Kamila wychodzi na wolność

Marcin Jakimowicz

|

GN 10/2006

publikacja 04.03.2006 22:35

Pięknie tu – usłyszała. Odwróciła głowę. Za nią stał kardynał Wojtyła. Znała go, była ratownikiem GOPR-u, często spotykała go w Tatrach. Uśmiechnął się: „Oj, Kamilo, Kamilo, jeszcze się Pan Bóg o ciebie upomni” – powiedział i zniknął za zakrętem.

Kamila wychodzi na wolność Kamila Liniewicz (na zdjęciu wśród córek) usłyszała o Bogu w więzieniu. Przepłakała całą noc. Odzyskała wolność. Na nowo poczuła smak życia. Henryk Przondziono

Barbara: – Zaczęło się od listów. Dostawaliśmy w naszej wspólnocie mnóstwo listów od więźniów. Leżały na kupce. Wszyscy je omijali, jakby bali się do nich zajrzeć. Gdy przechodziłam obok nich, poczułam w sercu ścisk. To był autentyczny fizyczny ból. Usiadłam, zaczęłam czytać. Odpisałam. Tak zaczęłam korespondencję ze skazanymi. Pisali przede wszystkim mężczyźni. Kobiety pisują rzadko. Są bardziej odporne, myślą, że dadzą sobie radę same...

Kamila: – Cała moja rodzina to ateiści z krwi i kości. Pamiętam w domu te drwiny z tych bab klepiących zdrowaśki. Kościół był dla nas ostoją ciemnoty. Dlaczego miałam ochrzcić w nim swoje dzieci?
Barbara: – Kiedyś usiadłam i zaczęłam pytać Pana Boga, co mam robić. Otworzyłam Biblię i dostałam słowa: „Posyłam cię do ludu buntowników, którzy Mi się sprzeciwili. To ludzie o bezczelnych twarzach i zatwardziałych sercach; posyłam cię do nich, abyś im powiedział: Tak mówi Pan Bóg. A oni czy będą słuchać, czy też zaprzestaną – są bowiem ludem opornym – przecież będą wiedzieli, że prorok jest wśród nich. Nie bój się ich ani się nie lękaj ich słów, nawet gdyby wokół ciebie były osty i ciernie”.

Kamila: – Wpakowałam się w niezłą kabałę. Byłam zastępcą głównego księgowego, a cała dyrekcja chciała się szybko wzbogacić. Na początku próbowałam się przeciwstawić, ale potem pomyślałam: czemu nie? Sama wychowuję dzieci. Pieniądze się przydadzą. Hamulców nie miałam, bo nie wierzyłam w Boga. Kontrola NIK-u wykazała niedobory, aresztowano cztery osoby. Dostałam pięć lat.

Barbara: – Zatrzasnęły się solidne drzwi. Pamiętam świetnie ten dzień. Pierwsza sobota miesiąca: 7 lutego 1998 r. Z kilkoma osobami z naszej wspólnoty „Zwiastowanie” poszłyśmy do skazanych kobiet na Mszę świętą. Czy się bałam? Nie. Nie wiem dlaczego. Widziałam wokół masywne drzwi i kraty, a czułam się tak, jakbym się w tym więzieniu urodziła. Wiem, że to łaska. Sprawdziły się słowa Ezechiela. Udałam się do buntowników, moja twarz była kamienna. Lęk zniknął. Weszłam do więziennej kaplicy.
Kamila: – Poszłam na tę Mszę, by nie siedzieć w celi. Tam osoby z Odnowy w Duchu Świętym opowiadały o swoim życiu. Jedna o mężu alkoholiku i o wierze, która jej pomogła. Wróciłam do celi zapłakana. Nie spałam tej nocy. Tej sobotniej nocy zaczęłam się zastanawiać nad wiarą, Bogiem. Przypomniało mi się życie z pierwszym mężem (po ślubie cywilnym). Był starszy o 23 lata, dwukrotnie rozwiedziony. Zakochałam się, dla niego uciekłam z domu. Urodziłam sześcioro dzieci. Potem zaczął pić, stał się agresywny. Gdy zobaczyłam go w łóżku z inną kobietą, wystąpiłam o rozwód. Dostałam go szybciutko.

Barbara: – Powiedziałam, że Bóg kocha, że patrzy na grzesznika z miłością, Że nie jest dla niego ważne, czy ktoś jest więźniem, czy nie. Wzruszenie zatkało mi usta, nie mogłam nic więcej powiedzieć. Podniosłam wzrok. Kilka kobiet płakało. Kamilę dostrzegłam od razu. Na początku, jak u innych więźniarek, widziałam w jej oczach ironię. Gdy skończyłam, zauważyłam, że drżą jej usta. Zaczęła ocierać łzy.

Kamila: – Kapłan czytał Ewangelię o synu marnotrawnym. Nie zapomnę tego nigdy! Kłębiły się we mnie myśli: Czy to czasem nie ja? Czy ten Bóg przypadkiem nie do mnie wyciąga dłoń? W murze mojej niewiary zrobiła się wyrwa. Nocą, w celi, próbowałam się modlić. Niewiele umiałam. Przepłakałam całą noc.

Barbara: – Kamila była pierwszym prezentem od Pana Boga. Dopiero zaczęliśmy naszą posługę, a tu taki „cukierek”. Dlaczego się nawróciła? Mówiła nam o tym: to nie słowa, nie nasza opowieść. Dotknęło ją to, że przychodziłyśmy do więzienia w soboty. – A przecież mogłyście posiedzieć przy kawce w domu, pooglądać serial, wyjść na spacer – dziwiła się. – Skoro tu przychodzicie i opowiadacie o tym Jezusie, to może to rzeczywiście ma jakiś sens? Zaczęła się modlić. Wiem, jak trudno było jej w więzieniu. Bo osoby modlące się są przez więźniów niszczone. Często przeżywają gehennę. Mają etykietki: „ksiądz”, „święty”, „nawiedzony”.

Kamila: – Poprosiłam o spowiedź. Była to spowiedź z 40 lat życia bez wiary. Płakałam i opowiadałam o życiu bez nadziei. Pierwsza Komunia od 40 lat. Dzieci przychodzące na widzenie zauważyły zmianę. Prosiłam o modlitwę, więc od wierzącej sąsiadki pożyczyły książeczkę do nabożeństwa i próbowały się modlić. Ja już nie umiałam rozpocząć i zakończyć dnia bez Różańca. Przez te, jak kiedyś kpiłam, „głupie zdrowaśki”, najlepsza z Matek kruszyła w mym sercu resztki lodu. Bóg upomniał się o mnie, tak jak powiedział mi w Tatrach kard. Wojtyła.

Wtedy przewieziono mnie do Grudziądza. Mimo zapewnień naczelnika, że ze względu na dzieci nie będę wywieziona. Byłam zrozpaczona. To koniec widzeń! Jak tu jechać 300 km, gdy nie ma pieniędzy na życie? Ale nie przestałam się modlić. Gdy pierwszego wieczoru uklękłam do Różańca, lokatorki z celi wybuchły śmiechem. – Co ty robisz? Myślisz, że ten Bóg cię stąd wyciągnie? Nie licz na to, swoje dwa lata posiedzisz! Będzie, jak Bóg zechce – powiedziałam.

To była moja pierwsza świadoma zgoda na pełnienie Jego woli. Szydziły ze mnie. Po dwóch tygodniach znowu usłyszałam: Bóg i tak ci nie pomoże. – Jeśli zechce, pomoże – odparłam. W poniedziałek rano przyszła oddziałowa: Pakuj się, wychodzisz do domu. Przyszło ułaskawienie od ministra sprawiedliwości. Współlokatorki oniemiały. Pokazałam różaniec: I co? Mówiłyście, że nie pomoże? Nauczcie się modlić. Życie stanie się łatwiejsze.

Barbara: – Po wyjściu z więzienia Kamila przyszła do wspólnoty. Akurat na noc czuwania. Gdy wstała i powiedziała świadectwo, zapanowała cisza. To było przejmujące do szpiku kości. Takie mocne, sugestywne. Zaczęła przychodzić na spotkania modlitewne. Pojechała na rekolekcje ignacjańskie. Promieniowała radością. Była odważna, wcześniej przecież pracowała w GOPR. Opowiadała o Bogu z ogromną pasją. Zaraziła wiarą swoją rodzinę.

Kamila: – Zaczęłam inaczej patrzeć na życie. Ochrzciłam wszystkie dzieci, posłałam je do Pierwszej Komunii. Mój 28-letni syn wziął ślub kościelny. Nie mogli mieć z żoną dzieci, więc pojechałam z nimi na Jasną Górę, by prosić Mateczkę o cud. Wkrótce potem synowa poczęła dziecko. Wybaczyłam mojemu byłemu mężowi. Był bardzo zaskoczony, bo moja nienawiść kiedyś była bardzo silna. Z Duchem Świętym wszystko jest możliwe.

Barbara: – Już w więzieniu Kamila dowiedziała się, że ma raka. Po wyjściu na wolność dzielnie znosiła chorobę. Pamiętam, jak odwiedziłam ją w domu. Była zmordowana, opuchnięta, a jednak nie zauważyłam żadnego grymasu, narzekań. Była spokojna, pogodzona, szczęśliwa. Zmarła w wieku 50 lat. W dniu pogrzebu, 26 października 2001, cała jej rodzina przystąpiła do Komunii św.
Świadectwo Kamili poruszyło wielu więźniów. Wiem, bo stale mamy z nimi kontakt. Ale myślę, że gdyby nawet po tych kilku latach chodzenia do więzienia Pan nawrócił tylko tę jedną Kamilkę, to i tak było warto.

Powiał wiatr. Pięknie tu – usłyszała. Tuż za nią stał kardynał Wojtyła. „Oj, Kamilo, Kamilo, a nie mówiłem, że jeszcze się Pan Bóg o ciebie upomni?”. Rozejrzała się wokoło. Pięknie tu – powtórzyła.

Owocem wieloletnich rozmów Barbary z więźniami jest książeczka „Zaufaj Bożemu miłosierdziu”. Gorąco polecamy! www.odnowa.jezuici.pl

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.