Księdza Marka Krzywonia zobaczyłem po raz pierwszy na rekolekcjach w mojej parafii – opowiada Szymon Jakimowicz, nauczyciel z Katowic. – Rozmawiał z młodzieżą o seksie, ale w taki sposób, że słuchali go nawet najbardziej rozwydrzeni uczniowie. Widać było, że ma dar przemawiania.
Ksiądz Marek przed śmiercią odbył podróż do San Giovanni Rotondo. Obok dr Jolanta Markowska z mysłowickiego Hospicjum „Cordis”. ks. Michał Orlik
Może to właśnie sprawiło, że po rekolekcjach postanowiłem podejść do niego. Po rozmowie wymieniliśmy numery telefonów – tak zrodziła się nasza przyjaźń. Często spacerowaliśmy po parku. Rozmawialiśmy o sprawach codziennych, ale była to zazwyczaj także spowiedź – na koniec zawsze udzielał mi rozgrzeszenia. Można powiedzieć, że był moim kierownikiem duchowym. Pan Bóg postawił go na mojej drodze w okresie, kiedy byłem totalnie załamany pewną sytuacją uczuciową, z którą nie potrafiłem sobie poradzić. Nie docierały do mnie nawet słowa, że Pan Bóg mi pomoże i muszę zaufać Jezusowi.
Miałem wyrzuty sumienia, że obarczam księdza Marka swymi problemami w sytuacji, gdy on sam bardzo cierpi. Był już wtedy po usunięciu oka. Jednak w ogóle o tym nie mówił. Zwierzył się tylko, że leżąc w szpitalu, sam był zdziwiony swoim wewnętrznym spokojem.
Podczas jednego z tych spacerów miało miejsce zdarzenie, które można rozumieć jedynie w świetle wiary i w świetle sytuacji, w której znajdował się ksiądz Marek. To zdarzenie zmieniło mój sposób myślenia i postrzegania rzeczywistości. Spotkaliśmy młodego człowieka, który przedstawił się jako… Habakuk. Już samo imię było zaskakujące, ale co ciekawsze, zaczął nam opowiadać swoje sny. Wszystkie mówiły o Panu Bogu. Jeden z nich utkwił mi w pamięci – był to obraz wtyczki i gniazdka, i głos Boga: „Beze mnie nic nie możecie uczynić”. Sam nie znalazłbym trafniejszego, prostszego i jednocześnie tak bardzo współczesnego obrazu dla oddania tej ewangelicznej prawdy.
Po powrocie do domu natychmiast otworzyłem Księgę Habakuka. Myślę, że to o nią chodziło w całym tym spotkaniu. Zawiera ona widzenie wieszcze proroka i lamentację: Habakukowi dzieje się krzywda, a Bóg wydaje się bierny i godzący się na to. To było dokładne odzwierciedlenie tego, co działo się w moim sercu. Panował w nim bunt. Księga Habakuka kończy się jednak słowami: „Ja mimo to w Panu będę się radować, weselić się będę w Bogu, moim Zbawicielu. Pan Bóg – moja siła, uczyni nogi moje podobne jelenim, wprowadzi mnie na wyżyny”. Te słowa sprawiły, że błędne koło mojego myślenia zostało przerwane.
Od księdza Marka uczyłem się zgody na cierpienie. Z jego ust nie słyszałem nigdy słowa narzekania. Pamiętam jego prostą modlitwę w szpitalnej kaplicy: „Bądź wola Twoja. Dziękuję Ci, Panie”. Czułem, że dziękował także za swój ból.
Ostatni raz widziałem księdza Marka kilka dni przed śmiercią, kiedy z kolegą odwiedziliśmy go w hospicjum. Choroba zmieniła go fizycznie, tak że trudno go było poznać. Był strasznie wychudzony, a ciało pokrywały guzy. Odzyskał jednak na moment przytomność. Gdy wspomnieliśmy, że modlimy się za niego wraz z naszą grupą modlitewną, wypowiedział – z wielkim trudem – jedno słowo: „Pozdrówcie”. Potem odmawialiśmy przy jego łóżku Różaniec. Uniósł wtedy ręce, jakby w geście błogosławieństwa.
Dla mnie był świętym człowiekiem. Mam pewność, że jest już w niebie, dlatego modlę się za jego wstawiennictwem. Zapamiętałem jego ciepłe spojrzenie, które kojarzy mi się ze spojrzeniem Jezusa z filmu „Pasja”. Czuję, że nadal patrzy na mnie ciepło i mówi: „Wszystko będzie dobrze – z Panem Jezusem”.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.