Celebracja krzywd

Franciszek Kucharczak

|

GN 42/2006

publikacja 16.10.2006 12:20

Myśl wyrachowana: Lepiej hodować starymi metodami zboże niż nowoczesnymi urazy

Celebracja krzywd

Szaleniec zastrzelił w szkole amiszów pięć dziewczynek. Nie minął dzień, gdy przedstawiciele amiszów oświadczyli, że przebaczają mordercy. „Musimy wybaczyć, inaczej Jezus nie wybaczy nam” – powiedział dziennikarzom jeden z nich. Na pogrzeb zaprosili żonę zabójcy. Gdy stali nad grobami córeczek, polskie media pokazywały sprawcę wypadku na wiadukcie w Warszawie. Mężczyzna przepraszał w sądzie rodziny ofiar, które pół roku temu zmiótł z przystanku jego rozpędzony samochód. „Wolałbym sam zginąć” – mówił ze łzami w oczach.

„Nie potrzebujemy jego przeprosin” – odpowiadali zimno bliscy zabitych. „Niech mi teraz węgiel nosi!” – rzuciła matka jednej z ofiar. Podobnie było przy innych procesach. Jeden z rodziców, który kilka lat temu utracił dziecko w lawinie, całą energię poświęcił próbom doprowadzenia opiekuna grupy za kratki. „Tylko to przyniesie mi spokój” – powtarzał. Chyba jeszcze długo będzie szukał spokoju, choćby nawet dostał na tacy głowę nieszczęsnego nauczyciela. Bliscy zabitych w Warszawie też nieprędko zaznają ukojenia, bo szukają spokoju w sądowych procedurach, odszkodowaniach, w widoku pognębionych sprawców ich bólu. Zuchwałością byłoby oceniać zachowanie tych ludzi, ale…

No właśnie. Amisze dali wszystkim lekcję prawdziwego chrześcijaństwa. Pokazali, że burza na powierzchni życia nie łamie tego, kto głęboko zapuścił korzenie. Oni nie muszą szukać spokoju duszy, bo go nie stracili. Zamiast celebrować swój ból, od razu zrobili z nim, co trzeba. Skąd się to bierze? Przecież nie z tego, że nie używają prądu i innych zdobyczy cywilizacji. Tym dziwią świat, ale czym innym go zadziwili. Mianowicie tym, że chrześcijaństwo może działać w praktyce.

Nie byłoby tego, gdyby codziennie się nie modlili, gdyby Biblią nie żywili się częściej niż chlebem. Ale do tego akurat nie trzeba być amiszem. Trzeba być chrześcijaninem, a nie jego karykaturą, domagającą się od Boga profitów za samo „członkostwo”. Jan Paweł II nie jeździł konnym zaprzęgiem, nie nosił brody i słomkowego kapelusza, a jakoś potrafił przebaczyć Alemu Agcy. Bo on i wielu innych chrześcijan, którzy zdobywają się na przebaczenie, siłę czerpią z wiary – a nie z takiego czy innego sposobu życia. I oni również powiedzą w dramatycznej sytuacji: „Musimy wybaczyć, inaczej Jezus nie wybaczy nam”.

Jak poinformowały media, dziś wielu ludzi osiedla się w sąsiedztwie amiszów, bo czują emanujący od nich spokój. Wielu też chciałoby się do nich przyłączyć, ale amiszem trzeba się urodzić. Dlatego nie przyjmują.
Ale, ludzie, to nie tak. Wy nie szukacie modelu życia amiszów, tylko spokoju duszy, który oni mają od Jezusa. A do Pana Jezusa jest znacznie bliżej niż do Pensylwanii. I zawsze przyjmuje.

- - - - - - -

 

 

Papież jeszcze was potrzyma
W ostatnim czasie wiele mówiło się o planowanym odrzuceniu przez Watykan hipotezy teologicznej o otchłani, w której miałyby przebywać nieochrzczone dzieci. Kiedy okazało się, że sprawa jeszcze musi poczekać, niektóre gazety ujęły to mniej więcej tak: „Dzieci zmarłe bez chrztu na razie pozostaną w otchłani”. Patrzcie, chrześcijanie, jaką dziennikarze mają wiarę w moc papieża!

Zmarnowana reputacja
Premier po aferze z taśmami Renaty Beger powiedział, że nie wolno już nigdy rozmawiać z „ludźmi marnej reputacji”. A potem zaczęło się rozważanie powrotu Andrzeja Leppera do rządu, bo, jak powiedział sekretarz generalny PiS Joachim Brudziński, „w polityce nigdy nie mówi się nigdy”. Ale jedno nie wyklucza drugiego. Gdyby szef Samoobrony zasiadł znów w fotelu wicepremiera, nikt w rządzie nie odezwałby się do niego ani słowem.

Rejestracja facetów
W Słowenii też już wolno zawierać związki partnerskie. Tydzień temu zrobili to po raz pierwszy dwaj „narzeczeni” Mitja Blazic i Niki Kern. Obaj panowie powiedzieli, że czuli się „poniżeni”. Ceremonia nie spodobała się im, bo zgodnie z ustawą przy zawieraniu takiego związku obecna może być tylko „młoda para” i urzędnik z USC. Wskutek tego atmosfera była chłodna i – jak się wyrazili – „bardziej przypominała zarejestrowanie samochodu niż ślub”. To i tak nieźle, proszę panów. Przecież zarejestrowanym samochodem – w odróżnieniu od jednopłciowego związku – można gdzieś dojechać.

 

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.