Wolne rozwiązki

Franciszek Kucharczak

|

GN 22/2008

publikacja 05.06.2008 14:38

Dzieci nie mogą dorosnąć wśród dorosłych, którzy są dziećmi

Wolne rozwiązki

Kiedyś przyjaciół poznawało się w biedzie. Teraz poznaje się ich po biedzie, jaką sprowadzają na dzieci. Tak przynajmniej wynika z doniesień medialnych: „Przyjaciel matki zakatował dziecko”, „Dziecko wypadło z okna. Jego matka z przyjacielem byli w stanie upojenia alkoholowego”. I tak dalej. Słowo „przyjaciel” stosuje się zamiennie ze słowem „konkubent”. Na przykład: „Zakatowane dziecko: areszt dla matki i jej konkubenta”. „Konkubina” też w doniesieniach rzadko pojawia się wśród kwiatów, chyba że to kalie przy trumnie. Rekwizyty przyjaciół – konkubentów to zwykle nóż, flaszka i inne podobnie romantyczne przedmioty.

Jakoś dziwnie często przy informacjach o znęcaniu się nad dziećmi słychać, że ich opiekunowie nie są ze sobą związani. No bo cóż to za związanie – konkubinat, wolny związek, przyjacielski układ czy jak to jeszcze kto nazwie. To najwyżej sklejenie, i to raczej gumą arabską niż kropelką. I to jest, uważam, podstawowa przyczyna, dla której wzrasta liczba przestępstw popełnianych na dzieciach. Wzrasta, bo maleje liczba zawieranych małżeństw.

To nie w tym rzecz, żeby rozciągnąć kontrolę państwa nad każdym dzieckiem, a rodziców obstawić zakazami dawania klapsów. Gdy państwo chce być Wielką Matką lub takimż ojcem, lepiej zostać sierotą. Spod opieki państwa wychodzą albo bezduszni janczarzy, albo zastępy wiecznie niedorosłych Piotrusiów Panów. Rzecz w tym, żeby nie była osłabiana pozycja prawowitego małżeństwa. A jest osłabiana, choćby przez same dyskusje o tym, jakby tu uregulować status osób żyjących w „wolnych związkach”. Że to niby takie ważne, żeby „przyjaciółka” mogła odwiedzić „partnera” w szpitalu albo żeby po sobie dziedziczyli.

No to posłuchajcie wieczne dzieciuchy: kto chce mieć przywileje, ten musi najpierw podjąć obowiązki. Musicie wiedzieć, że nie na wszystko da się naciągnąć prezerwatywę i ludzkie wybory pociągają skutki. Na trudy życia nie ma środków antykoncepcyjnych.

Przysłowie „jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz” jest do bólu prawdziwe. Bo nawet jeśli prawo państwowe przyzna dobre spanie tym, którzy głupio sobie ścielą, to oni i tak śnić będą koszmary. I sami sprowadzą koszmar na swoje dzieci, bo kto nie potrafi podjąć życiowych zobowiązań, nie będzie dobrym rodzicem.

Liczba nieszczęśliwych dzieci wzrasta tam, gdzie maleje odpowiedzialność dorosłych. I niewiele da tu centralny rejestr dzieci, monitoring czy coś innego. Możemy przyczepić chip do ucha każdemu rodzicowi i kamerkę na czoło, a i tak nie powstrzymamy przemocy i wykorzystywania nieletnich.

Jeśli małżeństwo będzie w cenie tylko wśród homoseksualistów, dzieci nie będą miały żadnej gwarancji bezpieczeństwa. Małżeństwo też pełnej gwarancji nie daje, ale daje największą z możliwych. Zwłaszcza małżeństwo sakramentalne, gdzie łączący się ludzie zobowiązują się najmocniej jak na tym świecie można, że się nawzajem nie opuszczą. Bo nie chodzi tylko o to, żeby były dzieci, ale żeby te dzieci miały rodziców.

Bez krzyża lepiej
Kanadyjski Quebec ma problem. Specjalna komisja orzekła (za kilka milionów dolarów), że należy usunąć krzyż z tamtejszego parlamentu, a wtedy w tej francuskojęzycznej prowincji lepiej poczują się imigranci. Komisja zaleciła też zdjęcie krzyży ze wszystkich urzędów i klas szkolnych. Symboli religijnych nie powinni też nosić sędziowie i prokuratorzy, a miejscy radni powinni zaprzestać publicznego odmawiania modlitwy. Sprzeciwia się temu premier Quebecu, zwracając uwagę, że krzyż jest obecny przez 350 lat historii tej prowincji. Jak podaje „Rzeczpospolita”, raport komisji domaga się jednocześnie większej swobody noszenia muzułmańskich, żydowskich i sikhijskich symboli religijnych. Autorzy raportu twierdzą, że nie chodzi o dyskryminację chrześcijaństwa, tylko o „równowagę w społeczeństwie Quebecu”. Otóż to! Należy iść nawet dalej i nakazać chrześcijanom noszenie symboli innych religii. Dla sprawiedliwości i równowagi, bo i tak przecież każdy człowiek ma swój krzyż.

Książka na księżyc
Niedawno przedstawiciele „elit intelektualnych” oburzali się, że w bibliotece szkoły katolickiej nie są dostępne książki o treści pornograficznej lub drwiące z chrześcijaństwa. Tę niedostępność nazwano w mediach indeksem ksiąg zakazanych. Teraz takie same środowiska podniosły jazgot przeciw książce historyków IPN o Lechu Wałęsie. Choć książki jeszcze nie ma, „autorytety” wystosowały przeciw niej list protestacyjny. Władysław Frasyniuk stwierdził nawet, że autorom takiej książki należałoby „dać w twarz”. Jak widać, elity nie tworzą indeksu ksiąg zakazanych. One zakazują tworzenia książek.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.