Fanatyzm bezstronności

Franciszek Kucharczak

|

GN 01/2008

publikacja 08.01.2008 11:35

Myśl wyrachowana: Wolność przekonań bez drogowskazu zmienia się w wolność od przekonań

Fanatyzm bezstronności

W dniu Wigilii na jednym z licznych rond mojego miasta (za zgodą władz) postawiliśmy z przyjaciółmi stajenkę. Taką jak należy – z Maryją i Dzieciątkiem, i z Józefem. Zdjęcie stajenki posłałem w charakterze e-kartki świątecznej znajomemu w USA. On odpisał: „Superpomysł, gratuluję. Trzeba korzystać, póki można. U nas w publicznych miejscach, na państwowym terenie, zawsze są jakieś problemy z symbolami chrześcijańskimi. Wielbłądy albo jeszcze lepiej renifery? – jak najbardziej. Menora? – dlaczego nie. Symbole związane z »Kwanzaa«? – mile widziane. Ale Jezus? Absolutnie nie!”.

Najbardziej uderzyły mnie słowa: „Trzeba korzystać, póki można”. Faktycznie, tak to wygląda, że teraz jeszcze można, a potem już nie będzie można. Takie są ogólnoświatowe tendencje. U nas ten proces przebiega z opóźnieniem. Może dlatego że myśmy przez pół wieku komunizmu już to przerabiali. Posmakowaliśmy, co znaczą wszystkie te laickie „wartości”, którymi faszerowali nas jedynie słuszni bolszewicy. Myśmy już miewali takie święta, podczas których prezenterzy telewizyjni nawet się nie zająknęli o przyczynie, dla której studio wystroili bombkami. My już widzieliśmy, jak to wygląda, gdy sferą publiczną zarządza ideologia. Mieliśmy już puste ściany szkół i szpitali, z których zdjęto krzyże. Ale jakoś obiecany raj nie powstał.

Dzisiejsi bojownicy „postępu” mają inną strategię. Posługują się demokracją, którą – jak się okazuje – można łatwo sterować. Trzeba tylko urobić społeczeństwo uporczywym wmawianiem, że obecność religii w sferze publicznej jest naruszeniem czyichś dóbr. Że symbole wiary w miejscu publicznym, choćby tak osadzone w tradycji jak stajenka, kogoś krzywdzą. I że gwałcą jakąś mityczną „neutralność światopoglądową”. Mityczną, bo prawdziwa neutralność nie jest możliwa. Każdy jest po jakiejś stronie, również taki, który mówi, że nie jest po żadnej stronie. Człowiek doskonale bezstronny byłby doskonale obojętny. A jakoś nie widać obojętności u tych, którzy dowody wiary większości społeczeństwa chcą zepchnąć (na razie) za kościelne ogrodzenia. To są talibowie opętani ideą niszczenia śladów Boga.

Nie ma się co łudzić, że w miejscach, z których usunie się Boga, powstanie przestrzeń do dialogu. Gdzie z przestrzeni publicznej znikną procesje, tam ruszą korowody gołych pajaców przystrojonych w ornaty. Gdzie zamilkną dzwony, tam zadudni bluźniercza muzyka. Gdzie chrześcijanie będą siedzieć z założonymi rękami, doczekają się zakazu klęczenia ze złożonymi rękami.

To kłamstwo, że symbole religijności komuś szkodzą. One są jak drogowskazy. Czy stawianie drogowskazów jest zmuszaniem do skorzystania z nich? Nikt nie musi za nimi iść, ale gdy poczuje tęsknotę za Prawdą, będzie wiedział, którędy droga. To tak jak z Gwiazdą Betlejemską. Trzej Królowie za nią poszli, ale mogli zostać w domu. Wszyscy ją widzieli, ale ona nie naruszała niczyich interesów. Nawet Heroda – tylko że on o tym nie wiedział. I ciągle tego nie wie.

Prawo do człowieka
Trwa krucjata środowisk „oświeconych” w celu wyrwania od podatników pieniędzy na zapłodnienie in vitro. „Czy nie jest łamaniem podstawowego prawa człowieka, jeśli nie udziela się pomocy tym, którzy pragną mieć potomstwo?” – pyta w „Gazecie Wyborczej” prof. Marian Szamatowicz, pionier stosowania in vitro w Polsce. Jakkolwiek pokrętnie jest sformułowane to zdanie, oznacza ono, że podstawowym prawem człowieka jest prawo do posiadania innego człowieka. To się ładnie komponuje z innym „prawem człowieka”, niedawno uznanym przez „Amnesty International” – prawem do aborcji. Oba prawa to filary swobód obywatelskich. Bo gdy taka obywatelka skorzysta z pierwszego prawa, a okaże się, że embrion jest chory, to musi mieć przecież możliwość skorzystania z drugiego prawa.

Tradycja ginie
Według badań niezależnej organizacji Christian Research, w Wielkiej Brytanii jest więcej katolików niż anglikanów. W minionym roku w Mszach niedzielnych uczestniczyło średnio 862 tys. katolików – o 10 tys. więcej niż anglikanów. Nie bez związku z tym jest napływ Polaków na Wyspy, ale przede wszystkim uległość Kościoła anglikańskiego wobec politycznej poprawności. Wyraża się ona w takich decyzjach, jak na przykład święcenie zdeklarowanych homoseksualistów na księży, a nawet na biskupów. Anglikanie podważają wiarygodność danych Christian Research. Niedawne przejście na katolicyzm byłego premiera Tony’ego Blaira jeszcze wzmogło te kontrowersje. Wygląda jednak na to, że te tendencje będą się pogłębiać. Brytyjskim anglikanom trudno się z tym pogodzić. Są przecież bardzo przywiązani do tradycji. Wszyscy anglikanie – wierzący i niewierzący, ochrzczeni i nieochrzczeni.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.