Rozrzucone ziarna

Szymon Babuchowski, zdjęcia Henryk Przondziono

|

GN 30/2007

publikacja 25.07.2007 20:54

Ten mały kraj ciąży ku Zachodowi najsilniej ze wszystkich państw byłej Jugosławii. Czy to dlatego Słoweńcy tak często mówią o sobie, że „nie są zbyt religijni”?

Rozrzucone ziarna Kościół na środku jeziora w Bledzie stanowi wielką atrakcję turystyczną.

Sanktuarium dostrzegamy z daleka, bo – jak wiele słoweńskich kościołów – położone jest na górze. Docieramy tu pod wieczór. Po wyjściu z samochodu uderza nas cisza. Jedyne odgłosy, jakie dochodzą do naszych uszu, to śpiew ptaków, cykanie świerszczy i gwar dobiegający z baru „Ptujska Gora” naprzeciw kościoła. Kierujemy nasze kroki w stronę świątyni. Ta perła słoweńskiego gotyku za trzy lata obchodzić będzie swoje 600-lecie. Główny ołtarz jest właśnie odnawiany. Nasz zachwyt budzi znajdująca się w nim płaskorzeźba Matki Bożej, chroniącej ludzi pod swoim płaszczem. Jak to możliwe, żeby tak piękne sanktuarium stało puste?

Kościół bez młodych?

– Nie jesteśmy zbyt religijni – uśmiecha się Nadia, właścicielka pensjonatu, w którym mieszkamy, położonego kilkadziesiąt metrów od sanktuarium na Ptujskiej Gorze. To zdanie będziemy słyszeć w Słowenii bardzo często. Podczas wieczornej przechadzki spotykamy dwoje młodych ludzi – Melitę i Bekima, którzy przybyli tu na rowerach ze Slovenskiej Bistricy. Wychodzą z sanktuarium, więc nie zastanawiając się długo, pytamy o ich wiarę. – Lubię kościoły jako budowle, odczuwam w nich pewien rodzaj energii, który pozwala mi się uspokoić, zrelaksować. Ale instytucji Kościoła nie lubię – mówi Melita. – Wierzę w moc, która jest w nas. To jest nasz Bóg – stwierdza krótko Bekim. Są zgodni w opinii, że ich postawa jest typowa dla słoweńskiej młodzieży, zwłaszcza tej mieszkającej w miastach. – Religijni są ludzie starsi, głównie mieszkańcy wsi. Osobiście nie znam nikogo młodego, kto by chodził co niedziela do kościoła. Bywają tacy, którzy chodzą w większe święta, np. w Boże Narodzenie – dodaje Bekim. Nie dowierzamy, postanawiamy sprawdzić. Na porannej Mszy, która jest jedyną w dniu roboczym, zastajemy kilka starszych pań, dwie siostry zakonne i pięciu koncelebrujących franciszkanów. Po Mszy proboszcz sanktuarium, ojciec Janez Šamperl, zaprasza nas do siebie. Okazuje się, że język słoweński bardzo różni się od polskiego, dlatego porozumiewamy się po angielsku i włosku. Pomagają nam w tym dwie młode zakonnice: Jessica z USA i Timea z Węgier. Obie należą do Zgromadzenia Sióstr Mniejszych Maryi Niepokalanej i mieszkają przy sanktuarium.

Pod płaszczem Maryi

– To lekka przesada, że młodzi w ogóle nie chodzą do kościoła – twierdzi ojciec Šamperl. – Natomiast prawdą jest, że Słowenia wpisuje się w nurt sekularyzacji, charakterystyczny dla Europy Zachodniej. Za katolików uważa się ponad 70 proc. społeczeństwa, z czego praktykuje około 10 proc. Warto przypomnieć, że Słowenia jest jedynym, jak dotąd, krajem byłej Jugosławii, który należy do Unii Europejskiej. Wojna, która rozpoczęła się w 1991 roku, trwała tam zaledwie dziesięć dni. Słoweńcy, inaczej niż na przykład Chorwaci, nie mieli potrzeby budowania swojej tożsamości w opozycji do innych narodowości i wyznań. Szybko wybili się na niepodległość i zwrócili ku Zachodowi. Dziś w Słowenii sporo ludzi jest nawet negatywnie nastawionych do Kościoła. Przyczyniły się do tego także afery, m.in. pedofilskie, z udziałem niektórych słoweńskich duchownych. Zostały one bardzo nagłośnione przez media, niezbyt przychylne instytucji Kościoła. Różnie też układały się stosunki między rządem a Kościołem. Dotąd nie udało się na przykład podpisać konkordatu. Jednak, zdaniem oj- ca Janeta, tradycyjna religijność jest ciągle żywa wśród Słoweńców: – Ludzie gromadzą się w ruchu Focolari, Odnowie w Duchu Świętym, Rodzinie Świętego Franciszka. Młodzi chętnie spotykają się, by modlić się śpiewem. Najwięcej osób przybywa na Ptujską Gorę w święta maryjne. Wtedy gromadzi się tu nawet 8 tys. pielgrzymów. Rocznie zagląda ich do sanktuarium około 60 tys. Przyjeżdżają z całej Europy, także z Polski, często po drodze z Medjugorie. Chcą choć przez parę minut pomodlić się do Maryi, która wszystkich chowa pod swój płaszcz. Na tutejszej płaskorzeźbie artysta umieścił, oprócz Matki Bożej, aż 82 postaci. Ich twarze to portrety prawdziwych ludzi, żyjących na początku XV wieku. Czy dzisiejsi Słoweńcy chcą uciec spod tego płaszcza? Niektórzy pewnie tak. Ale siewcy – tacy jak ojciec Janez – ciągle sieją tu słowo Boże. Jaki plon wyda to ziarno, okaże się w przyszłości.

Bez klękania i koloratki

Celje, następny punkt na naszej trasie, to bardzo stare miasto. Jego początki sięgają czasów, gdy na tych ziemiach osiedlili się Celtowie. Prawa miejskie nadali mu w 46 r. po Chr. Rzymianie. Z samej ilości zabytkowych kościołów można wnioskować, że miasto jest na wskroś chrześcijańskie. Tuż przy rynku znajduje się zabytkowa katedra św. Daniela, a przy niej pomnik Antona Martina Slomšeka, XIX-wiecznego biskupa Mariboru, znanego z ekumenicznej postawy i działań na rzecz rozwoju szkolnictwa. To jedyny, jak dotąd, słoweński błogosławiony. Wyniósł go na ołtarze w 1999 roku Jan Paweł II. Na rynku stoi figura Chrystusa, a pod nią postaci trzech świętych: Józefa, Rocha i Floriana. W centrum znajdujemy też dużą katolicką księgarnię. Przy kościele Ojców Kapucynów, położonym na wzgórzu, na które prowadzą drewniane „kapucyńskie schody”, spotykamy się z polsko-słoweńską rodziną Oli i Karliego Pintariców. Przychodzą z trójką dzieci: 6-letnią Niną, 3,5-letnim Dawidem i 13-miesięcznym Filipem. Ola pochodzi spod Warszawy, jest tłumaczką języka słoweńskiego. Ze swoim mężem poznała się w Austrii, podczas wakacyjnego wyjazdu. – Po prostu porwał mnie do siebie – śmieje się. W tym roku obchodzą dziesięciolecie małżeństwa. Pintaricowie także zastrzegają się, że „nie są zbyt religijni”. Ola śpiewała jednak przez trzy lata w kościelnym chórze. Teraz zamierza do niego wrócić. – Może znów będę bliżej tego wszystkiego: wiary, sakramentów? – zastanawia się.

Życie na kukurydzy

Nieco inne są również w Słowenii świąteczne zwyczaje. – Dla mnie na początku męczący był sposób, w jaki Polacy obchodzą Boże Narodzenie – zwierza się Karli. – Nie rozumiałem, czemu ma być aż dwanaście potraw, po co tak komplikować sobie życie? U nas jest tylko choinka i zwykła kolacja. No i Pasterka. Karli chodził co roku na Pasterkę do kościoła położonego na wysokości ponad tysiąca dwustu metrów, na szczycie Paški Kozjak: – Z roku na rok chodziło nas coraz więcej, aż zrobiła się z tego tradycja. Teraz tutejsze Towarzystwo Górskie organizuje co roku w Boże Narodzenie procesję do tego kościoła z pochodniami. W Niedzielę Palmową odbywają się konkursy na największą palmę. – Wsie biją wtedy rekordy Guinnessa – mówi Karli. Szczególną wagę przywiązują Słoweńcy do świąt wielkanocnych, dlatego najwięcej mają zwyczajów związanych właśnie z nimi: – W Wielką Sobotę święci się hubę. Żar z tej huby niesiemy potem do domu i wkładamy do pieca chlebowego. Karli czuje się związany z kościołem św. Lenarta w rodzinnej Novej Cerkvi. To ostatnia parafia, w której pracował Anton Martin Slomšek, zanim został biskupem. Leży blisko Celje, więc udajemy się tam wraz z rodziną Pintariców. Chcą nam pokazać miejsce, w którym brali ślub. Teraz ślubów jest w Słowenii coraz mniej – młodzi Słoweńcy są najmniej skorzy do ożenku ze wszystkich narodów w Europie. Wolą żyć „na koruzi” (na kukurydzy) – to odpowiednik naszego „na kocią łapę”. W zeszłym roku w Novej Cerkvi miały miejsce tylko dwa śluby. Chrztów było znacznie więcej.

Jestem świętym Piotrem

Średniowieczny kościół św. Lenarta otwiera nam miła starsza pani. Nazywa się Kristina Pekošak. Jej mąż był tu przez trzydzieści lat klucznikiem, teraz ona przejęła jego obowiązki. – Czuję się, jakbym była świętym Piotrem – śmieje się pani klucznik. – Gdybym była młodsza, poszłabym studiować historię – mówi, pokazując nam freski w świątyni i sąsiadującej z nią zabytkowej kaplicy. Pani Krisitina wykonuje przy kościele wiele prac – jest zakrystianką, dzwonnikiem, a pod nieobecność proboszcza czuwa nad całą kancelarią. Robi to społecznie, co zresztą dość typowe dla Słoweńców. Także ludzie, którzy mają firmy, chętnie pomagają parafiom, i to całkiem bezinteresownie. Plac zabaw przed kościołem zbudowała grupa młodych ludzi, znajomych Karliego. Organy i freski wewnątrz świątyni zostały pięknie odnowione dzięki datkom wiernych. W Novej Cerkvi poznajemy także Otona Samca. To pasjonat, który prowadzi gospodarstwo agroturystyczne, połączone z ekologiczną farmą i skansenem. Można tu zobaczyć największe koło tartaczne w Słowenii i zajrzeć do młyna sprzed kilku wieków, który ciągle działa! Oton, słysząc, że piszemy o religijności Słoweńców, zasypuje nas folderami i częstuje pyszną wodą z sokiem. W sam raz na upał, który coraz bardziej doskwiera.

Marija Pomagaj

Wyruszamy dalej, aby szukać ziaren wiary w laickiej Słowenii. Tak trafiamy do Brezje, malowniczo położonej miejscowości u podnóża Alp Julijskich. Co ciekawe, na niektórych mapach nie jest ona w ogóle zaznaczona, choć to najważniejsze słoweńskie sanktuarium. O wiele łatwiej znaleźć pobliski Bled. Kościół na środku jeziora, do którego płynie się gondolami, zbudowany na miejscu pogańskiej świątyni, stanowi wielką atrakcję turystyczną. Brezje jest bardziej wyciszone, choć nie narzeka na brak pielgrzymów. Matkę Boską czci się tu pod imieniem „Marija Pomagaj”. Przed Jej wizerunkiem wreszcie zastajemy Słoweńców na kolanach. Niektórzy w tej pozycji obchodzą obraz dookoła. Wielu zostawia kartki z podziękowaniami i wota, najczęściej w postaci legitymacyjnych zdjęć. 19-letnia Anja Pelko przychodzi tu, bo wierzy, że Maryja naprawdę udziela pomocy. Dziewczyna kończy właśnie pierwszy rok studiów biologicznych. Chce prosić o pomyślne wyniki egzaminów i dobry wybór życiowej drogi. Przypominam sobie to, co mówili Melita i Bekim o słoweńskiej młodzieży, i jeszcze raz próbuję zweryfikować tę opinię. – Nie znają nikogo, kto chodzi co niedziela do kościoła? Ja chodzę – uśmiecha się Anja. – I w tygodniu czasem też… Anja jest animatorem ruchu Oratorij, skupiającego dzieci w wieku od czterech do piętnastu lat. Pomaga też w przygotowaniach do bierzmowania. – Takie bycie blisko Kościoła nie jest może u nas bardzo popularne, ale sama znam wielu młodych ludzi, którzy wierzą podobnie jak ja. W sobotę przyjedzie tu pielgrzymka młodzieży z Lublany, będzie mnóstwo takich osób… To trochę nas uspokaja. Bo choć Słoweńców na kolanach nie znaleźliśmy zbyt wielu, wiemy już, że ziarna słowa Bożego ciągle znajdują tu dla siebie grunt. A jeśli tak, to mogą przemieniać.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.