Miłość potrafi wszystko

Agata Puścikowska

|

GN 46/2022

publikacja 17.11.2022 00:00

Mielżyn. Dom wyjątkowych dziewczyn.

Hania ma 9 lat i niemal całe jej życie związane jest z Mielżynem. Radością zaraża świat. Hania ma 9 lat i niemal całe jej życie związane jest z Mielżynem. Radością zaraża świat.
agata puścikowska /foto gość

W domu mieszkają dziewczynki, dziewczęta, a nawet starsze panie. A historia miejsca pokazuje, jak bardzo los wykluczonych jest związany ze zgromadzeniami zakonnymi, w tym z siostrami dominikankami. Przemiany społeczne, zmiany polityczne, wydarzenia historyczne ostatniego wieku – to jedno. Coraz większa bieda ludzka – to drugie. Trzecie i niezmienne to niezależne od sytuacji oddanie i miłość względem potrzebujących. Czasy się zmieniają, a dominikanki opiekują się dziećmi najlepiej jak potrafią. Lecz obecny czas jest szczególny dla Mielżyna, dla Domu Pomocy Społecznej im. s. Julii Rodzińskiej. Zaczynają się absolutnie konieczne remonty i rozbudowa domu, a jednocześnie siostry muszą na bieżąco utrzymać ośrodek.

Dziewczyny z Mielżyna

Takie to one są, dziewczyny z Mielżyna, a wszystkich razem – osiemdziesiąt. Hania ma dziewięć lat. Od ośmiu jej jedynym domem jest DOM dominikanek. Tak czasem bywa, że rodzice nie dają rady, szczególnie gdy dziecko jest bardzo chore. Nie ma co oceniać, bo życie czasem człowieka przerasta, a właściwa opieka nad ciężko chorym dzieckiem, gdy ma się jeszcze inne maluchy w domu, to nie jest zadanie dla wszystkich. Dziecko trzeba nie tylko przyjąć, trzeba je też pokochać. I dać wszystko, co najlepsze: opiekę, obecność, rehabilitację, zabawę, tulenie i śpiewanie, spacerki. Hania to wszystko otrzymuje od dominikanek i świeckiego personelu – bo oprócz sióstr w domu pracuje ponad 50 osób świeckich, które są niezastąpionymi ciociami dla dziewczyn. Otrzymuje na tyle obficie, że mimo czterokończynowego porażenia, mimo wodogłowia i wielu innych problemów zdrowotnych rozwija się. Wyjątkowo zresztą radośnie rośnie, co siostry niezmiernie cieszy, a lekarzy dziwi. Medycy nie dawali jej zbyt wielkich szans i wielu lat życia. Tymczasem Hanka uśmiech ma od ucha do ucha, a ta jej radość i przedziwna energia to najlepszy sposób komunikacji. Czcza gadka, zresztą niedostępna dla niej, nie jest potrzeba.

Kiedyś siostry przyjęły do domu 12-latkę, powiedzmy Natalię. Zaaklimatyzowała się dość szybko, chętnie uczestniczyła w domowych zajęciach, ale lubiła też przychodzić do kaplicy. Któregoś razu przyszła na Mszę św. Weszła śmiało, rozejrzała się, jakby czegoś szukała. Nagle podniosła krzesło i przeniosła je pod krzyż. Zanim siostry zdały sobie sprawę, że próbuje się wgramolić na krzesło, zanim zapytały, dziewczynka oznajmiła: „Zdejmę Jezusa”. Dlaczego? „Bo Go boli”.

Pani Maria ma 75 lat, to najstarsza podopieczna dominikanek. Obecnie cierpi już na zaawansowaną demencję, żyje w swoim świecie. Ale ten jej świat jest zadziwiający: gdy niedawno otrzymała sakrament chorych, wyciągnęła obie ręce. A jej twarz, poryta zmarszczkami, stała się jasna i pogodna.

Paulinka nie mówi. Za to świetnie komunikuje się ruchem. Na Mszy św. wstaje i… tańczy. Ruchem uczestniczy w domowym życiu, ruchem oddaje doskonale to, czego „normalni” nie ogarniają umysłem: wiarę, nadzieję i miłość.

Ewa w czasie modlitwy wiernych podchodzi do ambony, pokazuje palcem i mówi: „Ciebie kocham, ciebie też. I ciebie. Wszystkich kocham”. I prawdę mówi, bo osoby z zespołem Downa nigdy nie kłamią. A gdy Izę, już pewnie 50-letnią, która u dominikanek spędziła całe życie na leżąco – bo nie chodzi ani nie siedzi – któregoś dnia siostra Jakuba zapytała: „Izunia, dokuczają ci plecy?”, ta odpowiedziała pogodnie: „Ani trochę, bo mam dobre masaże. A ciebie, Jakubka, kręgosłup nie boli?”.

Dziewczyny z Mielżyna. Zaskakują zarówno prostą i głęboką duchowością, jak i głębokim i prostym spojrzeniem na drugiego człowieka.

Historia i symbol

Dom w Mielżynie jest najstarszym ośrodkiem dla dzieci prowadzonym przez dominikanki w Wielkopolsce. Jego historia w symboliczny sposób wpisuje się w historię Polski, zmiany społeczne, ale też – co istotne – pokazuje rolę sióstr zakonnych w nauczaniu, opiece nad sierotami, osobami zależnymi. Rolę, która w ostatnich latach jest wciąż podważana.

Dominikanki przybyły do Mielżyna w 1919 r. Założyły sierociniec, bo po pierwszej wojnie światowej bezdomnych i głodnych dzieci były wszędzie tysiące. Zajęły się ponad setką maluchów z Mińska Litewskiego. Pracowały w trudnych warunkach, próbując mimo panującej biedy zapewnić dzieciom wikt, opierunek, a przede wszystkim poczucie bezpieczeństwa i dobre wychowanie. Co ciekawe, w latach 20. pracowała w ośrodku młodziutka s. Julia Rodzińska – późniejsza męczennica II wojny światowej, bohaterska zakonnica, która zginęła w niemieckim obozie Stutthof.

Siostry prowadziły przy domu szkołę powszechną, walczyły z analfabetyzmem. Opiekowały się jednocześnie nawet 360 dziećmi, co było wyzwaniem niemal ponad siły dla garstki zakonnic. Założyły też szkołę gospodarstwa domowego, cieszącą się renomą w całej II RP.

Wybuch II wojny światowej przerwał pracę sióstr. Zostały wyrzucone z domu przez Niemców. Do zniszczonego prawie doszczętnie zakładu wróciły po wojnie. I wznowiły pracę, przygarnęły sieroty oraz starszych, niedołężnych ludzi. – Po wojnie ośrodek, wymagający odnowienia i dostosowania do nowych warunków, odwiedzał kilkukrotnie prymas Wyszyński, który z podziwem oglądał pracę sióstr. Ale nowe komunistyczne władze widziały w ośrodku zagrożenie dla nowego porządku. Już w 1950 roku dominikankom odebrano część ziem i inwentarz. Dwa lata później władze wywiozły z Mielżyna wszystkich podopiecznych do państwowych zakładów. Uwięzienie Prymasa Tysiąclecia i likwidacja kościelnej Caritas spowodowały, że również dom rekolekcyjny dominikanek został zamknięty, a wojsko wywiozło sprzęt potrzebny do zwykłego funkcjonowania. Dopiero pod koniec lat 50., na prośbę ówczesnej przełożonej, do Mielżyna trafiły dzieci niepełnosprawne. Dominikanki wiedziały, że „takimi” dziećmi nikt zajmować się nie chce, a w zakładach państwowych traktowane są bardzo źle. Postanowiły to zmienić.

Trudne były te początki, bo siostry nie miały sprzętów domowych ani narzędzi do upraw rolnych. Zdobywały to wszystko stopniowo, by móc na nowo funkcjonować w Mielżynie i wszechstronnie opiekować się podopiecznymi. Ważniejsze od wygód materialnych były obecność i serce: dominikanki dbały nie tylko o zaspokajanie podstawowych potrzeb niepełnosprawnych dzieci, ale też o ich rozwój. Na ówczesne czasy ich metody były nowatorskie i wykraczały daleko poza standardy ośrodków państwowych. Już w lipcu 1957 roku odbyły się w ośrodku chrzty i I Komunia św. – co również nie było normą na tamte czasy. Osoby niepełnosprawne intelektualnie wykluczano wówczas nie tylko z życia społecznego, ale i kościelnego, sakramentalnego. Początkowo w domu mieszkali chłopcy i dziewczęta. Później ośrodek w Mielżynie przeznaczono wyłącznie dla dziewcząt. Dopiero od 2005 roku, w szczególnych wypadkach, siostry przyjmują także chłopców.

Rodzinki

W Mielżynie mieszka ponad 80 dzieci. Dzieci – bo PESEL nie ma tu nic do rzeczy. Ich sposób patrzenia na świat bardzo jest dziecięcy: gdy do pięciu doliczyć się nie umie, lecz kocha się przyjaciół, priorytety ustawiają się same. W Mielżynie wygląda to tak: najpierw człowiek, potem liczby.

Mieszkające w domu dziewczęta zmagają się z różnymi trudnościami: mózgowym porażeniem dziecięcym, niepełnosprawnością ruchową, intelektualną. Bywają dzieci niewidome, głuche lub nieme. Mieszkanki podzielone są na sześć grup, tzw. rodzinek, co gwarantuje spokojną atmosferę, domowe relacje, bliskość między dziewczynami i siostrami. Dziećmi opiekują się codziennie również dochodzące wychowawczynie. – Dziewczyny wymagają całodobowej opieki, dlatego jesteśmy z nimi nie tylko w ciągu dnia, ale również nocą – opowiada s. Tymoteusza Gil, przez lata związana z Domem Chłopaków w Broniszewicach, obecnie pracująca w Mielżynie. – Dziewczyny są kapitalne. Chociaż zupełnie inne niż chłopcy. Są emocjonalne, bardzo twórcze, potrzebują uwagi i czasu wyłącznie dla nich. Dla tych sprawniejszych intelektualnie i fizycznie bardzo ważna jest chociażby chwila na wspólną kawę i pogadanie. No, kobietki po prostu.

Dziewczyny zmagają się czasem nie tylko z niepełnosprawnością, ale i z ciężkim dzieciństwem, traumami, odrzuceniem. Bo tylko do części podopiecznych przyjeżdżają rodzice. A one zazwyczaj tęsknią i czekają. Miłość, którą otrzymują od sióstr, w pewnym tylko stopniu zabliźnia tęsknotę za matką i ojcem. Czasem pytają: „Siostro, a ja mam mamę?”. Inne czekają na dzień, gdy mama przyjedzie. Najczęściej jednaknie przyjeżdża… – Około 30 proc. spośród dziewczyn ma rodziny, które utrzymują z nimi kontakt. Niektórzy rodzice dbają o córki – przyjeżdżają, pamiętają. Ale wiele z nich pochodzi z trudnych środowisk, niektóre przyjechały do nas z innych ośrodków – opowiada s. Tymoteusza. – Dla ogromnej większości jesteśmy jedyną rodziną.

Dzieci z niepełnosprawnością w stopniu głębokim nie potrafią mówić. Siostry i wychowawczynie uczą się (z dobrym skutkiem) odczytywać ich komunikaty i potrzeby wyrażane pozawerbalnie. – Jeśli się dziewczyny naprawdę dobrze pozna, to widać od razu, czego potrzebują, czy coś je boli, czy są głodne, czy po prostu chcą, by ktoś przy nich posiedział – mówi s. Tymoteusza.

Poza tym dziewczyny to nauczycielki życia: wrażliwości, przyjacielskości, braku negatywnych myśli. Nie oceniają jedna drugiej, a gdy któraś umie nieco więcej, nie lekceważy „gorszej”, lecz ją wspiera. I jeszcze – co zasadniczo nie jest normą u kobiet – nie rywalizują. Nie muszą. Każda jest świetna i to wie. – A nawet gdy czasem pojawiają się jakieś foszki i spory, to dziewczyny szybko godzą się i dalej przyjaźnią – uśmiecha się s. Tymoteusza.

Jak w domu

Najmłodszym mieszkańcem domu jest kilkumiesięczne maleństwo. Rodzice nie byli w stanie zapewnić mu całodobowej opieki. Mają zresztą już kilkoro nieco starszych dzieci. Maluszek, urodzony z wielowadziem, potrzebuje opieki profesjonalnej i częstej rehabilitacji. Rodzice przyjeżdżają do niego, gdy tylko mogą. Jednocześnie zmagają się z ostracyzmem we własnym środowisku.

W ośrodku przebywają też starsze dziewczyny i nawet te całkiem dorosłe. Są zachwycone nowym mieszkańcem. Ale to jest właśnie tak jak w zwykłym domu rodzinnym: obok siebie mieszkają starsi i młodsi, dziadkowie i wnuczęta. Wspierają się, uzupełniają, dzielą doświadczeniem życiowym. Żeby jednak było jeszcze bardziej jak w domu, domu dla osób z wyjątkowymi potrzebami, trzeba zarówno odpowiednich sprzętów, jak i przestrzeni oraz po prostu wygody. – W ciągu wielu lat istnienia Mielżyna siostry szły z duchem czasu, stopniowo dostosowując to miejsce do potrzeb dzieci. Jeszcze 20 lat temu dom stanowił awangardę, jeśli chodzi o wygląd sal, sprzęty, łazienki – opowiada s. Tymoteusza. – Jednak obecnie wymaga bardzo wielu zmian, przebudowy, remontów. Dziewczyny zasługują na to, by żyć w komfortowych warunkach.

Priorytetem jest generalny remont wszystkich łazienek i wyposażenie ich w sprzęty usprawniające opiekę. Utrzymanie higieny u dziewczyn, szczególnie niechodzących, to zadanie wymagające umiejętności, zaradności opiekunów, ale i siły – by podnieść, przytrzymać, wesprzeć. Im praktyczniej urządzone łazienki, tym łatwiejsze codzienne funkcjonowanie i praca opiekunów. – Wanny muszą być odpowiednie, wyposażone w sprzęt odciążający – wtedy wieczorne mycie przebiega sprawnie, nie nadwyręża kręgosłupów opiekunek. A one mają więcej siły i czasu na bycie razem z dziewczynami: rozmowy, posiedzenie, pogadanie – tłumaczy s. Tymoteusza.

Konieczne są też rozbudowa i przebudowa mieszkań dla dziewcząt – by miały większą przestrzeń. Niektóre pokoje są w Mielżynie bardzo ciasne. I trzeba stworzyć miejsce, w którym dorosłe i najbardziej sprawne wychowanki będą miały własne mieszkanie. Takie, w którym będą mogły – przy dyskretnej pomocy dominikanek – wieść proste, dobre życie.

Pieniędzy na to wszystko potrzeba wiele, oj, wiele. – Czasem świadomość, ile jeszcze musimy zebrać, jest przytłaczająca. Z drugiej strony wiem, że Pan Bóg niczego naszym dziewczynom nie potrafi odmówić. Więc zamieszkają w przepięknych wnętrzach – mówi s. Tymoteusza.

Z naszą pomocą dadzą radę, bo miłość potrafi wszystko. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.