Dziękuję za ból

Szymon Babuchowski

|

GN 15/2006

publikacja 06.04.2006 10:15

Księdza Marka Krzywonia zobaczyłem po raz pierwszy na rekolekcjach w mojej parafii – opowiada Szymon Jakimowicz, nauczyciel z Katowic. – Rozmawiał z młodzieżą o seksie, ale w taki sposób, że słuchali go nawet najbardziej rozwydrzeni uczniowie. Widać było, że ma dar przemawiania.

Dziękuję za ból Ksiądz Marek przed śmiercią odbył podróż do San Giovanni Rotondo. Obok dr Jolanta Markowska z mysłowickiego Hospicjum „Cordis”. ks. Michał Orlik

Może to właśnie sprawiło, że po rekolekcjach postanowiłem podejść do niego. Po rozmowie wymieniliśmy numery telefonów – tak zrodziła się nasza przyjaźń. Często spacerowaliśmy po parku. Rozmawialiśmy o sprawach codziennych, ale była to zazwyczaj także spowiedź – na koniec zawsze udzielał mi rozgrzeszenia. Można powiedzieć, że był moim kierownikiem duchowym. Pan Bóg postawił go na mojej drodze w okresie, kiedy byłem totalnie załamany pewną sytuacją uczuciową, z którą nie potrafiłem sobie poradzić. Nie docierały do mnie nawet słowa, że Pan Bóg mi pomoże i muszę zaufać Jezusowi.

Miałem wyrzuty sumienia, że obarczam księdza Marka swymi problemami w sytuacji, gdy on sam bardzo cierpi. Był już wtedy po usunięciu oka. Jednak w ogóle o tym nie mówił. Zwierzył się tylko, że leżąc w szpitalu, sam był zdziwiony swoim wewnętrznym spokojem.

Podczas jednego z tych spacerów miało miejsce zdarzenie, które można rozumieć jedynie w świetle wiary i w świetle sytuacji, w której znajdował się ksiądz Marek. To zdarzenie zmieniło mój sposób myślenia i postrzegania rzeczywistości. Spotkaliśmy młodego człowieka, który przedstawił się jako… Habakuk. Już samo imię było zaskakujące, ale co ciekawsze, zaczął nam opowiadać swoje sny. Wszystkie mówiły o Panu Bogu. Jeden z nich utkwił mi w pamięci – był to obraz wtyczki i gniazdka, i głos Boga: „Beze mnie nic nie możecie uczynić”. Sam nie znalazłbym trafniejszego, prostszego i jednocześnie tak bardzo współczesnego obrazu dla oddania tej ewangelicznej prawdy.

Po powrocie do domu natychmiast otworzyłem Księgę Habakuka. Myślę, że to o nią chodziło w całym tym spotkaniu. Zawiera ona widzenie wieszcze proroka i lamentację: Habakukowi dzieje się krzywda, a Bóg wydaje się bierny i godzący się na to. To było dokładne odzwierciedlenie tego, co działo się w moim sercu. Panował w nim bunt. Księga Habakuka kończy się jednak słowami: „Ja mimo to w Panu będę się radować, weselić się będę w Bogu, moim Zbawicielu. Pan Bóg – moja siła, uczyni nogi moje podobne jelenim, wprowadzi mnie na wyżyny”. Te słowa sprawiły, że błędne koło mojego myślenia zostało przerwane.
Od księdza Marka uczyłem się zgody na cierpienie. Z jego ust nie słyszałem nigdy słowa narzekania. Pamiętam jego prostą modlitwę w szpitalnej kaplicy: „Bądź wola Twoja. Dziękuję Ci, Panie”. Czułem, że dziękował także za swój ból.

Ostatni raz widziałem księdza Marka kilka dni przed śmiercią, kiedy z kolegą odwiedziliśmy go w hospicjum. Choroba zmieniła go fizycznie, tak że trudno go było poznać. Był strasznie wychudzony, a ciało pokrywały guzy. Odzyskał jednak na moment przytomność. Gdy wspomnieliśmy, że modlimy się za niego wraz z naszą grupą modlitewną, wypowiedział – z wielkim trudem – jedno słowo: „Pozdrówcie”. Potem odmawialiśmy przy jego łóżku Różaniec. Uniósł wtedy ręce, jakby w geście błogosławieństwa.
Dla mnie był świętym człowiekiem. Mam pewność, że jest już w niebie, dlatego modlę się za jego wstawiennictwem. Zapamiętałem jego ciepłe spojrzenie, które kojarzy mi się ze spojrzeniem Jezusa z filmu „Pasja”. Czuję, że nadal patrzy na mnie ciepło i mówi: „Wszystko będzie dobrze – z Panem Jezusem”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.