Wielka gra?

Joanna Wilk i Agata Puścikowska

|

GN 07/2007

publikacja 19.02.2007 12:42

WIELKI POST 2007 - KATECHEZA I Jedni mówią o nich „sumienie narodu”. Inni odsądzają od czci i wiary. No to teraz my: Joanna Wilk i Agata Puścikowska. Pytamy o sumienie Andrzeja Morozowskiego i Tomasza Sekielskiego.

Wielka gra? Dziennikarze Roku 2006, autorzy programu TVN „Teraz my” Tomasz Sekielski (z lewej)i Andrzej Morozowski Tomasz Gołąb

Joanna Wilk, Agata Puścikowska: Mają panowie sumienie?
Andrzej Morozowski: – Oczywiście. I jako człowiek, i jako dziennikarz. Aczkolwiek praca i życie prywatne to dwie różne płaszczyzny. W pracy działam głównie w sferze polityki, a ta rządzi się specyficznymi prawami. Kiedyś powiedział mi zaprzyjaźniony polityk: „Polityka to szachownica. Tu obowiązują inne, specjalnie stworzone reguły gry. Co znaczy, że każdy, kto do gry wchodzi, przyjmuje je”. Więc do polityków przykładam trochę inną miarę niż do reszty społeczeństwa. Zawsze pamiętam o tym, że to są ludzie korzystający z przywilejów i stosują do siebie samych wyjątkowe kryteria. No i wreszcie – może to brzmi źle, ale jest prawdą: polityk w kontaktach z dziennikarzem gra. I o tym zawsze trzeba pamiętać.

I też zacząć grać?
A.M.: – Otóż nie! Ja właśnie nie wchodzę w tę grę! Mam po prostu świadomość, że istnieje, i trzymam tarczę w pogotowiu. Może jestem naiwny, ale nadal wierzę, że zasady, którymi posługujemy się w zwykłym życiu, powinny obowiązywać i w zawodowym. I staram się tak żyć. Jednak pracuję wśród polityków… Politycy to stado wilków: mają swoje zasady, a ja jestem obserwatorem – naukowcem. Widzę je, oglądam, badam. Ale nie zachowuję się jak one.
Tomasz Sekielski: – Sumienie ma się jedno – nie ma sumienia zawodowego i prywatnego. To by była jakaś moralna schizofrenia. Albo się je ma, albo nie. W życiu staram się kierować uczciwością.

Ale czy Sekielski „publiczny” nie przekracza czasem granicy – pokrzykując, dogadując?
T.S.: – To po prostu styl dziennikarski. Styl, którym się posługuję, nie ma nic wspólnego z sumieniem.

Ten styl może budzić w rozmówcy strach i zaburzać prawidłową komunikację…
T.S.: – Proszę pamiętać, że formę rozmowy dostosowujemy do rozmówcy. To, czy mówię mniej lub bardziej agresywnie, nie ma wiele wspólnego z sumieniem. To jest forma. Sumienie zaś dotyka treści: jaki materiał podjąć, z kim i o czym rozmawiać. Czy mogę wyciągnąć sprawę, która może kogoś pogrążyć, zniszczyć karierę…
A.M.: – To właśnie sumienie kazało nam przed programem z Anetą Krawczyk długo z nią rozmawiać.

Opisywaliśmy jej konsekwencje występu publicznego. I to ona zdecydowała, że chce wystąpić, chce pokazać twarz i ujawnić nazwisko.
T.S.: – Powiem więcej: przedstawialiśmy jej tysiące kontrargumentów, mnożyliśmy zagrożenia. Przedstawiliśmy więcej minusów niż plusów. Uświadamialiśmy ją, że zmieni się jej życie.

Ale czy pani Aneta, przed programem, zgodziła się mówić o takich szczegółach, jak: kto, z kim, ile razy?
A.M.: Pani Aneta przed programem opowiadała szczegóły mniej subtelne. Bylibyśmy wręcz zażenowani, gdyby pani Krawczyk powtórzyła je w programie. To było zbyt intymne. A tymczasem „Dziennik” podał je wszystkie i… nic. Całe „święte oburzenie” spadło na nas.
T.S.: – Zapomina się, że cała ta „seksafera” dotyczy kwestii, czy urzędujący wicepremier i jego bliski współpracownik wykorzystywali seksualnie kobiety! Nie da się ustalić tego inaczej, jak zapytać wprost, czy pani Aneta spała z wyżej wymienionymi. Nie chcieliśmy zrobić jej krzywdy, ale pewne pytania musiały paść. Brzydzę się całą sprawą, ale to politycy sprowadzają polityczną debatę do poziomu rozporka. My natomiast staraliśmy się wykazać dużą dozę wrażliwości.

Morozowski i Sekielski wrażliwi…
T.S.: – Owszem, bo dziennikarstwo to zawód wrażliwców. Albo się z tą wrażliwością rodzi, albo nie. Mimo wielu lat pracy ciągle przeżywam czyjeś emocje, trudno mi wieczorem zasnąć, czasem żyję życiem innych. Mam wręcz poczucie, że się spalam, że to co robię w pracy, wnika głęboko we mnie.
A.M.: – Mnie trochę skóra stwardniała. Przynajmniej jeśli chodzi o świat polityki. A wracając do Anety Krawczyk, to przyznam, że dzisiaj, gdy znamy więcej szczegółów, rozmawialibyśmy z nią ostrzej. Wtedy wydawała mi się bezbronną i bardzo skrzywdzoną osobą. Dziś już mam jej inny obraz, choć niczego nie przesądzam. Nie wiem wszystkiego. Aby się dowiedzieć więcej, zaprosiliśmy ją ponownie, ale nie chciała przyjść.

A sprawa premiera Leppera? Jak twierdzi – miał być w programie sam, bez adwersarzy. Adwersarze byli, były też kwity o finansowaniu partii. Taka gra jest fair?
T.S.: – Najpierw krótkie wyjaśnienie: podczas zapraszania nastąpiło niedomówienie. Nigdy nie deklarowaliśmy, że nie będzie innych gości. Premier nas źle zrozumiał. Jeśli natomiast chodzi o program… Cóż, gdybyśmy mieli gwarancję, że na znane z góry pytania odpowie prawdziwie, nie byłoby sprawy. Niestety, jednak standardy polskiej polityki nie są zbyt wysokie. I dlatego trudno się dziwić, że patrzymy politykom na ręce, zadajemy trudne pytania. Gdybyśmy Lepperowi powiedzieli, że będziemy rozmawiać o finansowaniu Samoobrony, o konkretnych zarzutach, nie przyszedłby do programu. Uważam, że gdy rozlicza się polityka…

… gdy jest się sumieniem narodu…
T.S.: – Nie, nie czuję się sumieniem narodu.
A.M.: – No proszę, a wyglądasz jak czyste sumienie…
T.S.: – Wróćmy lepiej do Leppera: myślę, że nie przesadziliśmy. Może byliśmy na granicy, ale politycy nie są świętymi krowami. Nie można obchodzić się z nimi jak z jajkiem. Muszą zapracować na szacunek.

Ale czy zawsze cel uświęca środki?
T.S.: – A znają panie słowa: „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”?. I w tym jest zawarta istota dziennikarstwa. Nasza praca ma odkrywać prawdę. Owszem – istnieje granica. Jest nią krzywda drugiego człowieka. Ale dla wielu z naszych rozmówców, których demaskujemy, krzywdą jest to, że po naszym programie przestaną żyć w luksusie za pieniądze podatników. „Biedny” polityk rzeczywiście czuje się przez nas skrzywdzony…

No a inny… nobilitowany. Taka posłanka Beger z wyrokiem. Niezły „pomocnik” w naprawie funkcjonowania państwa.
A.M.: – A proszę się wsłuchać w te taśmy. Czy Renata Beger wypada na nich jako święta? Czy tak się zachowuje i rozmawia? Owszem, prowokuje. Ale jest również stroną. Jest sobą! Ona się targuje o stanowiska. Robi to umiejętnie – tak jak być może dzieje się w świecie polityki codziennie.

Ona „kusiła” w porozumieniu z Panami…
T.S.: – Gdybym zaproponował paniom samochód, który właśnie ukradłem, odmówiłyby panie. Bo macie sumienie. A politycy, którym zaproponowano taki „kradziony samochód”, nie odmówili. Nie wyszli z pokoju, siedzieli nadal. I nie rozumiem jednego: dlaczego ciągle rozmawia się o nas, a zapomina, co zrobili Mojzesowicz z Lipińskim. Pan Lipiński nawet nie został ukarany naganą czy upomnieniem.
A.M.: – Mieliśmy sygnały o kupczeniu stanowiskami. Gdy pytaliśmy wprost, to zainteresowane strony zaprzeczały. Jak mieliśmy sprawdzić, czy to prawda? Zachowaliśmy się więc trochę jak policjanci, żeby dojść do prawdy, musieliśmy prowokować.

Ale dziennikarz to nie policjant.
A.M.: – Panie też są w tej chwili policjantami: próbujecie stać na straży naszego sumienia….
Ale jak wyjdziemy z pokoju, nie zostawimy „taśm prawdy” do nagrania…
T.S.: – Beger rozmawiała o sprawach państwowych. BBC, która ma wysokie standardy działania, dopuszcza prowokację.

Czy w takim razie, kiedykolwiek po programie, odezwało się w Was dziennikarskie poczucie winy?
T.S.: – Po rozmowie z Jackiem Kurskim. To jasne. Przekroczyliśmy granice, nie powinniśmy się tak zachować, bez względu na zachowanie gościa. Mam do siebie żal, że nie umiałem powstrzymać siebie i Andrzeja. Po prostu mi wstyd, że miałem taki program na koncie.

A czy zdarza się Panom stawać przed dylematem: ujawniać – nie ujawniać?
A.M.: – Oczywiście. Pierwszy taki dylemat przeżyłem na początku lat 90., gdy Antoni Macierewicz przyniósł po raz pierwszy do Sejmu teczki dawnych agentów SB. Zadzwoniłem wtedy do mojego szefa z Radia Zet i spytałem, czy mam mówić o teczce „Bolka”, czyli szanowanego przeze mnie Lecha Wałęsy. Woyciechowski powiedział mi wtedy, że nie jestem cenzorem i muszę o tym powiedzieć. Oczywiście, jak najbardziej obiektywnie: mówiąc między innymi, że informacja nie jest wiarygodna.

A czy ze względu na dobro ewentualnego rozmówcy, zrezygnowaliście z jakiegoś tematu?
T.S.: – Oczywiście. Ostatnio zrobiło się głośno o młodym policjancie, który nagrał… hmm, kontrowersyjną piosenkę. Chciałem zaprosić go do programu, ale słysząc jego przerażenie, odpuściłem. Widzowie mieliby dobrą zabawę, ale chłopak mógłby wiele stracić.
A.M.: – Gdy mamy wątpliwości, to wolimy je rozstrzygać na korzyść człowieka. Nie chcemy krzywdzić.

Krystyna Mokrosińska, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, powiedziała po programie z posłem Kurskim, że „gracie na siebie, na swoje gwiazdorstwo”.
T.S.: – Jako dziennikarze pewnie czasami błądzimy. Nadajemy np. zbyt dużą rangę wydarzeniom, które na to nie zasługują. Ale co złego jest akurat w tym, że chcemy zaskakiwać widzów, poruszać tematy, których inni nie poruszają? To nie jest gwiazdorstwo.
A.M.: – W pracę dziennikarza jest wpisane to, że chce być zauważony. Zauważony pozytywnie. Jednocześnie dziennikarstwo jest misją, powołaniem. I to nie są sprzeczności.

Będzie jakaś nowa afera?
T.S. (śmiejąc się): – Na razie jesteśmy grzeczni i mili. Żeby w końcu ktoś powiedział, że… mamy sumienie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.