Deszcz łez

GN 49/2009

publikacja 01.12.2009 18:56

Pokażę Ci drogę do nieba Nad Jordanem nie było żadnej sielanki. Było tam słychać jeden wielki płacz. – mówi o. Augustyn Pelanowski, paulin,w rozmowie z Marcinem Jakimowiczem

Deszcz łez

Marcin Jakimowicz: Początek Ewangelii brzmi mniej więcej tak: W czasie gdy prezydentem kraju był Lech Kaczyński, premierem Donald Tusk, a prezydentem Krakowa Jacek Majchrowski, Pan skierował swe słowo do Jana Kowalskiego zamieszkałego na ulicy… Po co te geopolityczne informacje?
Augustyn Pelanowski: – To rzeczywiście przedziwny wstęp. Marek wymienia szereg przywódców, począwszy od Tyberiusza, przez Piłata, Heroda, Filipa, Lizaniasza, Annasza, Kajfasza i na końcu tego szpaleru ustawia Jana. Powiedzmy sobie szczerze: ten ostatni nie za bardzo pasuje do tej „elity”. Wyobraźmy sobie, że stoją oni wszyscy w szeregu, w swych purpurach, diademach, dumni i pewni, że jeśli już Bóg przemówi, to na pewno, do któregoś z nich, a nie do jakiegoś prostego Żyda z prowincji. Tymczasem słowo Boga ich wszystkich omija i ku ich zdziwieniu spoczywa właśnie na tym Żydzie, kulącym się w sierści wielbłądziej. Wynagradza Kopciuszka, a nie dygnitarzy. Okazuje się, że ten, kto w ich oczach jest nikim, dla Boga jest bezcenny! On kocha pokornych i tych, którzy z drżeniem czczą jego Słowo! (Ps 66,2) Dlatego wybrał Jana.

Mój przyjaciel zauważył ciekawą rzecz: każdy z nas chciałby być „naj”. A Jan był… aliteracją tego słowa
– Świetne porównanie. Może nas dziwi wielka dynamika Jana: chodzi, głosi słowo na pustyni, zanurza ludzi w wodach rzeki. Skąd to „turbodoładowanie”? Skąd taki ogromny zapał? To proste. Otrzymał od Boga słowo. Przypomina mi to historię Samuela. Gdy usłyszał w nocy słowo, wybiegł, i już następnego dnia trzymał cały naród w garści. Dlaczego? Bo otrzymał słowo, został nim napromieniowany, nie mógł już normalnie żyć. U Jana było podobnie. Bóg
skierował do niego słowo, prorok zetknął się z niebem. Nic dziwnego, że jego życie nabrało ogromnego dynamizmu. Nigdy nasze życie nie jest tak dynamiczne jak wtedy, gdy jesteśmy napromieniowani słowem Bożym.

Co mogę zrobić, by „przygotować drogi Bogu”? Przecież nawet nie wiem, jakimi drogami chodzi Jego łaska…
– Nawrócić się. Czyli inaczej mówiąc… opamiętać się. Nawrócenie jest dziełem Boga, człowiek może jedynie stworzyć sprzyjające warunki przez wejście w postawę skruchy. Biblia nazywa nawrócenie nowym stworzeniem. Żeby to wyjaśnić, trzeba sięgnąć aż do początków świata. Bóg stwarzając świat, wyłonił go niczym jakaś akuszerka z łona chaosu. Duch unosił się przecież nad wodami! Czytamy o tym w Księdze Rodzaju. W Księdze Wyjścia przeczytamy o małym chłopczyku, który ma na imię Mojżesz. Nazywany jest „wyjętym z wody”. Exodus zaczął się od wyjęcia z wody. Zanim to jednak nastąpiło, dwie tajemnicze akuszerki wydobyły chłopczyka z łona matki, pomiędzy kamieniami porodowymi, które są szkicem dwóch tablic z Dekalogiem.

Kamienie porodowe? A co to takiego?
– Chodzi o dwie tablice kamienne, które stawiano rodzącej kobiecie pod stopy. Są one do dziś używane na przykład w Etiopii. Nic dziwnego, że to, co Mojżesz zobaczył na górze Horeb, przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Bóg pokazał mu dwie kamienne tablice, łudząco podobne do... kamieni porodowych. Tyle że Mojżesz zobaczył na nich słowa Boże. Zrozumiał wtedy, gdzie jest łono człowieka wierzącego Bogu – pomiędzy dziesięcioma słowami! Spoglądając na dwie tablice z dziesięcioma słowami Boga, Mojżesz nie mógł nie domyśleć się, co Bóg chce mu zakomunikować: to słowa Boże rodzą do życia wiecznego. Jak matka zapierająca się nogami na kamieniach, tak łono miłości Bożej, opierając się na przykazaniach, czyli na słowach, wydaje na świat każdego, kto wierzy Bogu. Gdy Jokebed, matka Mojżesza, ujrzała swego syna w chwilę po porodzie, dostrzegła, że jest piękny i dobry. A jest to identyczne sformułowanie z tym, które wypowiadał Bóg, stwarzając świat – KI TOW! Bóg stwarzał i stwierdzał: to jest dobre. Jak widać, słowa „nawrócenie” i „zrodzenie” są nierozerwalnie związane.

Dlatego zdumiony Nikodem usłyszał w nocy: musisz się ponownie narodzić?
– Tak! Jezus porównywał nawrócenie do wyjścia z łona matki. Co z tego wynika? Ano to, że nawrócenie nie leży w mocy człowieka. Nikt samego siebie nie może zrodzić.

Odpada koncepcja bicepsowa: napnę duchowe mięśnie i nawrócę się…
– Jasne. To deklaracje podobne do noworocznych postanowień, które mają króciutką gwarancję i rozsypują się razem z igiełkami zeschniętej choinki, która stoi jeszcze w kącie pokoju. Jan Chrzciciel nie skupiał się na proponowaniu czy narzucaniu ludziom jakichś surowych wyrzeczeń, ale doprowadzał ich do zanurzenia się w wodach Jordanu i wyznawania win. To wszystko??? – można się zdziwić. Tak, wszystko. Bo mistrzem i twórcą nawrócenia jest zawsze Duch Święty. A skoro jesteśmy dziećmi, a nawet niemowlętami (1P 2,2), to pomyślmy przez chwilę, co może uczynić niemowlę, które się zanieczyściło. Czy może się samo wykąpać albo zmienić pieluchę? Nie! Może najwyżej poinformować matkę swym płaczem, że wydarzyło się coś nieprzyjemnego.

Nawróceniu musi towarzyszyć szczery płacz?
– Musi. Matka dokonuje dzieła oczyszczenia, to ona zdejmuje zanieczyszczoną pieluszkę i zanurza swoje dziecko w wanience, obmywa i wyciera, po czym zakłada świeżego pampersa. Banalne porównanie, ale, jak sądzę, najbardziej adekwatne. Możemy tylko szczerze zapłakać nad własnymi nieczystościami. Duch Święty, jak matka, czyni całą resztę. Dlatego Jan wprowadzał poruszonych słuchaczy do Jordanu, a oni, wstrząśnięci wiarygodnością słów Jana, wyznawali swe winy. Przez lata spowiadania przekonałem się, że nic tak człowiekowi nie ciąży jak potrzeba przyznania się do swych podłości i jednocześnie nic nie jest tak trudne do wykonania. Ale gdy wreszcie da się tej potrzebie upust, towarzyszy temu deszcz łez. Żeby się narodzić na nowo, potrzeba łona. Ludzie wychodzący z wód Jordanu pewnie nie byli nawet świadomi, jak bardzo ta czynność odwołuje się do ich narodzenia z wód płodowych…

Co jest łonem, które ma mnie zrodzić do nawrócenia?
– Łzy. To one towarzyszą naszemu nawróceniu. Trudno jednak nawrócić się bez zderzenia z Biblią. Słowo objawia nie tylko Boga, ale też prawdę o człowieku. Oświeca to, co jest w wewnętrznej ciemności serca. Wyjaśnia, obnaża, nazywa, dotyka do żywego, ale też leczy. Jest jak opatrunek, jak gorzkie lekarstwo, łagodzi ból, goi i umacnia. Zanim ludzie zanurzali się w wodach rzeki, Jan obchodził całą okolicę i głosił słowo. To niesamowicie ważne. Słowo przygotowuje do nawrócenia, do zanurzenia w wody Jordanu. „Przygotować drogę Panu” to znaczy również umożliwić Janowi Chrzcicielowi wygłoszenie słowa. Na rekolekcjach, w czasie homilii, czy w czasie czytania Pisma Świętego we wspólnocie.

Dzisiejsza Ewangelia wydaje się sielankowa: ludzie wchodzą do rzeki, zanurzają się, wychodzą przemienieni.
– Tam nie było żadnej sielanki. Nad Jordanem było słychać jeden wielki płacz. Ludzie byli wstrząśnięci. Myślę, że bardzo głośno wyli. Słyszeli mocne słowa Jana, które powodowały, że widzieli jak na dłoni swoje grzechy. Byli przerażeni swą sytuacją, przychodzili do Jana i pytali bezradni: co możemy zrobić?

Dziś chrzest kojarzy się z przyjemnościami: biała szatka, świece, kwiaty. Na koniec impreza…
– Kiedyś chrzest kojarzył się inaczej. To było wydobycie ze śmierci, z potwornej ciemności grzechu.

Nas wkurzają niemowlęta drące się w czasie polewania wodą…
– Hm, a może to dobrze, że płaczą? Pamiętajmy jednak o najważniejszym: żaden noworodek nie urodził się w takim bólu, jaki Chrystus wycierpiał za nas, gdy na krzyżu pozwolił sobie otworzyć swój bok. Po to, by wszyscy usłyszeli to, co usłyszał Jan: mamy tę samą Matkę co Jezus. Męczarnia na krzyżu była jak bóle porodowe matki, która rodzi swe dziecko. Paweł, pisząc do Koryntian, posługuje się podobnym porównaniem: „W Chrystusie Jezusie zrodziłem was przez Ewangelię” (1 Kor 4,15). To nie jakiś patos starożytnej epistolografii. To konkret. Powodem naszego nawrócenia są zasługa i wstawiennictwo Jezusa. I to właśnie przez Jezusa Bóg wykonuje w nas to, co miłe jest w Jego oczach (Hbr 13,21). Posłużę się porównaniem. Na egzaminie dającym mi wstęp na upragnioną uczelnię dostaję test. Siedzę nad nim i siedzę, ale za Chiny nie potrafię go rozwiązać. Obok mnie siedzi syn zasiadającego w komisji rektora. Również zdaje egzamin. Kątem oka dostrzegam, że idzie mu świetnie. Tymczasem ja pocę się i gryzę nerwowo długopis, próbując wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. Czuję, że nie mam szans. Nagle syn profesora podsuwa mi dyskretnie rozwiązany test. Oddaję test komisji i ojciec tego syna, rektor, stawia mi za rozwiązanie najlepszy stopień. Po ukończeniu uczelni dowiaduję się, że ów rektor uczelni nie tylko o wszystkim wiedział, ale sam inspirował tę pomoc, bo ulitował się nad moją beznadziejną sytuacją i pozwolił mi zaliczyć tamten sprawdzian. Jasne, z punktu widzenia ludzkich układów byłoby to nieuczciwe, ale czy nie tak jest z nawróceniem? U Boga nic nie jest nieuczciwe, tylko po prostu miłosierne.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.