Coś tam nad Wisłą

Franciszek Kucharczak

|

GN 33/2005

publikacja 16.08.2005 23:28

Myśl wyrachowana: „Są tacy, którzy z cudów akceptują tylko te nad urną.”

Coś tam nad Wisłą

Pewien ksiądz powiesił w gablotce obrazek z twarzą Pana Jezusa. Wizerunek był wykonany techniką trójwymiarową. Gdy patrzyło się z jednej strony, Jezus miał oczy zamknięte, gdy z drugiej – otwarte. Następnego dnia na plebanię przybiegła zdyszana kobieta i blada ze wzruszenia oznajmiła: Księże proboszczu... miałam objawienie!

Co jakiś czas dowiadujemy się o podobnych zjawiskach „nadprzyrodzonych”. A to rzekoma Matka Boska pojawi się na szybie w bloku, a to Pan Jezus na kominie. Może to z takich cudaczności bierze się przekonanie, że cudowne jest coś z zasady dziwnego, co do niczego nie służy. Natomiast gdy sprawa jest sensowna, a ponadto wzniosła i nie zawiera elementów komicznych, wtedy w dobrym tonie jest sprowadzić ją do parteru i spłaszczyć.

Coś takiego jest z Cudem nad Wisłą, czyli Bitwą Warszawską 1920 roku. Od kilkunastu lat, czyli od czasu, gdy można znowu o tym mówić, każdego roku ktoś udowadnia, że to nie był cud. „Bo Rosjanie za bardzo się rozciągnęli” – argumentowano z okazji którejś rocznicy. „Bo bolszewikom nasi zniszczyli centralę telefoniczną” – pisano w roku następnym. „To nie żaden cud, tylko geniusz Piłsudskiego” – pokpiwał sobie publicysta w zeszłym roku. W tym roku odkryto, że zwycięstwo odniesiono za sprawą genialnego matematyka, który złamał sowieckie szyfry. I znowu w gazetach stara śpiewka: „Cudu nie było”.

Ano tak, bo cud to byłby tylko wtedy, gdyby nad Warszawą pojawił się archanioł z mieczem i przygrzmocił czerwonym na oczach stojących z założonymi rękami Polaków. Pytanie, skąd „antycudowi” publicyści wiedzą, kiedy i w czym przejawia się ingerencja Boga? Skąd pewność, że to wszystko przypadek? A dlaczego to nie Bóg miałby kierować zdarzeniami w 1920 roku? Piłsudski mógł się przecież urodzić sto lat wcześniej w jakiejś wiejskiej chałupie i zamiast genialnie dowodzić, robiłby świetny twaróg. Palce lizać. Ale urodził się kiedy indziej, bo tak zdecydował Bóg, a w otoczeniu Marszałka znalazł się też odpowiednio zdolny człowiek, który znał się na szyfrach. Przede wszystkim zaś Polacy byli wtedy gotowi oddać życie w obronie ojczyzny, a nie ojczyznę w obronie życia.

Być może Pan Bóg nie ingeruje w wynik meczu piłkarskiego, pewne jest jednak, że nie jest Mu obojętne to, co może zdecydować o zbawieniu choćby jednego człowieka. A pod Warszawą gra szła o coś kolosalnego. Gdyby już wtedy komuniści przeszli po trupie Polski w głąb Europy, w Bazylice św. Piotra zasiadałoby dziś dwieście pięćdziesiąte siódme plenum Komitetu Centralnego Światowego Związku Republik Radzieckich. A wielu z nas nigdzie by nie zasiadało, bo naszych pradziadków komuniści wypatroszyliby, zanim ci zdążyliby poznać prababcie.

Skoro Bóg ingeruje czasem w historię narodów, jak zrobił to we Francji za czasów Joanny d’Arc, tym bardziej ingeruje tam, gdzie gra idzie o jeszcze większą stawkę. Ale czy zawsze musi to robić przy wtórze trąb anielskich i bez naszego udziału?

Brzuch ocalony
USA. Media doniosły o urodzeniu się dziecka, którego matka od dwóch miesięcy z medycznego punktu widzenia nie żyła. Ze względu na ciążę, podtrzymywano sztucznie funkcje wegetatywne zmarłej kobiety aż do chwili, gdy można było dokonać cesarskiego cięcia. Dziecko urodziło się i wygląda na to, że jest zdrowe. A teraz pytanie: Jak się to ma do twierdzenia, że kobieta „ma prawo do swojego brzucha”? Od kiedy to można uratować życie samego brzucha bez jego właścicielki?

Dziękuję, nie biję
Szwecja jak zwykle w czołówce wyścigu do raju, w którym wszyscy będą się miłować. Powstaną w tym celu specjalne kliniki, w których mężczyźni byliby leczeni „z nawyku bicia kobiet”. Tamtejszy minister ds. równouprawnienia i demokracji planuje ponadto utworzenie „centrum przeciwko przemocy w relacjach z najbliższymi”. A co by toto robiło? Ano, zajmowałoby się „gromadzeniem i analizowaniem danych o skuteczności kuracji oferowanej mężczyznom przez kliniki”.
Czy jeszcze ktoś nie wie, dlaczego Szwedzi płacą najwyższe podatki na świecie?

Kapturek-katrupek
Reklama. Strażnik interesów lewicy w mediach, Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji, troszczy się także o polskie dzieci. W ich interesie zakazała emisji reklamy Heyah z Czerwonym Kapturkiem w roli głównej. Kapturek wpada tam w zastawione sidła, co wywołuje u niego niejakie rozgoryczenie. Uzasadnienie zakazu: „Dzieci boją się tej reklamy i mają wątpliwości co do prawdziwej treści bajki o Czerwonym Kapturku”. A czy ktoś zna jeszcze prawdziwego Kapturka? Bo już od dawna kursują jego wersje „ekologiczne”, w których gajowy wilka nie rozpruwa, tylko skłania go do wykaszlania skonsumowanych osób, a potem wysyła go do zoo. Ostatnio zaś słychać, że to nie był gajowy, tylko „gejowy”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.