Ni mężatka, ni wdowa

Czytelniczka (nazwisko znane redakcji)

|

GN 52/2008

publikacja 30.12.2008 17:01

Chcę zabrać głos w sprawie artykułu „Pogoda dla wiernych” GN nr 30/2008. Słusznie stwierdził ks. Jarosław Ogrodniczak, że jest duża luka, jeżeli chodzi o wsparcie dla tych, którzy chcą być wierni, żyć samotnie po opuszczeniu przez współmałżonka. Ja tak żyłam ponad 20 lat.

O tych latach mogłabym napisać epopeję! Ni mężatka, ni wdowa, tylko ludzka obmowa. Miałam 31 lat i małe dziecko, kiedy zdecydowałam się na separację. Powodem był alkohol. O rozwodzie nie myślałam nigdy, bo związek z innym mężczyzną po prostu nie mieścił mi się w głowie. Poza tym nie wyobrażałam sobie życia bez Komunii św., która w tej sytuacji była mi jeszcze bardziej potrzebna niż przedtem.

Czasy były trudne, dom, w którym mieszkałam z rodzicami, wymagał natychmiastowego remontu, a worek cementu był marzeniem. Pracowałam w polu, w domu i w fabryce. Było mi bardzo, ale to bardzo ciężko. Najgorsze były jednak ludzkie języki: „Taka porządna rodzina i taki wstyd!”. Jedyne wsparcie otrzymałam z redakcji „Listu do kobiet”. Wydrukowali mój list-apel z prośbą o kontakt z kobietami w podobnej sytuacji. Otrzymałam kilka listów od czytelniczek. Z jedną z nich koresponduję do dziś.

Kilka lat temu mój mąż zmarł. Nagle, niepojednany z Bogiem ani ze mną. Kiedy patrzę na cmentarzu na zapłakane wdowy, to zazdroszczę im tych łez. Chociaż to pewnie brzydko z mojej strony – nie płakałam po śmierci męża, choć byłam na jego pogrzebie. Uważam, że ze strony Kościoła należy się opuszczonym małżonkom zrozumienie i wsparcie duchowe. Oni wybrali trudną drogę, nie poszli na skróty.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.