Zły klimat

Tomasz Rożek

|

GN 47/2022

publikacja 24.11.2022 00:00

O właśnie zakończonym szczycie klimatycznym można pisać na wiele sposobów. Można wyśmiewać fakt, że zorganizowano go w miejscu, do którego nie da się dostać inaczej niż samolotem. Można stwierdzić, że gdyby rzeczywiście chodziło o klimat, spotykaliby się tam tylko naukowcy. Można też zastanawiać się nad tym, czy rzeczywiście musiało w nim wziąć udział aż 35 tysięcy osób. Tyle tylko że byłoby to pójście na łatwiznę. Bo choć to wszystko prawda, ważne jest co innego.

W szczycie COP27 w Egipcie wzięło udział ok. 35 tysięcy osób. W szczycie COP27 w Egipcie wzięło udział ok. 35 tysięcy osób.
SEDAT SUNA /epa/pap

Kolejne, już 27. spotkanie tzw. konferencji stron (ang. Conference of the Parties – COP), czyli konferencji klimatycznej Narodów Zjednoczonych, miało miejsce w egipskim kurorcie Sharm el-Sheikh. Udział w nim wzięli przedstawiciele około 200 rządów, a połowęz nich reprezentowały głowy państw (np. polskiej delegacji przewodniczył prezydent Andrzej Duda). W sumie dyskutujących było podobno 35 tysięcy. Sporą część z nich stanowili lobbyści, których zadaniem było przekonywanie nieprzekonanych. I to w dwie strony. Zarówno tych, którzy uważają, że z tym klimatem to jedno wielkie oszustwo, jak i tych, którzy sądzą, że pędzimy na skały i za chwilę się rozbijemy. Jednak tym, co najbardziej dało się zauważyć, była obecność polityków i ich gładkie deklaracje. Skoro klimat jest tematem naukowym – powiadają krytycy konferencji – po co na konferencję zapraszać polityków?

Stwierdzenie to warto wyjaśnić. COP nie jest typową konferencją naukową. To miejsce, gdzie na podstawie najnowszych badań oraz analiz naukowych negocjuje się i buduje międzynarodową strategię postępowania podczas kryzysu klimatycznego. Jak miałoby wyglądać to wykuwanie i negocjowanie, gdyby nie uczestniczyli w nim politycy? Naukowcy nie mają przecież możliwości uchwalania ustaw czy wdrażania konkretnych rozwiązań w gospodarce. Z dokładnie tych samych powodów na COP przyjeżdżają lobbyści. Czy rzeczywiście jednak do Egiptu musiało zjechać się kilkadziesiąt tysięcy osób? Pewnie mogłoby ich być mniej. Czy spotkanie nie mogło odbywać się w miejscu lepiej skomunikowanym niż egipski kurort? Pewnie mogło. Czy jednak wszystkie te sprawy powinny przysłaniać to, co na COP27 się działo? Moim zdaniem nie.

Fałszywa alternatywa

COP27, jak nazwa wskazuje, jest 27. z kolei konferencją. Jeśli spojrzymy na wszystkie poprzednie, trudno zliczyć, ile było na nich uzgodnień, negocjacji i obietnic. Orientują się w tym nieliczni. I w sumie nie ma co się dziwić, bo w gruncie rzeczy temat wpływu człowieka na klimat sprowadza się do kwestii przeformułowania gospodarczych zasad, na jakich stoi świat. Chyba nikt nie przypuszczał, że uda się to zrobić podczas jednego podwieczorku. Gdyby jednak chcieć podsumować to, na czym polega spór, można by powiedzieć, że chodzi o – i tutaj bez zaskoczenia – pieniądze. A na wyższym poziomie – o sprawiedliwość, którą każdy widzi nieco inaczej. Kraje bogate stać na reformowanie gospodarek i wdrażanie technologii niewpływających (albo mało wpływających) na gazowy skład naszej atmosfery. Uważają one, że kryzys klimatyczny jest potężnym zagrożeniem i źródłem ogromnych kosztów związanych z adaptacją do zmieniających się warunków. Z kolei kraje biedne stoją na stanowisku, że mają prawo rozwijać się, wdrażając najtańsze rozwiązania, i zwracają uwagę, że kryzys, z którym mamy do czynienia, nie jest ich „zasługą”; spowodowały go bowiem kraje bogate.

Przypomnijmy, że miliard najbogatszych mieszkańców Ziemi emituje około 40 proc. gazów cieplarnianych, podczas gdy miliard najbiedniejszych około 0,5 proc., a więc 80 razy mniej! Kto jest zatem obciążeniem dla tej planety? – Skoro wy rozwinęliście swoje gospodarki, spalając węgiel i ropę, co spowodowało zachwianie klimatu, dlaczego nam bronicie robić to samo? – powiedział na jednym z paneli przedstawiciel afrykańskiego kraju. I dodał, że bez możliwości spalania węgla jego mieszkańcy będą pozbawieni energii elektrycznej, bez której trudno o dostęp do czystej wody, o podstawowe standardy opieki zdrowotnej czy edukacji. Bez prądu nie rozwinie się w zasadzie żadna dziedzina gospodarki. Tyle tylko że ta często powtarzana alternatywa jest fałszywa. Prąd można uzyskać nie tylko ze spalania paliw kopalnych, jednak do tego potrzebne są technologie, których kraje biedne nie posiadają. Mogłyby im pomóc te bogatsze, ale nie chcą. I choć mają rację, twierdząc, że kryzys klimatyczny jest potężnym zagrożeniem, nie czują się zobowiązane do wspierania najbiedniejszych. To z kolei dla tych drugich dowód na brak podstawowej solidarności. Więcej, to potwierdzenie, że bogaci nie chcą, by biedni się rozwinęli. Jest jeszcze coś. Skutki zmian klimatu już dzisiaj najbardziej odczuwają kraje biedne. W przyszłości też tak będzie, bo nie mają one ani pieniędzy, ani technologii, by zabezpieczyć się przed zagrożeniami. Czy patrząc na tak zarysowaną sytuację, można sie spodziewać, że możliwe jest jakiekolwiek porozumienie?

Tylko fundusz?

Po dwóch tygodniach rozmów ustalono, że zostanie utworzony fundusz, który ma wspomóc najbiedniejszych i do którego wpłaty będą pochodziły od najbogatszych. Na razie nie ma szczegółów co do kryteriów wydatkowania, kwot i konstrukcji tej instytucji. Będzie to ustalane w ciągu najbliższych miesięcy. Powstanie funduszu, choć ważne, nie wpłynie jednak na ilość emitowanych do atmo- sfery gazów cieplarnianych. Po COP27 nie zanosi się jednak, by wzrosty emisji wyhamowały. Nie udało się wypracować międzynarodowej zgody na stopniowe wycofywanie paliw kopalnych. Większość krajów nie chciało o tym słyszeć, często powołując się na rzeczywiście istniejący kryzys energetyczny wywołany wojną w Ukrainie. Takie też było stanowisko polskiej delegacji. „To nie jest dobry czas na zmiany” – mówiono. A kiedy jest? Gdy paliwa kopalne są tanie i zapewniają szybki rozwój? Czy może wtedy, gdy są drogie i spowalniają gospodarki (a więc drenują budżety)? W pierwszej sytuacji można usłyszeć argumenty, że nie ma co zabijać kury, która znosi złote jajka. W drugiej – że kryzys nie jest momentem na wprowadzanie zmian. Ci, którzy podzielają to ostatnie stwierdzenie, zdają się zapominać, że dzisiaj żadnego kryzysu energetycznego by nie było, gdyby nie uzależnienie od paliw kopalnych. Tych tanich z Rosji. Dotyczy to zarówno Niemiec (gaz), jak i Polski (węgiel), a także wielu innych krajów bogatej Europy. Czy ma zatem sens argumentowanie, że kryzys to zły czas na zmiany? Moim zdaniem to jest właśnie moment, by zmieniać kurs, bo bez tej zmiany w miarę upływu czasu będzie tylko gorzej.

COP27 minął pod hasłem solidarności klimatycznej. To bardzo ważna kwestia. Niestety poza utworzeniem funduszu i kilkoma deklaracjami niewiele udało się w Sharm el-Sheikh uzgodnić. Jedni odetchnęli z ulgą, inni twierdzą, że zmarnowano kolejną szansę. Następna będzie za rok, tym razem w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, w jednej ze światowych stolic przemysłu wydobywczego ropy naftowej. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.