Kneblowanie jednostronne

Franciszek Kucharczak

|

GN 29/2008

publikacja 28.07.2008 16:04

Myśl wyrachowana: Nienawiść - krytyka zgłaszana przez osobę wyznania katolickiego.

Kneblowanie jednostronne

No i stało się. Alicja Tysiąc pozwała do sądu ks. Marka Gancarczyka i kurię katowicką za to, co pisaliśmy o jej sprawie. Przy tej okazji Joanna Senyszyn orzekła, że „trzeba ograniczyć wolność słowa”. Gwiazda SLD wie, co mówi. Jej formacja dziedziczy przecież szczytne tradycje PRL, a bez cenzury żywot Polski Ludowej byłby krótszy niż znajomość Zapatero z Napieralskim. Zapewne jednak Joannie Senyszyn nie chodzi o ograniczenie wolności słowa w ogóle, bo nie mogłaby wtedy parodiować Ewangelii na marszach równości albo mówić, że Kościół jest „bezduszny, bezczelny, bogaty, bezideowy i bezkarny”. Nie, tu chodzi o uciszenie tylko tych słów, jakich nie życzą sobie słyszeć ideolodzy politycznej poprawności. Gdy Leszek Miller nazwał Zbigniewa Ziobrę zerem, prokuratura uznała, że to nie obraza, tylko ocena kwalifikacji. Gdy poseł Palikot nazwał o. Rydzyka Belzebubem, okazało się, że to taka krytyka. Gdy Adam Michnik pisze: „odpieprzcie się od Wałęsy”, to jest to wyraz jego uzasadnionej irytacji.

I tak powinno zostać. W tym celu powinno się reaktywować urząd cenzury, który pozwoliłby znów grać do jednej bramki. Gdyby i dziś „jedynie słuszni” trzymali łapę na każdym publikowanym słowie, nie musieliby uruchamiać Alicji Tysiąc. Ale na razie muszą. I to o wolność słowa idzie gra w procesie wytoczonym naszemu naczelnemu. Dziś chcą zakazać mówienia, że aborcja jest zabójstwem. Jutro wprowadzą aborcję na życzenie, bo „przecież nikt nie protestował, gdy mówiliśmy, że to tylko zabieg”. Wbrew słowom Alicji Tysiąc („ksiądz Gancarczyk nazwał mnie morderczynią nazistowską”) i tytułowi w „Wyborczej” („Proces za »niedoszłą morderczynię«”), nigdy i nigdzie nie napisaliśmy, KIM JEST pani Tysiąc.

Zawsze pisaliśmy, CO ROBI, a właściwie, co chciała zrobić. Bo chciała zabić swoje dziecko. Jeśli nie zabić, to proszę, słuchamy, co chciała zrobić. Może jej adwokat na to odpowie. Bo to właśnie ten sam mecenas Marcin Górski rok temu strofował „Gościa” słowami: „zwracam uwagę, że zabieg nazywany przez Państwa »zamordowaniem przed urodzeniem« nosi w polskim prawie nazwę »przerwania ciąży«”. Upominał nas wtedy prywatnie „jako adwokat”, bo „ze zdumieniem przeczytał…”. Panie mecenasie, powtarzam pytanie: co chciała zrobić Alicja Tysiąc? Pan każe nam mówić „przerwać ciążę”. Ale problem polega na tym, że to, co wtedy było „ciążą”, dziś nazywa się Julka i jest fajną dziewczynką. Kiedy „płód” stał się Julką i jakie to kryteria sprawiają, że coś przez pewien czas nie jest człowiekiem, a potem nagle jest? Istotę sprawy dobrze oddaje hasło, które kiedyś widziałem: „Jeśli zabicie dziecka nazywamy przerwaniem ciąży, to zabicie emeryta nazwijmy przerwaniem emerytury”.

„Przerwanie ciąży” jest zwrotem zakłamanym. Wymyślono go po to, żeby ukryć pod nim krew, przerażenie i ból mordowanych małych ludzi. Dlatego tam, gdzie ktoś chce zabić człowieka, będziemy mówić „zabójstwo”. Nawet za cenę łatki arogantów i oszołomów, jaką nam chcą przypiąć. Jaka szkoda, że Alicja Tysiąc chlapnęła w TVN: „Robię to i dla pieniędzy również”. Gdyby była cenzura, ostałoby się najwyżej „również”.

Ministerska skwapliwość
Wystarczyło parę artykułów w prasie jedynie słusznej, że „szkoła musi uczyć o antykoncepcji”, a już Ministerstwo Edukacji Narodowej rozważa wprowadzenie obowiązkowych zajęć z edukacji seksualnej. Bo dotychczas rodzice nie musieli posyłać dzieci na te lekcje. Teraz MEN chce, żeby musieli. Jak podała „Gazeta Wyborcza”, ministerstwo zleciło już ekspertyzę prawną, czy taki obowiązek nie godziłby w zapis w konstytucji, że „rodzice mają prawo wychowywać dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami”. To niewłaściwa droga. Należy przeprowadzić ekspertyzę, czy zapis o prawie rodziców do wychowania dzieci jest zgodny z przekonaniami Magdaleny Środy, Izabeli Jarugi-Nowackiej, Wandy Nowickiej i Pio-tra Pacewicza. Jeśli nie jest, to trzeba zmienić konstytucję.

Presja ratująca
Dr Tammie Downes, specjalistka medycyny rodzinnej z Wielkiej Brytanii, od 13 lat, gdy spotyka się z pacjentkami w „ciąży kryzysowej”, przekonuje je, że są inne możliwości niż aborcja. Dzięki temu prawie wszystkie kobiety zrezygnowały z planów zabicia dziecka. Jak podaje serwis HLI Europa, zaniepokojeni tą sytuacją zwolennicy aborcji zwrócili się do General Medical Council (odpowiednika naszej Naczelnej Rady Lekarskiej) ze skargą, że dr Downes „posługując się osobistymi poglądami i uprzedzeniami w od-niesieniu do aborcji, wywiera presję na pacjentki”. Lekarce groziła za to utrata prawa wykonywania zawodu. Na szczęście po przesłuchaniu świadków członkowie rady nie zgodzili się z zarzutami stawianymi lekarce. Fanatycy aborcji są zawiedzeni, ale nie zrezygnują. Jest o co walczyć, bo w Anglii i Walii zabija się 200 tys. dzieci rocznie. Taki biznes nie toleruje przeszkód.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.