Bóg tej wojny nie wywołał

Agata Puścikowska

|

GN 47/2022

publikacja 24.11.2022 00:00

W Przewodowie wybuchła rakieta, która zabiła przypadkowych ludzi. W nieprzypadkowym czasie. Teraz miejsce to potrzebuje ciszy i modlitwy.

W ciągu jednej chwili suszarnia zboża w Przewodowie przestała istnieć. Zginęli dwaj pracownicy zakładu. W ciągu jednej chwili suszarnia zboża w Przewodowie przestała istnieć. Zginęli dwaj pracownicy zakładu.
Wojtek RADWAńSKI, Damien SIMONART /AFP/east news

Wioska, o której do niedawna wiedziały chyba wyłącznie wioski – sąsiadki. Malutka, wysunięta mocno w stronę Ukrainy. Dwie przecinające się ulice, kościół, cmentarz, szkoła, sklep, domy jednorodzinne, niewielkie osiedle kilkupiętrowych bloków. Przewodów. Mieszka tu z 500 osób. Do niedawna popegeerowska wieś, w której mieszkają głównie starsi i zupełnie mali, bo większość młodych po prostu wyjeżdża do pracy, do miast. Od wybuchu jest na ustach wszystkich.

Zaczyna się?

Był wtorek 15 listopada, tuż przed godziną 16. Nagły wybuch wstrząsnął niewielkim Przewodowem, ale i okolicą. Godzinę później już chyba cała gmina Dołhobyczów wiedziała, że stała się straszna rzecz: rakieta spadła na wieś. I zabiła, niestety, dwóch mieszkańców. Naszych…

I zanim jeszcze tzw. opinia publiczna w Polsce i na świecie dowiedziała się o wydarzeniu, mieszkańcy miejscowości, pochowani w domach, opłakiwali dwóch swoich sąsiadów – dwóch panów Bogusławów, mężów, ojców, pracowników, którzy zginęli w jednej chwili, gdy pojechali do pracy – do suszarni zbóż. Rakieta uderzyła w teren zakładu. Skutki to dwie ofiary śmiertelne, zniszczony ciągnik, lej w ziemi i strach w całej Polsce. W pierwszym momencie padało wiele takich stwierdzeń: „Zaczyna się i u nas…”. W drugim momencie rozpoczęły się internetowe przepychanki i dyskusje, co się wydarzy, kto zawinił, co będzie dalej. Dość długi czas oczekiwania na oficjalne rządowe komunikaty odczytywano również jako spisek międzynarodowy lub niewydolność władz.

Co działo się wówczas w Przewodowie? Do wsi zaczęły docierać służby mundurowe. Przestraszeni ludzie pochowali się po domach. Następnego dnia po wybuchu kryli się już przed dziennikarzami. Przyjechały bowiem dziesiątki ekip telewizyjnych, radiowych, setki dziennikarzy z Polski, a jeszcze chyba więcej ze świata. Z Norwegii, Japonii, Łotwy, Rumunii, Włoch, Francji i wielu innych krajów. I wszyscy jednocześnie chcieli dowiedzieć się, co czują mieszkańcy i czy się boją. I kolejna kwestia, która nurtowała żurnalistów: pytanie o to, czy nienawidzą Rosjan, szybko zmieniło się w inne – czy mają pretensje do Ukraińców.

Mieszkańcy nie zamierzali rozmawiać z dziennikarzami, przynajmniej w momencie największej żałoby, lęku i stresu. Zrozumiałe. Woleli w domach próbować odnaleźć spokój, zrozumieć to, co się stało. Mało któremu reporterowi udało się zamienić parę słów z mieszańcami wsi.

Mijały kolejne godziny. Pierwotne informacje, że wystrzelona rakieta pochodziła od Rosjan, nie znalazły potwierdzenia. Coraz więcej mediów i polityków, a przede wszystkim specjalistów od wojskowości skłaniało się ku tezie, że rakieta, chociaż produkcji rosyjskiej, została wystrzelona przez Ukraińców w obronie przed zmasowanym atakiem. Niestety, doleciała za daleko. Sześć kilometrów za granicę. O sześć za daleko. – Czy jest to dla nas powód, by teraz odwrócić się od Ukrainy? Ludzie, oczywiście, gadają różnie. I będą myśleć różnie. Ja tam jestem zdania, że to był wypadek, a winny jest Putin, nie Zełenski. Ludzie u nas po tym wszystkim pewnie też będą się bardziej bać, zastanawiać, co dalej. Chyba na razie nikt z terenów przygranicznych nie zamierza wyjeżdżać – mówi mieszkanka sąsiedniej wsi. – Faktem jest, że to trudna sytuacja dla wszystkich: rakieta przypadkowa, a ludzi zabiła. Tym bardziej to trudne, że my wszyscy tutaj, jak uchodźcy przyjeżdżali, bardzo pomagaliśmy. Chyba nawet w Przewodowie na chwilę się zatrzymywali – dodaje.

Strefa chroniona

Drugiego dnia po wybuchu wieś wyglądała już jak oblężona twierdza. Na polach wokół miejscowości można było spotkać patrole żołnierzy. We wsi również dużo policji. A tuż przy głównym skrzyżowaniu telewizyjne wozy transmisyjne.

Do miejsca, w które uderzyła rakieta, dojście mieli wyłącznie mieszkańcy (po wylegitymowaniu) i przedstawiciele władz oraz specjaliści badający przyczynę tragedii. Policja zablokowała drogę do tej części wsi, w której znajduje się najwięcej domów i bloków. Jednym słowem mieszkańcy byli mocno odgrodzeni od mediów. Chyba tylko Stanisław, starszy pan, w gumiakach i na rowerze, regularnie jeździł między wozami transmisyjnymi i przy pomocy tłumaczki opowiadał kolejnym dziennikarzom to samo: Gdy usłyszał huk, myślał, że i u nas wojna się zaczyna. I że serce mu waliło mocno, a dreszcz go przeszedł po całym ciele. Poza tym obaj zabici byli jego przyjaciółmi. Czy to prawda? Zweryfikować się nie da.

Dziennikarze próbowali dostać się także do szkoły podstawowej, w której drugiego dnia po wybuchu odbywały się już zwyczajne lekcje. Ochroniarz jednak stanowczo i skutecznie blokował wejście. Bo uczniowie powinni mieć spokój i nie wolno ich dodatkowo stresować. Słusznie. Wcześniej zresztą zarówno dzieci, jak i dorośli mieszkańcy mogli w budynku szkoły uczestniczyć w spotkaniach z psychologiem, bo zorganizowano tam punkt pomocy psychologicznej. Ilu mieszkańców z takiego wsparcia skorzystało? Nie wiadomo dokładnie, mediów się o tym nie informuje. Teraz trzeba działać i pomagać, nie gadać z dziennikarzami. Rodziny ofiar, jak informowały władze, też zostały objęte pomocą specjalistyczną.

Od dramatycznego wydarzenia również pod bramę plebanii miejscowego kościoła pw. św. Brata Alberta przychodzą dziennikarze. Proboszcz Bogdan Ważny – choć jak mówi, sam musi sobie to wszystko poukładać – z mediami rozmawia. Chociażby po to, by dziennikarze nie zawracali głowy mieszkańcom. Oni teraz najbardziej potrzebują spokoju. Jest życzliwy, chociaż trochę zmęczony medialnym zamieszaniem.

We wtorek 15 listopada proboszcz przebywał po południu na plebanii. – Wróciłem ze szkoły, z katechezy. Odpoczywałem po całym dniu, czekałem na godzinę 17, by odprawić Mszę św. – mówi ks. Bogdan Ważny. – Jakoś przed 16.00 usłyszałem nieprawdopodobny huk. Trudny do opisania i porównania z czymkolwiek. W pierwszym momencie pomyślałem, że coś się stało koło plebanii lub kościoła, że może wybuchł gaz. Wyszedłem przed dom, obszedłem dookoła. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że ten ogłuszający wybuch musiał mieć miejsce gdzieś dalej. Jakieś pół godziny później na plebanię przybiegł parafianin z informacją: dwie osoby zabite, „coś walnęło” koło suszarni zbóż. Chyba rakieta… – Od plebanii w linii prostej to jakieś 500 metrów. Od kościoła – maksymalnie 600 – proboszcz pokazuje miejsce, gdzie uderzyła rakieta. – To mogło się zdarzyć wszędzie. Mogła spaść na kościół. Ale i na bloki, które są tuż obok suszarni. Nie zastanawiam się, bo nie ma to sensu, dlaczego tam, a nie gdzie indziej. Przecież wokół także dużo pól. A niestety uderzyła w miejsce, gdzie byli ludzie. To trudny moment dla rodzin, dla naszej wsi, nas wszystkich.

Dlaczego do tego dopuścił?

O godzinie 17 rozpoczęła się Msza św. – Nikt z parafian nie przyszedł. Odprawiałem sam. Nie dziwię się. Ludzie byli mocno przestraszeni, niektórzy w szoku, nie wiadomo było przecież, co się wydarzyło i co będzie dalej. Modliłem się więc za zmarłych, rodziny, całą wioskę – opowiada proboszcz.

Następnego dnia na Mszy św. było pięć parafianek. I spory tłumek dziennikarzy stojących raczej bliżej wejścia. Nawet się potem pytali, czy parafianie po radę do duchownego przyszli. Nie bardzo mieli jak przyjść, bo przedzieranie się przez szpaler mikrofonów i kamer to niezbyt dobre doświadczenie. – Cały czas coś się tu dzieje. Jak nie jedna ekipa, to druga przychodzi – mówi proboszcz. – Najczęściej pytają, co czułem. I czy nie boję się, że znów wybuchnie rakieta. A co ja mogłem czuć? Wiadomo, że niepewność. I jasne jest też, że wszystkiego nie da się przewidzieć, że nasz los – niezależnie od tego, gdzie mieszkamy – zawsze jest w rękach Boga.

Na niektóre pytania nie ma dobrej odpowiedzi. I lepiej sprawę przemyśleć, przemodlić niż snuć wnioski czy tworzyć teorie. Bo niektórzy dziennikarze pytają, gdzie był Bóg, a inni – dlaczego do tego dopuścił… – Sam pewne pytania sobie zadaję. Ale jednocześnie wierzę, że to Pan Bóg wszystkim kieruje. Potrzeba czasu, modlitwy, spokoju, nie ferowania wyroków i emocji – mówi ks. Bogdan. – I ważne, by w tym wszystkim szukać pierwszej przyczyny: zła w człowieku, bo ta pierwsza przyczyna jest istotna. To nie Pan Bóg wywołał wojnę, to nie On ją spowodował. To zły człowiek, ludzie wywołali walki, to ludzie nienawidzą.

Niewątpliwie w Przewodowie potrzebna będzie praca duszpasterska. – Tyle że musi zrobić się spokojniej. Wtedy powstanie przestrzeń na leczenie bólu. Wszystko musi się wyciszyć – tłumaczy proboszcz.

Jak mówi, sam przyszłości się nie boi. Bo co tu strach pomoże? Chciałby tylko, by rodziny ofiar doznały ukojenia; modli się za zmarłych. – To byli dobrzy ludzie, życzliwi, obydwaj w moim wieku, około 60-letni. Jeden mieszkał w Przewodowie, może 200 metrów od miejsca wybuchu, drugi w sąsiedniej wsi, w Setnikach. Niedawno jeden z panów był mocno zaangażowany w remont fasady świątyni, a robił to na chwałę Bożą, nie dla pieniędzy – mówi ks. Bogdan.

W sobotę 19 listopada odbył się pogrzeb jednego z zabitych. W niedzielę pochowano drugiego. Gdy zgasną flesze skierowane na Przewodów, może łatwiej będzie o spokojną żałobę. O ciszę i modlitwę.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.