Nieprzygotowani na atak rakietowy

GN 47/2022

publikacja 24.11.2022 00:00

O reakcjach na wydarzenie w Przewodowie, braku przygotowania polskiego społeczeństwa na wypadek ataku rakietowego i napięciu z Ukrainą mówi ekspert ds. Rosji i postsowieckiego Wschodu Marek Budzisz.

Nieprzygotowani na atak rakietowy Łukasz Gągulski /PAP

Bogumił Łoziński: Rozmawiamy siedem dni po uderzeniu rakiety w Przewodowie, a wciąż nie ma oficjalnych wyników śledztwa. Słyszymy tylko różne wersje tego, jak doszło do wydarzenia. Dlaczego tak długo nie przedstawiono oficjalnego stanowiska? 

Marek Budzisz:
To jest zastanawiające, ponieważ powinniśmy dość dokładnie wiedzieć, co się stało, jaka była trajektoria lotu rakiety, chociażby z tej przyczyny, że niedaleko od miejsca zdarzenia znajduje się jeden z radarów polskiego systemu obrony powietrznej. To jest 101. posterunek radiolokacyjny, który na bieżąco, w rytmie ciągłym, ma za zadanie śledzić, co dzieje się w przestrzeni powietrznej. W tym samym czasie loty patrolowe nad Polską wykonywał amerykański bezzałogowy Global Hawk, który również ma aparaturę i możliwości do realizacji tego zadania. Dlatego wydaje się, że powinniśmy wiedzieć znacznie wcześniej i z dużą dozą pewności, co stało się w Przewodowie.

Zastanawiające jest też, że rakieta uderzyła o 15.40, a opinia publiczna dowiedziała się o tym oficjalnie od polskich władz dopiero przed 21.00. Jak Pan ocenia fakt, że rząd przez ok. 5 godzin nie poinformował o tym społeczeństwa?

Fakt takiej zwłoki oceniam bardzo krytycznie. W sytuacji wojennej, a z taką mamy do czynienia, wszelkiego rodzaju nieskomentowane oficjalnie ważne wydarzenia powodują odruchy paniki, zaniepokojenia, co jest zupełnie zrozumiałe. Właśnie po to są służby państwowe, aby takich reakcji uniknąć. Gdyby to nie było jednorazowe wydarzenie, moglibyśmy mieć poważny problem. To, co się stało, pokazuje też, w jak małym stopniu jesteśmy przygotowani na podobnego rodzaju sytuacje. Mało kto w Polsce wie, jak należy się zachować w przypadku ataku rakietowego. Powinny zostać przeprowadzone szkolenia, każdy musi wiedzieć, co ma w takiej sytuacji robić w zależności od tego, gdzie się znajduje. Mało tego, powinna być zbudowana odpowiednia infrastruktura, której dziś nie ma, np. w wielkich miastach brak jest systemu schronów. To wszystko jest tym bardziej niepokojące, że tzw. system odpornościowy państwa jest słabo rozwinięty, i tu mamy bardzo dużo do zrobienia.

Wojna trwa już ponad osiem miesięcy, a Polaków nikt nie przygotowuje na atak rakietowy czy inny ze strony Rosji.

I to jest błąd. Natychmiast trzeba podjąć odpowiednie szkolenia. Rząd też powinien wiedzieć, jakie procedury wdrożyć w sytuacji kryzysowej. Czas reakcji nie może wynosić kilku godzin, jak mieliśmy do czynienia w przypadku Przewodowa. Trzeba poprawić system komunikacji władz ze społeczeństwem. To nie mogą być cedzone komunikaty, niewiele wyjaśniające i do tego podawane po wielu godzinach od danego zdarzenia. System reagowania musi być też dostosowany do funkcji, którą ludzie pełnią. Inaczej w takich okolicznościach powinni się zachowywać np. przedstawiciele administracji samorządowej czy lokalnych struktur administracji rządowej, a inaczej zwykli ludzie. Wyobraźmy sobie hipotetyczną sytuację: w pierwszych godzinach ataku rakietowego np. prezes sądu rejonowego pakuje się z rodziną do samochodu i ucieka z danego miasta – tego rodzaju zachowania będą powielać się w innych miejscach… Trudno będzie przekonać obywateli, że władze panują nad sytuacją. Informacja jest kluczem do stabilizacji w przypadku sytuacji kryzysowych. Współczesne działania wojenne charakteryzują się olbrzymią liczbą możliwości. Występują na przykład w tzw. szarej strefie i mają na celu właśnie wywołanie paniki, a ta utrudnia odpowiedź o charakterze wojskowym (np. mobilizację, przemieszczenie wojska czy zaopatrzenie go).

Pojawia się też pytanie: skoro systemy obrony widziały tę rakietę, to czemu jej nie zniszczyły przed uderzeniem w ziemię?

W żadnym kraju, nawet w Izraelu, który ma najbardziej rozwinięte w tym zakresie instalacje, system obrony przeciwlotniczej nie jest tak skonstruowany, by gwarantować bezpieczeństwo całego obszaru. Generalnie obrona przeciwlotnicza obejmuje większe ośrodki miejskie i ważniejsze obiekty o charakterze strategicznym. Na dodatek Polska przez lata zaniedbywała system obrony powietrznej i teraz musimy to nadrabiać. Mamy więc tu podwójny poziom słabości.

Z tego, co Pan mówi, wcale nie wynika, że jesteśmy tacy bezpieczni, jak można by sądzić po zapewnieniach rządu czy obecności wojsk amerykańskich na naszym terytorium.

Na wschodzie toczy się wielka wojna i już to powoduje, że poziom poczucia bezpieczeństwa znacząco w Polsce zmalał. Byłoby złudzeniem myślenie, że będziemy tak bezpieczni jak przed 24 lutego. Tak niestety nie będzie. Z drugiej strony warto zwrócić uwagę, że w planach obecnego rządu jest znaczące przyspieszenie odbudowy naszego systemu obrony powietrznej. Można więc powiedzieć, że jesteśmy w fazie przejściowej.

Mimo że nie ma oficjalnych wyników śledztwa, polskie władze, a także prezydent USA Joe Biden twierdzą, że w polską ziemię uderzyła rakieta ukraińska. Z kolei prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski zdecydowanie temu zaprzecza i podkreśla, że była to rakieta rosyjska. Jakie mogą być konsekwencje tej różnicy zdań?

Tu pojawia się zasadniczy problem dotyczący charakteru relacji między Polską a Ukrainą oraz kwestia współpracy. Ten przykład pokazuje, że ona nie jest idealna. Wypadek, incydent przerodził się w pewien kryzys w relacjach między obydwoma państwami, a to jest zjawisko, które może Rosjan cieszyć. Nie boję się powiedzieć, że ten kryzys jest świadomie wzmacniany przez stronę ukraińską. Nominacja dla ministra Andrija Melnyka na wiceszefa ministerstwa spraw zagranicznych Ukrainy w czasie, gdy doszło do tego napięcia, jest działaniem prowokacyjnym, gdyż jest on znany z usprawiedliwiania zbrodni wołyńskiej. A komentarze pana Melnyka pod postami polskich polityków są skandaliczne i utwierdzają w przekonaniu, że tego rodzaju osoba źle przysłuży się relacji Polski i Ukrainy. Strona polska jasno informowała prezydenta Zełenskiego, jak tego typu polityka personalna wpłynie na wzajemne stosunki, a mimo to Kijów zdecydował się taki krok. To jest zaostrzanie sytuacji po tragicznym incydencie, bo przecież zginęli obywatele Polski. Ci, którzy zawinili, powinni zostać pociągnięci do odpowiedzialności.

Polskie władze podkreślają, że nawet gdyby rakietę wystrzelili omyłkowo Ukraińcy, to i tak za śmierć dwóch Polaków w Przewodowie odpowiadają Rosjanie, którzy tę wojnę wywołali. Jeśli odpowiadają za ich śmierć, to jak Polska powinna zareagować wobec Rosji?

To, że Rosjanie ponoszą winę, nie ulega wątpliwości, ponieważ to zdarzenie miało miejsce w wyniku rosyjskiego ataku i to na cele zlokalizowane blisko granicy z Polską. Już ten fakt jest działaniem eskalacyjnym ze strony Rosji. Jak odpowiedzieć Rosjanom? Przede wszystkim nie spierać się publicznie z ukraińskim sojusznikiem, raczej należałoby tu oczekiwać współdziałania. Jeżeli zdarzenie w Przewodowie powoduje różnicę zdań między Warszawą i Kijowem, to właśnie taki efekt chcieli wywołać Rosjanie i to ich cieszy. Współpraca jest konieczna, gdyż razem trzeba przygotować tę odpowiedź. Może być ona na wielu poziomach. Na przykład być może warto podnieść kwestie nie tylko wzmocnienia ukraińskiego systemu obrony przeciwlotniczej, ale również dostarczenia myśliwców, aby Kijów mógł w większym stopniu bronić swoją przestrzeń powietrzną. Inną możliwością do rozważenia jest włączenie naszych sił w pasie przygranicznym do zwalczania pocisków rosyjskich, a nie tylko ich śledzenie. Jednak tego wszystkiego nie zrobi się, gdy mamy pewien, miejmy nadzieję czasowy, kryzys w relacjach. Polityka Kijowa od agresji Rosjan była wyważona i dość skuteczna, natomiast obecne zachowanie prezydenta Zełenskiego, jego wypowiedzi, stanowisko władz, niepotrzebne gesty, jak w przypadku Melnyka, uważam za bardzo poważny błąd polityczny władz Ukrainy, może największy od wybuchu wojny.

To może spowodować ograniczenie pomocy dla Ukrainy?

Raczej nie, gdyż o pomocy, jej skali, decydują interesy strategiczne tych, którzy wspierają Ukrainę, jak Polska czy USA. Może jednak negatywnie wpłynąć na tempo tych dostaw, na decyzje polityczne, osłabić pozycję Zełenskiego w obozie sojuszniczym. To jest ważne, gdyż rozpoczyna się dyskusja na temat perspektywy rozmów pokojowych – i to, z jakimi kartami usiądzie Ukraina do tych rozmów, jest dla tego państwa sprawą fundamentalną. W związku z tym wsparcie polityczne dla stanowiska Kijowa jest jednym z istotnych elementów poprawy pozycji negocjacyjnej. Wszystko, co negatywnie wpływa na relacje Kijowa z państwami należącymi do najbliższych sojuszników, osłabia pozycję Ukrainy, która przecież nawet w obozie państw Zachodu nie ma samych przyjaciół. Ma natomiast otwartych wrogów, jak Węgry; są również państwa, które nie chcą znacząco zwiększyć pomocy, jak Francja czy Niemcy. •

Marek Budzisz

jest historykiem i dziennikarzem. Był doradcą rządu Jerzego Buzka. Obecnie jest analitykiem piszącym na tematy postsowieckiego Wschodu na swoim blogu i w mediach.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.