Shna Ndou pomoże każdemu

Urszula Rogólska, zdjęcia Marek Piekara

|

GN 34/2007

publikacja 22.08.2007 16:30

– Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! – Llesh Fran Brrakaj wznosi kieliszek rakii. – Dobrze, żeście przybyli! – kontynuuje. – Dobrze, żeśmy się spotkali! – odpowiadają obecni.

Shna Ndou pomoże każdemu Sanktuarium św. Antoniego w Lac przyciąga wyznawców wszystkich religii z całej Albanii

Nim mężczyźni zbliżą kieliszek do ust, dialog jeszcze potrwa. Gdzie jesteśmy? W Albanii – w kraju, z którego Chrystusa chciała wyrzucić kilkusetletnia okupacja turecka, a potem terror komunistyczny.

Chrześcijaństwo na terenach dzisiejszej Albanii sięga czasów drugiej podróży misyjnej św. Pawła. Pierwszym męczennikiem na tych ziemiach był biskup Durres, św. Asti. A działo się to za czasów św. Jana Apostoła – wyjaśnia o. Włodzimierz Mamala, franciszkanin, nasz przewodnik po historii, tradycjach i zwyczajach Albanii.

Niech ci pomoże!
Lac – święte miejsce dla każdego Albańczyka, niezależnie od wyznania. Tu znajduje się sanktuarium św. Antoniego. Jest poniedziałek, wigilia wtorku, dnia tradycyjnie poświęconego św. Antoniemu. Albańczycy nazywają go Shna Ndou. Z miasta przedzieramy się między dziurami w niewyasfaltowanej drodze. Przed maskę samochodu wbiega świnia, na śmietniku pasie się krowa. Przy bunkrze z czasów komunizmu bawią się dzieci. Po chwili jesteśmy już na pnącej się w górę, po skałach, drodze do sanktuarium. Pokonamy ten odcinek pieszo, tak jak wielu pielgrzymujących. Pamiętamy o tradycyjnym pozdrowieniu pielgrzymów: – Niech ci pomoże święty Antoni!, i odpowiedzi: – I tobie niech pomoże!  Św. Antoni to ukochany święty każdego Albańczyka. Przysięga na kościół w Lac, wzywanie św. Antoniego na pomoc, kiedy w nocy budzą koszmary, to praktyka tak oczywista jak oddychanie. Księża od lat mają tu mnóstwo pracy, żeby wytłumaczyć spoglądającym na wizerunek Świętego, trzymającego na ręku Jezusa, iż to właśnie Jezus jest Bogiem, do którego powinni modlić się za wstawiennictwem św. Antoniego. To on głosił Chrystusową Ewangelię, nie odwrotnie.

Wszystko wyprosi

Już na początku pielgrzymiej drogi widzimy osmalone dymem kamienie. To tu pielgrzymi palą świeczki w intencjach, w których proszą o pomoc św. Antoniego. Kładą się na miejscach, gdzie – jak głosi legenda – stanęły jego stopy, chcą dotknąć ich ręką czy nogą. W poniedziałkowy wieczór zmierzają tu jeszcze nieliczni, w każdy wtorek zaś od rana ustawia się długa kolejka. Pamięci o tych miejscach nie zniszczył nawet czas komunizmu, kiedy zburzono sanktuarium i wycięto las na wzgórzu, by nikt nie ośmielił się tu przyjść. Wielu idzie boso. Zgodnie pielgrzymują muzułmanie, prawosławni i katolicy z całej Albanii i zagranicy. Ostatnie schody i już jesteśmy w niewielkim kościółku. Wchodzący dotykają ściany przy wejściu, z czcią robią znak krzyża i kierują się w prawo, gdzie za plastikową osłoną stoi figura Świętego. Pod nią dwa porcelanowe wizerunki Antoniego. Ci, którzy tu przybyli w poniedziałek, będą spać w sanktuarium. To odwieczna tradycja. Spotykamy nastoletnie pątniczki z Elbasanu: Marselę Dani – muzułmankę i Erkidę Ranxhę z Kościoła prawosławnego. Razem z nimi siedzi Fatime Mustafaj, też prawosławna. – Dla nas św. Antoni jest tak samo ważny jak dla katolików. Pojutrze będziemy obchodzić święto Wniebowzięcia Matki Bożej – spotykają się więc dwa bardzo ważne dla nas święta. Dlatego w wigilię wigilii święta Matki Bożej chciałyśmy być tutaj – mówią Erkina i Fatime. – Jestem muzułmanką. Przyjechałam prosić Antoniego w sprawach osobistych, w sprawach mojej rodziny. Prosimy o zdrowie dla chorych. U niego można wszystko wymodlić – mówi Marsela. Tuż przy murze kościoła siedzi pięcioosobowa rodzina. Nie chcemy im przeszkadzać, kiedy głośno odmawiają Różaniec. – Pochodzimy z Dajci, niedaleko Szkodry, ale teraz mieszkamy i pracujemy we Włoszech. Przyjechaliśmy na wakacje, na miesiąc, i postanowiliśmy przez kolejne trzy wtorki pielgrzymować tutaj – mówi mama Lule Lukaj. Obok siedzi mąż Palok, syn Anton, córka Valentine i kuzynka Malvina Palaj. 

Do Lac pielgrzymują tak jak ich dziadowie i pradziadowie. To w domu ich dziadka w czasach komunizmu potajemnie odprawiano Mszę św. Co wieczór do dziś wspólnie odmawiają Akt Pokuty i Różaniec. Mają za co dziękować św. Antoniemu. 16-letni Anton opowiada, jak to będąc 4-letnim dzieckiem, ciężko zachorował i został uzdrowiony za wstawiennictwem Świętego. We wtorek rano już na początku drogi, przy kamieniach, ustawia się ogromna kolejka. Kiedy pątnicy dochodzą do kościoła, nikt się nie przepycha. Mnóstwo rodzin z małymi dziećmi – rodzice podnoszą je, by dotknęły ściany, w której znajduje się wnęka z figurą. Wielu pociera wizerunki ubraniami chorych, zdjęciami dzieci, które wyemigrowały, nawet zdobytymi dyplomami. Proszą i dziękują Świętemu. Co rusz podnoszą się ręce, które rzucają monety i banknoty w stronę figury. Nie wypada nic nie przynieść Antoniemu. Pieniądze spadają do skarbony. Nikt się nie wstydzi ani tych praktyk, ani modlitwy. – By ułatwić praktyki pielgrzymom, ustawiliśmy drugą figurę Świętego na zewnątrz – mówi o. Włodzimierz. Nie zważając na upał, wszyscy chcą uczestniczyć we Mszy św. w kościółku. Ze względu na tłum Komunia Święta jest udzielana po Mszy św. W kolejce czekają także muzułmanie, którzy proszą księży o błogosławieństwo. Wszyscy czekają też na pobłogosławienie wody, którą jedni spożyją na miejscu, inni zabiorą do domu jako wodę święconą. Każdy też obowiązkowo schodzi nieco niżej do groty św. Błażeja i tu zatrzymuje się na chwilę modlitwy. – Czasem się nam wydaje, że gaśnie już wiara w Albanii i entuzjazm, z jakim kiedyś pielgrzymowano do św. Antoniego, ale wtedy wystarczy usiąść w konfesjonale – mówi nam o. Włodek. – Dziś do spowiedzi przyszli nowożeńcy z rodzicami. Wczoraj mieli poważny wypadek samochodowy. Wyszli bez szwanku. Św. Antoni ich uratował. Przyszli mu podziękować. Takich świadectw są tu tysiące.

Góralska wiara

Dolina Shkrelu w północnej części Albanii ciągnie się pod szczyty gór noszących nazwę Bjeshket e Namuna, do granicy z Czarnogórą. Po tamtej stronie góry noszą nazwę Prokletije – Góry Przeklęte. Dla Albańczyków Bjeshket e Namuna – Przeklęte Bieszki (niewielkie polany, gdzie można wypasać owce), od wieków były i przekleństwem, i błogosławieństwem. – To takie albańskie Podhale – mówi ks. Tomek Sałaga, salwatorianin z Polski. W całej Albanii ok. 70 proc. mieszkańców to muzułmanie, 20 proc. – wyznawcy prawosławia, 10 proc. – katolicy. Mieszkają głównie właśnie tu, w północnej Albanii, a w górach katolikami są niemal wszyscy. Tu uciekali przed prześladowaniami z czasów tureckich, tu nawet za czasów komunistycznego tyrana Envera Hoxhy – czasów burzenia kościołów bądź zamieniania ich w kina, magazyny, hale sportowe – ojcowie przekazywali wiarę w Boga dzieciom. By tu przetrwać, trzeba mieć charakter. Surowy klimat zimą, latem brak wody, wszędzie skały, którym się wyrywa poletka pod uprawy. Do tego szutrowe, kręte, wąskie drogi. Przez wieki ta niedostępność pomagała katolikom zachować wiarę. Dziś wioski pustoszeją. Ludzie szukają łatwiejszego życia w miastach albo za granicą. Sierpień to wyjątkowy miesiąc w całej Albanii. Z Włoch i Grecji zjeżdżają wszyscy, którzy wyemigrowali. Śluby i chrzty mają miejsce niemal codziennie. Bo Albańczycy sakramenty chcą przyjmować w rodzinnych parafiach, świętując z tymi, którzy zostali w kraju.

Miasto-świadek

Kiedy rankiem budzą nas dźwięki dzwonów dochodzące z wież kościołów, wydaje się, że budzimy się w Krakowie. A to Szkodra. Liczy 100 tys. mieszkańców. Od kiedy zeszli tu mieszkańcy górskich wiosek, 60 proc. z nich to katolicy. Warkot generatorów prądu, stojących na ulicy przy sklepach i kawiarniach (do południa prąd włączany jest od 6.00 do 8.00 rano), gospodynie sprzedające mleko w butelkach po coca-coli, dojrzałe owoce fig i winogron rozłożone na chodnikach, kawiarnie pełne mężczyzn siedzących przy kieliszeczkach rakii i filiżankach kawy, nerwowe poczynania kierowców, trąbiących na szerokich ulicach miasta, rowerzyści przemykający między wzbudzającymi obłoki kurzu i pyłu autami – taki obraz ukazuje się nam co dzień w Szkodrze. Wchodzimy do kościoła św. Franciszka z Asyżu, który w czasach komunizmu został zamieniony na kino. Ten kościół dokumentuje męczeństwo franciszkanów. Freski na ścianie przedstawiają losy świątyń i katolików Szkodry po II wojnie światowej, kiedy do władzy doszli komuniści. Na jednym z nich – męczeństwo ojców Cypriana Niki i Matiego Prendushiego, których rozstrzelano w 1947 r. po prowokacji przygotowanej przez bojówkę komunistyczną. Ogromny kościół katedralny, wybudowany w 1858 r., zamieniono w 1967 r. na halę sportową. Tutaj też, za głównym ołtarzem, znajdują się groby biskupów albańskich. Wszyscy przeżyli kilkadziesiąt lat w komunistycznych więzieniach. Biskupami ustanowił ich Jan Paweł II w 1993 r. Spoczywa tu także zmarły w 90. roku życia Mikel Koliqi, który spędził 36 lat w więzieniach. W 1993 roku Ojciec Święty Jan Paweł II mianował go od razu kardynałem. Odwiedzamy cmentarz niedaleko katedry. Kierujemy się w stronę ogromnego platana. Opiekujący się cmentarzem Gjergj Shkambi wybudował dom tuż obok ogrodzenia 50 lat temu: – Tu ich rozstrzeliwano. Widziałem to – pokazuje miejsce niedaleko platana, tuż za ogrodzeniem cmentarza. – Kiedy budowałem dom, znalazłem siedem ciał – opowiada. – To drzewo też było świadkiem tych wydarzeń. Ma pięćset lat – mówi o platanie.

24 lata ojca Szczepana

Tortury, jakim poddawano duchownych i świeckich, do dziś budzą przerażenie. Ich świadkowie niechętnie wracają do tamtych czasów. Franciszkanin o. Zef jest autorem obszernej pracy na ten temat. Dziś bardzo poważna choroba nie pozwala mu już na spotkania i rozmowy. Sam prześladowany, o własnych doświadczeniach nie chce mówić. 85-letni o. Shtjefen Mgushi mówi za o. Zefa, że zwyczajny ludzki wstyd nie pozwala mu opowiadać o wymyślnych torturach, jakim poddawano jego i innych księży. Ojca Shtjefeniego – Szczepana – spotykamy we franciszkańskim klasztorze w Lac. Szczuplutki, lekko zgarbiony, mocno ściska nasze dłonie na powitanie. Jest franciszkaninem od ósmego roku życia, kiedy to trafił do klasztoru. Jego mama zmarła, kiedy miał siedemnaście miesięcy. Wychowywała go macocha, o której mówi z wielką czułością. Został wyświęcony w 1956 r. Przez lata pracował w parafiach położonych w górach północnej Albanii. Jego jedynym środkiem lokomocji były własne nogi. Na początku lat 60. wzmogły się prześladowania księży i zakazano mu posługi. Uciekając, przechodził przez wioski, których mieszkańcy prosili go o posługi sakramentalne. Wspomina, że jednego dnia ochrzcił 62 osoby. Poważnie chorował. Nie trafił do więzienia, ale przez 24 lata nie mógł wychodzić z domu. Ciężko pracował w ogrodzie, pomagał wychowywać dzieci rodzeństwa, codziennie potajemnie odprawiał Mszę św. W Lac kawą częstuje nas brat Etjen Mgushi, o którym o. Shtjefen mówi „mój wnuk”, bo wychowywał m.in. jego ojca. – Mam imię po o. Shtjefenim – mówi brat Etjen. – Rodzice nie mogli mi nadać chrześcijańskiego imienia Shtjefen, bo to było zakazane. Wybrali więc dla mnie imię Etjen, Szczepan z francuskiego.

Dobrze, żeśmy się spotkali

Jest niedziela. We franciszkańskim kościele Matki Bożej Różańcowej w Szkodrze stają przed ołtarzem Genc i Leonora. To dziesiąty ślub, który w ciągu ostatnich kilkunastu dni pobłogosławił o. Włodzimierz. Genc pracuje we Włoszech. By poślubić Leonorę, przyjechał do rodzinnej parafii. Dziewczyna zachowuje powagę. Opuściła dom, rodziców – ze względu na wdzięczność wobec nich, nie powinna okazywać radości. Kiedy rozpoczyna się przyjęcie weselne Genca, goście witani są słowami: – Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! Dobrze, żeśmy się tu spotkali... Kiedy wieczorem spotykamy mieszkającą obok klasztoru gospodynię, rzucamy: naten e mire – albańskie „dobranoc”. W odpowiedzi słyszymy wypowiedziane w tutejszym dialekcie: „Niech Chrystus będzie zawsze blisko was...”. Gdybyśmy potrafili, odpowiedzielibyśmy w jej języku: I przy was też. A wy przy nim. Na zawsze.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.