Adwokaci diabła

Andrzej Macura

|

GN 30/2006

publikacja 20.07.2006 20:42

Szokująca prawda o Matce Teresie – tak jeden z wielkich internetowych portali reklamował artykuł „Zła święta”, który ukazał się w „Przekroju”. Autor twierdzi w nim, że życie bł. Matki Teresy „pełne jest zagadek dalekich od świętości”.

Adwokaci diabła Matka Teresa uważała, że aby zrozumieć ubogich, trzeba żyć tak jak oni i z nimi. Dlatego nie zajmowała się tylko pomocą charytatywną biednym, ale tę biedę z nimi dzieliła. BEW/Gamma/FRANCOLON J.C

Dobro jest dobrem, a zło złem? To chyba jasne. Ale nie dla wszystkich. Prawdą jest, że życie bywa skomplikowane, a dobro ze złem się przeplata. Czasem jednak powtarza się historia Jezusa oskarżanego, że pomaga ludziom mocą Belzebuba (Mt 12, 22–23). Tam gdzie pojawia się wielkie dobro, pojawiają się i jego krytycy, próbujący je umniejszyć, ośmieszyć, a nawet ukazać jako zło. Prawdziwi adwokaci diabła. Taką rolę spełnia zamieszczony w „Przekroju” artykuł Marcina Fabjańskiego.

W tekście szokuje ogrom złej woli. Autor twierdzi, że niektóre fakty z życia Matki Teresy świadczą, że wcale nie była tak święta, szlachetna i dobra, jak ludziom się wydawało. Wystarczy jednak zastanowić się nad przytaczanymi argumentami, żeby zobaczyć, że jego oceny są głęboko niesprawiedliwe, wynikające ze stereotypów myślenia o świętości. Przy tym zupełnie nie do pogodzenia ze świadectwami tych, którzy Matkę Teresę znali.

Święta mało skuteczna
Założyciel Ruchu Światło–Życie, ks. Franciszek Blachnicki, zauważył kiedyś, że w dzisiejszych czasach mocno zwraca się uwagę na wyczyn. Liczą się ci, którzy zajmują pierwsze miejsca. Ten typ myślenia widać także u Marcina Fabjańskiego, gdy przytacza opinię pewnej niemieckiej pisarki zarzucającej Matce Teresie, że są w Kalkucie instytucje, które, jej zdaniem, skuteczniej pomagają biednym. Problem w tym, że świętość mierzy się oddaniem Bogu, a nie skutecznością działania. Święty nie licytuje się z innymi, pytając publicznie „kto zrobił więcej?”. Nawet jeśli spojrzeć na Błogosławioną przez pryzmat skuteczności działania, trzeba uczciwie stwierdzić, że zrobiła ona więcej niż inni dla uświadomienia bogatym, że trzeba dbać o biednych. Stała się rzeczniczką ubogich w świecie. Jej postawa wielu inspirowała, a to bardzo dużo.

Jak nieprzemyślane są tego rodzaju zarzuty wobec Matki Teresy świadczy historia, którą autor przytacza jako przykład skandalicznego zachowania Błogosławionej. Przy kasie londyńskiego supermarketu Matka Teresa z koszykiem wypełnionym jedzeniem za 500 funtów nie ma czym zapłacić. Krzyczy (według Fabjańskiego wrzeszczy), że jedzenie ma wspomóc dzieło Boga, tak długo, aż jakiś bogaty człowiek płaci za nią. To – jego zdaniem – argument za brakiem świętości.

Co robią „zwyczajni pomagający,” gdy nie mają z czego wspomóc ubogich? Bezradnie rozkładają ręce. Matka Teresa zdobyła się na coś naprawdę wielkiego: na upokorzenie, wytykanie palcami i złośliwe zarzuty nierozumiejących prawdziwej wielkości oskarżycieli. Dla ubogich. Czy to mało?

W ogniu krytyki
Święci robią czasem rzeczy, które zwykłym śmiertelnikom nie mieszczą się w głowie. Matka Teresa awanturująca się w londyńskim sklepie to godna kontynuatorka św. Ignacego z Antiochii, gotowego drażnić lwy, jeśli te nie chciałyby go na arenie pożreć, czy św. Franciszka, który na oczach tłumu zdjął ubranie i zwrócił je swojemu skarżącemu się na niego biskupowi ojcu. Ale takie zachowanie nie mieści się „porządnym ludziom w głowie”.

Według krytyków, a są nimi głównie filmowiec o lewicowych poglądach, zwolennik aborcji, była zakonnica – misjonarka miłości i lekarz mający obsesję na punkcie rzekomych oszustw misjonarki z Kalkuty, Matka Teresa nie mogła być świętą, gdyż była fanatyczną przeciwniczką tego, co „postępowy świat” uważa za miarę postępowości: prawa do aborcji. Na dowód fanatyzmu Błogosławionej autor artykułu przytacza historię gwałconych w 1971 r. w Bangladeszu przez pakistańskich żołnierzy kobiet, do których apelowała, aby nie usuwały ciąż. Tak jakby zabicie nienarodzonych dzieci mogło tym kobietom w czymkolwiek pomóc. Nie zauważa przy tym, że Matka Teresa zawsze wielką wagę przywiązywała do obrony praw najmłodszych.

Jak pisze w swojej książce „Błogosławiona Matka Teresa. Życie w miłości” Elaine Murray Stone, bogatym Amerykanom potrafiła powiedzieć: „Jak to, ważniejsze są dla was samochody, telewizory, najnowsza moda? Dlaczego gotowi jesteście niszczyć ludzkie życie stworzone przez Boga na Jego obraz dlatego tylko, by bardziej rozkoszować się dobrami świata i uwolnić się od odpowiedzialności, jaką niesie ze sobą życie w rodzinie?”. Nie były to tylko puste słowa. Matka Teresa w Kalkucie organizowała masowo porzucanym dzieciom opiekę. A gdy w Bejrucie jej sierociniec znalazł się podczas walk pod ostrzałem, nie oglądając się na bezradność miejscowych władz, na własnych rękach, bez cienia strachu, wynosiła je do karetek, które wywoziły je w bezpieczniejsze miejsce. Czy ktoś taki nie ma prawa apelować o uszanowanie życia nienarodzonych?

Niezrozumienie istoty świętości wyraża się także w innym obrazku, przytaczanym przez krytyków Matki Teresy. Cierpiącemu staremu człowiekowi Matka Teresa miała powiedzieć: „Cierpisz, a to oznacza, że Jezus cię całuje”, na co starzec miał odwarknąć: „Powiedz swojemu Jezusowi, żeby przestał mnie całować”. Postawa Błogosławionej byłaby niezrozumiała, gdyby była lekarzem w świetnie wyposażonym szpitalu. Jeśli jednak miejscem zdarzenia był przytułek, dobre słowo mogło być jedynym środkiem, którym siostry dysponowały. Tego nie zrozumie człowiek przyzwyczajony do stosunkowo wysokiego standardu opieki medycznej, spychający na innych opiekę nad bliskim chorym. Intencja Matki Teresy jest jasna tylko dla tych, którzy przeżyli bezradność wobec czyjegoś cierpienia. Dlatego trudno się dziwić, że jej krytyków nie przekonuje nawet opinia prowadzących proces beatyfikacyjny. Ona nie może być świętą, a Watykan ma w jej beatyfikacji jakiś tajemny interes – sugeruje jeden z bohaterów artykułu Fabjańskiego.

Skarby Matki Teresy
Stawiane Matce Teresie zarzuty, że w jej przytułku chorym cieknie ślina z ust, że ktoś skopuje z siebie kołdrę, że karze się odejść tym, którzy mają się już nieco lepiej, by zrobić miejsce dla nowych, że w jej domu starców pensjonariusze mają puste oczy i nie chcą rozmawiać z dziennikarzami, nie są warte szerszego komentarza. Człowiek, który jeszcze nie zauważył, że niektóre choroby związane są z przykrymi zapachami, że chory nie zawsze panuje nad odruchami i że istnieje coś takiego, jak starcze otępienie, zapewne żyje w świecie, w którym chorobę i starość chowa się wstydliwie za bramami wyspecjalizowanych ośrodków, a liczą się młodość, sukces i pieniądze.

Te ostatnie mają dla krytyków Matki Teresy szczególne znaczenie. Bo przecież wokół pieniędzy kręci się świat. Uważają więc, że zebrane datki Misjonarki Miłości przeznaczają nie na biednych, ale na cele „polityczne i religijne, takie jak szkolenie misjonarzy i księży”. Oburzają się, że dane o finansach zgromadzenia nie są upubliczniane. Oskarżają, że handlowała dziećmi, oddając je do adopcji w krajach zachodnich (nie zauważając przy tym, że w Indiach trudno było znaleźć dla tych dzieci rodziców). Domagają się, by Matka Teresa oddała pieniądze otrzymane od darczyńcy, który okazał się finansowym oszustem. Tak jakby gromadziła te środki w jakimś skarbcu i nie przekazywała ich na potrzeby biednych. Gdyby żyła, mogłaby zrobić tylko to, co niegdyś podobno zrobił św. Wawrzyniec: na żądanie wydania skarbów Kościoła pokazał biednych, ułomnych i chromych. Ale już nie żyje. Zmarła – wbrew temu, co napisano w „Przekroju” – w swoim domu, wśród sióstr, a nie podłączona do najdroższej medycznej aparatury.

Spróbuj żyć jak ona
Ojciec Marian Żelazek, wiele lat pracujący w Indiach wśród trędowatych, wspominał w jednym z wywiadów swoje spotkanie z Matką Teresą. Stacja kolejowa, upał z czterdzieści parę stopni. Zobaczył grupę sióstr. Postanowił kupić im coca-colę. Odmówiły. Bo na dworcu było wielu biednych, którzy by jej nie dostali. A Matka Teresa nie chciała, by traktowano je lepiej niż biednych. Ona i jej siostry – jak napisała w swej książce „Teresa z Kalkuty. Ołówek w ręku Boga” Franca Zambonini – nie ograniczają się jedynie do wspomagania ubogich, ale żyją jak ubodzy i cierpią razem z ubogimi.

– To nie pomoc charytatywna, od której są inne instytucje. Matka Teresa i jej siostry na całym świecie żyją z najbiedniejszymi, co nie zawsze rozumieją pracujący z nimi wolontariusze – wspominają Anna i Łukasz Szumowscy, lekarze z Warszawy, którzy w ostatnich dniach życia Matki Teresy pracowali w umieralni, w pierwszym założonym przez nią domu. Bo aby zrozumieć ubogich, trzeba samemu poznać ubóstwo. I pozostać pokorną służebnicą Boga – jak mawiała Matka Teresa. Ołówkiem, który Bóg może wziąć do ręki, by pisać nim, aż trzeba będzie wziąć następny. To dla dzisiejszej mentalności chyba najbardziej rewolucyjne, a przez to najmniej rozumiane ze wskazań Matki Teresy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.