Przywiązanych rozwiązać

Franciszek Kucharczak franku@goscniedzielny.pl

|

GN 35/2005

publikacja 01.09.2005 07:13

Myśl wyrachowana: Miłość to nie ogródek. Trzeba ją dawać, a nie uprawiać.

Przywiązanych rozwiązać

Niedawno w telewizji mówiono o 60. rocznicy ślubu pary, która poznała się w powstaniu warszawskim, a rok później pobrała. – Po tylu latach, czy to jest jeszcze miłość? – pytali dziennikarze i robili wielkie oczy, gdy córka jubilatów zapewniała, że tak.

Nie do wiary, prawda? Miłość po latach wydaje się czymś równie rzadkim, jak dwugłowe cielę albo baba z brodą. Niektórzy zaś uważają, że taka miłość to zjawisko zgoła niemożliwe. Swego czasu stwierdziła to swym feministycznym autorytetem Małgorzata Domagalik (naczelna miesięcznika „Pani”). Uznała, że miłość w małżeństwie możliwa jest najwyżej przez cztery pierwsze lata, a potem w najlepszym razie jest tylko „przywiązanie”.

Dosyć żałosna to perspektywa, budować dom o czteroletniej trwałości, gdy z każdym dniem robi się zeń coraz gorsza rudera. Taka wizja małżeństwa byłaby uzasadniona, gdyby miłość polegała jedynie na bezustannym wieszaniu się na szyi osoby kochanej, tudzież ustawicznym jej całowaniu i działaniach pokrewnych. Czegoś takiego więcej niż cztery lata i koń by nie wytrzymał, więc nic dziwnego, że ludziom też trudno. Śmiem jednak twierdzić, że to wła-śnie jest przywiązanie, zaś szansa na dojrzałą miłość jest dopiero po tych czterech latach. Przywiązanie bowiem, jak sama nazwa wskazuje, oznacza skrępowanie jakimiś więzami, a kto jest związany, ten za bardzo wolny nie jest. Robi coś, bo musi, bo tak mu każą szalejące uczucia i rozbuchane zmysły.

Na szczęście nie pani Domagalik stworzyła Pismo Święte. Z niego zaś wynika, że miłością jest nie to, co czuję, tylko to, co robię, i że miłością jest wola czynienia dobra dla innych, nie przelotne uczucie. Jeśli chcę kogoś kochać, to będę go kochał, niezależnie od zmienności uczuć, stanu konta bankowego i stażu małżeńskiego. Bywa, że człowiek nie ma ochoty nawet gęby otworzyć, więc trudno, żeby wtedy szczebiotał: „Moje ty kochanie”. Tego nie można wymagać. Natomiast zawsze człowiek może zrobić coś, co będzie wyrazem jego woli – choćby powstrzymać się z wyrażeniem swojej irytacji. Czy to nie miłość?

Dopóki ludzie są na „środkach dopingujących”, dopóty trudno stwierdzić, jak się zachowają w warunkach „bojowych”. Kiedy ustanie burza hormonów, wtedy trzeba będzie za miłość płacić wysiłkiem woli – a przez to stanie się cenniejsza.

Kilkanaście lat temu zmarł pewien świątobliwy ksiądz. Wiele razy mówił: „Życzyli mi na prymicjach, żebym wszystkie Msze odprawiał tak gorliwie jak tę pierwszą. Ale ja chcę każdą kolejną odprawiać lepiej!”. I robił to. Dlatego im dłużej żył, tym trudniej było mu opędzić się od tłumów potrzebujących go ludzi. Z małżeństwem jest podobnie. Zakochanie to tylko rozruch. Potem miłość powinna wzrastać. Jeśli dobrze miałoby być tylko na początku, a potem coraz gorzej, to lepiej od razu iść na ryby. I już tam zostać.

Papież jednak człowiek
Media zachodnie po Dniach Młodzieży w Kolonii stwierdziły ze zdziwieniem, że Benedykt XVI spodobał się młodzieży, więc chyba nie jest taki straszny, jak go malowały. Dodatkowo, być może, przyczyniła się do tego piuska, którą wiatr zwiał z głowy Papieża, gdy wysiadał z samolotu. Pewnikiem poddano ją analizie i wreszcie naocznie stwierdzono, że nie jest pancerna.

Aborcja dobrem ludzkości
W Szwajcarskiej Lozannie zastosowano nowatorską terapię oparzeń, polegającą na pobieraniu skóry od usuniętego płodu. Podobno wyniki są obiecujące, dzięki czemu kobiety dokonujące aborcji będą miały po temu dodatkową motywację i poczucie misji. „Gazeta Wyborcza” z ubiegłej soboty cieszy się z eksperymentu, podając tę informację pod dużym tytułem „Skóra z płodu leczy dzieci”. Idąc tym tropem, można zaproponować inne, pełne humanitaryzmu tytuły: „Tłuszcz z ludzi służy utrzymaniu higieny”, „Nerki chińskich skazańców ratują życie ciężko chorych”, „Mięso białych ratuje zagrożoną gospodarkę żywnościową Papuasów”.

Jak wszyscy,to wszyscy
Oficjalna strona Pełnomocnika Rządu ds. Równego Statusu Kobiet i Mężczyzn zamieściła omówienie wystąpienia brytyjskiej minister ds. równych szans w Parlamencie Europejskim. Dowiadujemy się zeń, że „pomimo znacznych postępów, równość płci nie została jeszcze w pełni osiągnięta”. Zapewne chodzi o to, że statystycznie mężczyźni ciągle są wyżsi niż kobiety. Pani minister ma też taką ideę, żeby rok 2007 ogłosić Rokiem Równych Szans dla Wszystkich. Cieszcie się złodzieje, kanciarze, pedofile.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.