Na ostrzu słowa ADWENT 2006

Marcin Jakimowicz

|

GN 49/2006

publikacja 05.12.2006 09:04

Każdy z nas chce być „naj”. A on był odwrotnie: Jan. Pytali go: „kim jesteś?”, a on mówił „głosem”. Znał świetnie Jezusa, a potem nie potrafił Go rozpoznać.

Marc Chagall, „Samotność”, olej na płótnie, 1933 r., Muzeum w Tel Awiwie Marc Chagall, „Samotność”, olej na płótnie, 1933 r., Muzeum w Tel Awiwie
Samotny prorok przytula się do Tory. Tylko ona mu pozostała. Izrael, jak pisze Ozeasz, jest „krnąbrny jak krowa” i głuchy na słowa Pana.

Kilka razy spotkałem proroka i nie były to najprzyjemniejsze chwile. Dowiedziałem się o sobie prawdy, którą skrzętnie ukrywałem. Pamiętam, jak otaczaliśmy kapłana, który odprawiał dla nas Mszę świętą. W przypływie uniesienia powiedziałem: „Boże, oddaję Ci wszystko”. „A tak naprawdę oddajesz tylko śmieci, to, na czym ci kompletnie nie zależy” – usłyszałem nad sobą stanowczy głos zakonnika. Skuliłem się. Takie słowa, przy całej wspólnocie? Poczułem się ośmieszony, ale w głębi serca czułem jedno: „on ma rację!”. Te słowa bardzo mnie oczyściły.

Nadzieja umarła?
Biblijni prorocy byli rozdarci. Musieli głosić światu słowa, na które ten zatykał uszy. Spotykali się ze sprzeciwem. Ich ostrym jak miecz słowom wtórowały często głosy fałszywych proroków. Podczas gdy posłańcy Jahwe wołali: „Jeśli się nie nawrócicie, zginiecie”, tamci klepali ludzi po plecach i uśmiechali się: Nie przesadzajmy, nie będzie aż tak źle.

Ich głosy przypominają mi stary midrasz: gdy biblijny Lot dowiedział się o zamiarze zniszczenia Sodomy i Gomory, popędził do swoich zięciów i córek. „Uciekajcie ze mną” – krzyczał. Ci jednak wzruszyli ramionami: „W mieście gra muzyka i jest świąteczny nastrój, a ty nam mówisz o zniszczeniu?”.

Takim fałszywym prorokiem jest dla mnie często współczesna kultura. Poklepuje mnie po plecach, zaprasza do nieustannej zabawy. Na śmierć reaguje alergicznie. Kilka godzin przed odejściem Jana Pawła II informacji spikera towarzyszył krótki napis. „Nie ma nadziei dla Papieża”. Podczas akcji ratunkowej w Halembie dziennikarze powtarzali: „Nadzieja umiera ostatnia”, a już następnego dnia w gazetach pojawił się tytuł: „Nadzieja umarła”. To wszystko, co może zaoferować ten świat. Śmierć jest granicą, której nie jest w stanie przekroczyć. Prorocy mówili: nadzieja nie umiera. Wołali tak, choć przeżywali tak dramatyczne chwile jak Eliasz, uciekający przed Bogiem Jonasz, Jeremiasz czy wrzucony do jaskini lwów Daniel.

– Kto jest winien śmierci w hali targowej? – spytał w telewizyjnym programie dziennikarz. – Jak to kto? Pan Bóg – powiedział niepozorny zakonnik w okularach. Wszystkich zatkało, zapadła cisza jak makiem zasiał. Takie słowa w ustach księdza? – Pan Bóg jest winien – ciągnął dalej ojciec Adam Piecuch. – Ci ludzie nie chcieli przecież zginąć. Ale jest coś jeszcze: sam Pan Bóg był w tej śmierci. Tam mogli spotkać Go osobiście, doświadczyć Jego miłości. Skąd ta pewność? Bo On sam wcześniej przeszedł przez śmierć i zwyciężył. To nadzieja chrześcijan. Życie. Ostatnie słowo należy do Pana Boga. – Moje ciało spoczywać będzie w nadziei – prorokował święty Piotr. – Nad mieszkańcami krainy mroków rozbłysło światło – wołał Izajasz. – Za mną idzie mocniejszy ode mnie – przekonywał Jan – prorok adwentu.

Śmiertelne ukąszenia
„Nie jestem prorokiem” – zawołał ten, którego Jezus nazwał największym z proroków. „Nie jestem prorokiem” – powiedział ten, o którym ojciec śpiewał: „A i ty, dziecię, prorokiem Najwyższego zwać się będziesz”. Czy Jan Chrzciciel kłamał? Asekurował się? A może przeżywał ogromną ciemność, która do dziś towarzyszy prorokom? Świadczył o światłości, ale sam – jak mówi Pismo – „nie był światłością”. Stał ukryty w bardzo głębokim cieniu, po „drugiej stronie reflektora”.

Na pustyni, gdzie mieszkał, nie mógł się schować, na pewno. Tam nie da się niczego ukryć. Krzyk jest krzykiem, płacz płaczem, śmiech śmiechem. Maski topnieją jak wypalony ogniem śnieg. Widzimy Jana jak na dłoni. Wiemy nawet, co jadł i jak się ubierał.

Żywił się szarańczą i miodem. To czytelne biblijne symbole. Szarańcza pożera wszystko, co stanie jej na drodze. Osiada jak czarna chmura i pozostawia pustkę. Kiedyś w Somalii zaobserwowano chmurę szarańczy, która pokrywała powierzchnię 130 kilometrów kwadratowych. Mogło być tam jej nawet 13 miliardów. Prorok Joel i Jan w Apokalipsie tak właśnie określają wyjątkowo żarłoczny rodzaj demonów. Otrzymały one zdolność bolesnego kąsania. Szarańcza leci rojem, a owady są tak liczne, że zakrywają niebo. „Z dymu wyszła szarańcza na ziemię (…) A katusze przez nią zadane są jak zadane przez skorpiona, kiedy ugodzi człowieka. I w owe dni ludzie szukać będą śmierci, ale jej nie znajdą” – pisze Apokalipsa.

Jak radził sobie z szarańczą Jan Chrzciciel? Topił ją w słodkim jak miód Słowie Bożym. Dominikanin Tomasz Kwiecień podpowiada: To wskazówka dla współczesnego człowieka. Pokusie, która mnie atakuje, mam odpowiedzieć Słowem Bożym. To ono przełamuje to, co diabelskie, przerywa krąg myśli, które mnie do niczego nie prowadzą. Odpowiadam, jak Jezus na pustyni: krótko. I nie dyskutuję. Bo diabeł jest znacznie bardziej inteligentny ode mnie i gdy zacznę z nim gadać, to mnie przegada. Nie ma co dyskutować z diabłem i przekonywać go, że nie ma racji. On nie chce wiedzieć, jak jest naprawdę. Po prostu należy powiedzieć krótko: »nie!« i tyle”.

Pierwsza Księga Starców opowiada o pustelniku, który wypędzał złe duchy i pytał się ich: „Co was wypędza: posty?”. Odpowiedziały: „My nie jadamy ani nie pijamy”. „Czuwania?”. Odrzekli: „My nie śpimy!”. „Życie pustelnicze?”. Odparli: „My sami mieszkamy na pustelni”. Więc co was wypędza? Odpowiedzieli: „Nic nas nie może pokonać oprócz pokory”.

Jak wielka musiała być pokora Jana, który nie nazywał siebie nawet człowiekiem, a jedynie… głosem. Nie uważał się nie tylko za przyjaciela Mesjasza, ale nawet za Jego niewolnika! To niewolnicy wiązali sandały swych panów. A Jan nie czuł się powołany nawet do tak niskiej posługi.

Tańczący maluch
Żydzi wysłali do niego kapłanów i lewitów z pytaniem: Kim jesteś? Mesjaszem? Nie. Eliaszem? Nie. Prorokiem? Też nie. Więc, kim jesteś, że masz prawo nauczać i chrzcić? Jestem głosem – odrzekł Jan. To dopiero pokora! Musisz być „kimś” – woła współczesny świat. – Nie czytaliśmy o tobie w gazetach, nie pokazała cię telewizja. Kim jesteś? – Każdy z nas chce być „naj”: najlepszy, najbardziej doceniony – zauważył kiedyś mój przyjaciel Adam – Naj, naj, naj. A ja przeczytałem to słowo od tyłu i wyszło mi… imię proroka. Jan. Bóg wybiera to, co słabe w oczach świata. Jan umniejszał się, by Bóg mógł wzrastać.

Poznał Jezusa jeszcze przed narodzeniem. Zareagował na Niego kopniakiem. Poruszył się, tańczył (tak jest w oryginale!) w łonie Elżbiety. Dopiero wtedy wydała ona okrzyk i napełnił ją Duch Święty. Bawili się jako chłopcy? Biegali po górach, rysowali na piasku niezgrabne zwierzątka? Nie wiemy. Prorok znał dobrze Jezusa. Rozpoznał Go bezbłędnie nad Jordanem i krzyknął: „Oto baranek Boży”. Widział gołębicę Ducha, słyszał proroczy głos Ojca. A jednak. Niedługo później bezradny wysyłał do Niego ludzi z dramatycznym pytaniem: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?”. Schizofrenia? Nie. Ogromna duchowa ciemność.

Druga strona reflektora. Już Jeremiasz prawie trzy tysiące lat temu wołał: „Niech będzie przeklęty dzień, w którym się urodziłem! Dzień, w którym porodziła mnie matka moja, niech nie będzie błogosławiony! Niech będzie przeklęty człowiek, który powiadomił ojca mojego: Urodził ci się syn, chłopiec, sprawiając mu wielką radość (Jr 20,14–15). Skoro tak dramatyczny krzyk wyrwał się z ust Jeremiasza, to co mógł czuć największy z proroków?

Ja prorokiem? Nie przesadzajmy.
Nad krzykiem proroka psychiatrzy rozkładaliby bezradne ręce, gdyby nie jedno zdanie: „Pan jest przy mnie jako potężny mocarz; dlatego moi prześladowcy ustaną i nie zwyciężą”. Pan jest przy mnie – to jedyna nadzieja Jeremiasza. Już wcześniej usłyszał zapewnienie: „Oto Ja czynię cię dzisiaj twierdzą warowną, kolumną żelazną i murem spiżowym przeciw całej ziemi. Będą walczyć przeciw tobie, ale nie zdołają cię zwyciężyć, gdyż Ja jestem z tobą”.

Wielu moich znajomych opowiada, że w czasie głoszenia Słowa towarzyszy im często pustka, rozdrażnienie, a nawet zniechęcenie. Ale ci, którzy ich słuchają, wychodzą przemienieni i promienni. Słyszą dobrą, radosną nowinę. Bóg rozrywa ich więzy i oświetla snopem światła. Prorocy stoją z tyłu. Głoszą słowo Boga. Często nie widzą nawet owoców swego nauczania. I dziwią się, że wciąż przychodzą ludzie, by ich słuchać. Do Jana też ciągnęły tłumy. A przecież on nawet nie wiedział, że jest prorokiem. Może ty też tego nie wiesz?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.