Zamknięte kościoły

Urszula Gładysz z Wrocławia

|

GN 43/2009

publikacja 22.10.2009 23:35

Z dużym zainteresowaniem przeczytałam artykuł pani B. Gruszki-Zych „Trzeba wsiąść do 860”. Podziwiam i rozumiem państwa Gorów. Od kilkudziesięciu lat również uprawiam turystykę krajoznawczą i też nie wy-obrażam sobie pogodnej soboty bez nowej wyprawy.

Powodem napisania tego listu było pytanie pana Joachima: „Co ten Pon Bóczek wam zgrzeszył, żeście Go tak zawarli?”. Też często zdarza nam się obejrzeć zabytkowy kościół tylko z zewnątrz, bo jest zamknięty na cztery spusty. Ostatnio natrafiliśmy na kościół, gdzie łańcuchy na furtce skutecznie broniły dostępu do placu przykościelnego. Patrząc na to, myślałam, że proboszcz powinien jeszcze wytoczyć armaty na mury...

Od pani, która wyszła z plebanii usłyszeliśmy, że „kościół to nie stodoła” i że „kościół musi być zamknięty, bo ktoś mógłby tam wejść” (i nie daj Boże zmówić pacierz!). Rozumiem, że w dzisiejszych czasach nie można udostępnić przez cały dzień wnętrza kościoła, ale można przecież zostawić otwarte drzwi do przedsionka, żeby przez kratę lub szybę móc obejrzeć – często zabytkowe – wnętrze i pomodlić się.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.