym.

A co mówił Jezus? A to, co usłyszał od Ojca. Dlatego Jego słowa pociągały i porażały, wstrząsały, radowały i wywoływały płacz. Ludzie się zdumiewali, że On „mówi jak ten, który ma władzę”. Ale przecież w sprawach wiary właśnie tej władzy potrzebujemy. Władzy absolutnej, a nie demokracji. Słów mocnych i pewnych, bo od Boga pochodzących, a nie teologicznego bełkotu, wyważania otwartych drzwi, roztrząsania pustki albo celebrowania wątpliwości.

Jakoś nie wyobrażam sobie, żeby duchowny, który się naprawdę modli, mówił złe kazania. One, owszem, mogą być nieporadne, bo nie każdy ma wielki talent oratorski, ale istotna jest treść. Łatwo zauważyć, który ksiądz mówi to, czym żyje, a który powtarza to, co wyczytał w gotowcu z biblioteki kaznodziejskiej. Bo osobiste przekonanie mówiącego jakoś spływa na ludzi między słowami. Jest tak, bo do słów człowieka, który słucha Pana Jezusa (to jest przecież modlitwa) przywiązana jest łaska. A ludzie właśnie tej łaski potrzebują. Słowa ją tylko niosą. Albo, niestety, czasem nie niosą.

Dlatego kaznodziejstwo – i w ogóle duszpasterstwo – to nie jest pytanie o technikę. To jest pytanie o to, kogo kaznodzieja pyta.

Prawa do tragedii
Niedawno ukazała się książka Joanny Najfeld i Tomasza Terlikowskiego „Agata, anatomia manipulacji”. Czytelnik znajdzie tam analizę kłamstw, jakimi raczyła nas część mediów, dążących do zabicia dziecka rzekomo zgwałconej czternastolatki. „Rzeczpospolita” podała, że matka „Agaty” zażądała od wydawców udziału w zyskach ze sprzedaży książki. „Z tragedii naszej rodziny wydawnictwo uczyniło źródło zysków” – wyjaśniła dziennikarzowi. No tak, bo ta pani dużo się napracowała, żeby tragedia (śmierć wnuczęcia i zniszczone życie córki) doszła do skutku. A kto dzisiaj pracuje za darmo?

Dawać chrzest
W „Polityce” ukazał się reportaż o Alicji Tysiąc. Po przebiciu się przez łzawy sztafaż, który ma wzbudzić współczucie do bohaterki, dowiadujemy się, że Alicja Tysiąc ma pretensje do Kościoła, bo nie chce zgodzić się na chrzest Julki. A to przykre, bo koleżanki Julki pójdą do Komunii, a ona nie. Proboszcz podobno postawił warunek, że pani Tysiąc musi wyznać publicznie, że jest niedoszłą dzieciobójczynią i żałuje.

„Nie mogła. Czuła, że gdyby to zdarzyło się jeszcze raz, sprzedałaby ostatni mebel, żeby zrobić to po cichutku. Nie puściła dzieci. Bo, co on wie, taki gnój? Co on może wiedzieć, jak się dzieci przewija?” – czytamy. Pani Tysiąc znalazła jednak sposób. Uda się do Paryża, bo tam podobno ochrzczą jej dziecko „bez tych wszystkich pieczątek”.

Dla nieświadomych: Julka otrzymałaby chrzest, gdyby po osiągnięciu odpowiedniego wieku sama wyraziła taką wolę. Młodsze dzieci Kościół chrzci wtedy, gdy rodzice gwarantują ich chrześcijańskie wychowanie. Ale co ten Kościół wie, jak się dzieci wychowuje, taki gnój.

P.S. Panie mecenasie, proszę włączyć tę notatkę do akt procesu przeciw „Gościowi Niedzielnemu” jako kolejny przykład mowy nienawiści.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.