Kiedy zaczyna się nasza historia?

prof. Andrzej Nowak

|

GN 46/2022

Żadnego liberalnego happy endu, żadnego końca historii nie ma i nie będzie – w dającej się przewidzieć przyszłości.

Kiedy zaczyna się nasza historia?

Wydaję tom komentarzy i esejów nawiązujących do współczesnych sporów o polityczne i kulturowe dziedzictwo naszej cywilizacji. To nie są spory, to jest wojna. I tak też zatytułowałem ten tom: „Wojna i dziedzictwo. Najnowsza historia”.

Dla mojego pokolenia historię najnowszą oznacza czas wyjścia z imperialno-partyjnego systemu ZSRR–PRL–PZPR. W mojej osobistej historii łączy się ten moment z objęciem funkcji redaktora naczelnego dwumiesięcznika „Arka” (ukazującego się w podziemiu od roku 1983 pod redakcją Jana Polkowskiego, a już „naziemnie” od 1989 roku pod redakcją Ryszarda Legutki). Sięgam więc do numeru 39/40 „Arki” z wiosny 1992 roku, by przypomnieć pytania, jakie wtedy stawialiśmy, i uświadomić, jak blisko są one naszych dyskusji i problemów z końca roku 2022. Zapytaliśmy wtedy Zbigniewa Brzezińskiego o jego ocenę sytuacji za naszą wschodnią granicą. Odpowiedź uderzyła w sedno: „Niepodległa Ukraina oznacza faktycznie koniec imperialnego statusu Rosji. Ten status Rosja posiadała od rozejmu w Andruszowie (1667) – zmiana, jakiej jesteśmy świadkami, ma wielki wymiar historyczny i geopolityczne znaczenie”. Brzeziński dodał do swej trafnej diagnozy „realistyczne” rady: nie powinniśmy opowiadać się ani po stronie Ukrainy, ani Rosji, ani liczyć na swoje siły czy poparcie Ameryki. W Europie trzeba praktycznie podporządkować się Niemcom.

Na przeciwnym biegunie opinii znalazła się wizja zarysowana przez Jacka Bartyzela, który odpowiedział również na pytanie o szanse, jakie ewentualnie przed polską polityką wschodnią otwiera rozpad ZSRR. Konserwatywny filozof pisał w 1992 roku tak: „Cesarstwo Bałto-Ugro-Słowiańskie ze stolicą w mieście leżącym na skrzyżowaniu historii – we Lwowie, to pomysł na pewno nie gorszy od zglajszachtowanej i kosmpolitycznej Europy biurokratów z Brukseli i Strasburga, a z pewnością o wiele lepszy sposób takiego »rozmycia linii granicznych«, które nie zatraci niczego, co zatraconym być nie powinno. […] Pamiętajmy: nie my, to inni”. Dodał jednak trzeźwo, że „musimy wpierw mieć kanonierki”, czyli zbudować realną siłę militarną, która pozwoli bronić takiej śmiałej konstrukcji przed jej wrogami…

Inny mistrz konserwatyzmu, profesor London School of Economics, Kenneth Minogue przestrzegał przed „Widmem federalnej Europy”. Nie było jeszcze wówczas Unii Europejskiej, komisarzy Timmermansa, Jourovej ani von der Leyen, ale uważny filozof polityki dopatrywał się już tendencji, które dziś dostrzegamy łatwiej, choć równie bezradnie. Pisał tak: „Próby stworzenia zjednoczonej Europy wiążą się z dobrze znanym paradoksem. Najważniejszym zadaniem jest przecież zniesienie przeszkód w handlu, ceł, całego szeregu zarządzeń, praktyk ograniczających konkurencję, rutynowo działających karteli, być może w pewnych wypadkach także różnic w oznaczeniach, miarach, opisach etc. Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że jest to praca jednorazowa. Każda instytucja, która otrzyma tego typu zadania, powinna zostać rozwiązana wraz z ich wykonaniem. Ale wiadomo, że biurokracje nie zwykły same siebie rozwiązywać. […] Podstawowy problem polega na tym, czy pozwoli się ludziom dbać o własne sprawy, usuwając liczne przeszkody, które niszczyły europejską współpracę, czy też owa współpraca będzie za nich w przyszłości organizowana. […] Peter Mandelson powiedział: »Europa… to sposób na wprowadzenie socjalizmu tylnymi drzwiami«. […] Nie jest łatwa dyskusja z ludźmi, którzy oddali się jednej idei, tym bardziej jeśli jest to idea wielka. Tonu histerycznego debacie nadaje teoria »rowerowa«: jeśli integracja nie będzie posuwać się naprzód – wszystko upadnie”.

W tym samym numerze „Arki” Michael Novak przestrzegał: „Źródła lewicowej postawy nie wyczerpały się – mimo erozji samego socjalizmu – tworzą je bowiem wspólnie orientacja utopijna oraz klasowa arogancja intelektualistów. Zawsze będą oni pragnąć i bronić systemu, którym będą mogli zarządzać i kontrolować go w pełni, powołując się na swoje »lepsze kwalifikacje«. Zawsze będą uznawać (niezależnie od tego, jak wiele nagromadzi się dowodów fałszywości tego ich przekonania), że lepiej potrafią kierować sprawami publicznymi i organizować je niż tzw. zwykli ludzie. Ich stała, głęboka nieufność wobec zwykłych ludzi, wobec ich zdrowego rozsądku, wobec ich jednostkowych decyzji oznacza ostatecznie fundamentalną nieufność wobec wolności”. Autorzy „Arki” z lutego 1992 roku zgodnie stwierdzili, że koniec tzw. zimnej wojny, upadek ZSRR, nie oznacza zamknięcia zmagań o kulturę, o wolność, o dziedzictwo. Żadnego liberalnego happy endu, żadnego końca historii nie ma i nie będzie – w dającej się przewidzieć przyszłości. Czeka nas nadal twarda walka. Nie wolno zdezerterować. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.