Tu się nie gra, tu się przeżywa

Szymon Babuchowski, zdjecia Henryk Przondziono

|

GN 12/2005

publikacja 23.03.2005 00:01

Nie potykamy się! Szybszy krok! Mojżesz, pospiesz się! Dzieci, nie wystawiajcie głów do kamery! – komenderujesiostra Jadwiga. Niełatwo zapanować nad 150-osobową ekipą aktorską, złożoną z samych amatorów. Siostra biega tam i z powrotem, między sceną a reżyserką, ustawia grających, pilnuje każdego szczegółu.

Tu się nie gra, tu się przeżywa HP

Mogłoby się wydawać, że z tego rozgardiaszu nic nie wyjdzie, ale zobaczy pan, że w sobotę wszystko zagra, tak jak powinno – uśmiecha się Święty Piotr. Skąd ta pewność u Mariana Sowy, odtwórcy roli Kefasa? Ano stąd, że udaje się już od 21 lat. Zalążek misterium „Męka Pańska” zrodził się bowiem w 1984 roku. Nie od razu było to dzieło tak monumentalne. Zaczęło się od Drogi Krzyżowej, którą siostra Jadwiga Wyrozumska, elżbietanka, przygotowywała w jednym z cieszyńskich kościołów wraz z dziewczętami z internatu. – Był już gotowy scenariusz, kiedy uświadomiłam sobie jedną rzecz: przecież dziewczyna nie może być Jezusem! Wtedy znalazł się Staszek Pońc, który świetnie się sprawdził w tej roli i gra ją do dziś.

Teraz spektakle odbywają się na deskach Teatru im. Adama Mickiewicza w Cieszynie, zgodę na wykorzystywanie muzyki udzielił Wojciech Kilar, a cała grupa została włączona do stowarzyszenia „Europassion”, zrzeszającego artystów wystawiających misteria.

Odkąd został Jezusem, nosi brodę
– Jezusa tak naprawdę nikt nie jest w stanie zagrać – twierdzi Stanisław Pońc. – Za każdym razem podchodzę do misterium z wielkim przejęciem, strachem i odpowiedzialnością. Nie sądzę, żebym miał szczególny talent aktorski, więc staram się przynajmniej dobrze wczuć w swoją rolę.
Z tego powodu zapuścił 21 lat temu brodę i nadal ją nosi. Ale ważniejsze są przygotowania duchowe. – Wiem, że za jego grą stoi głęboka modlitwa – komentuje siostra Jadwiga. – To wspaniały, bardzo pobożny człowiek.

Pan Stanisław pracował dawniej w zakładzie produkcji silników. Dziś jest na emeryturze i czuje się za staro, by nadal grać Jezusa. Zdaniem Siostry, nie tak łatwo jednak znaleźć godnego następcę: – Można by poprosić zawodowego aktora, ale nam chodzi przede wszystkim o autentyczne przeżycie. Jak na razie Staszek jest niezastąpiony.

Zresztą peruka i makijaż przygotowany przez żonę Barbarę robią swoje. Nikt na widowni nie myśli o tym, że Jezus przekroczył już sześćdziesiątkę.

Mojżesz montuje wieszaki
Osiemdziesięcioletni arcykapłan Kajfasz też jest w świetnej formie: pan Franciszek Gajdzica, niegdyś pracownik umysłowy w zakładzie elektromaszynowym, do dziś śpiewa w Zespole Ziemi Cieszyńskiej. Jest zasłużonym popularyzatorem folkloru tego regionu. – W misterium rolę mam niewdzięczną, bo trzeba oskarżać Chrystusa – wzdycha. – Nadrabiam to w Niedzielę Palmową, śpiewając partię Jezusa w kościele.


A najmłodsi uczestnicy spektaklu? Jeden z nich, mały Gracjanek, ma zaledwie roczek, i na ręku swojej mamy, Eweliny Serwotki, przemierza wraz z Narodem Wybranym drogę ku Ziemi Obiecanej. Bo przedstawienie zaczyna się sceną ze Starego Testamentu, w której Mojżesz otrzymuje tablice z przykazaniami na górze Synaj.

Mojżesza gra Robert Buła, na co dzień inspektor nadzoru budowlanego. Spotykamy go przed próbą, podczas montowania świeżo zakupionych wieszaków.– Moja żona szyje stroje, mamy też kostiumy przywiezione z Ziemi Świętej. Wreszcie te piękne szaty doczekały się swojego miejsca! – cieszy się pan Robert. W montowaniu dzielnie pomaga mu wnuczek, trzyletni Joachimek. On i jego bracia również biorą udział w sztuce. Cieszyńskie misterium staje się powoli tradycją rodzinną. Podobnie jest w rodzinie Szczerbów, gdzie grają aż trzy pokolenia. – W ogóle wszyscy czujemy się jak jedna wielka rodzina – uśmiecha się Zofia Szczerba.

Chusteczki na widowni
Mówiąc o misterium, trudno pominąć olbrzymią pracę scenografa Leona Białka, z zawodu inżyniera termiki. On sam chyba nie lubi się chwalić, bo przed aparatem fotograficznym ucieka. Wolałby, żebyśmy uwiecznili skończony efekt jego pracy. A jeszcze tyle do zrobienia… – Trzeba przynieść drzewo z magazynu! – pada komenda. I już na linach zjeżdża potężna roślina. – Pan Leon wkłada w to całe serce, czyta wiele książek o tamtych czasach i wszystko dokładnie obmyśla – mówi siostra Jadwiga.

Dzięki takim ludziom spektakl przyciąga tłumy widzów. Niektórzy z nich dołączają potem do grona aktorów. – Obserwatorzy dostrzegają, że to jest coś atrakcyjnego. Mogę to też powiedzieć z punktu widzenia mamy, której dzieci biorą w tym udział. Cieszę się, że mają zajęcie, że się nie nudzą – wyznaje Barbara Mulawka, nauczycielka szyjąca stroje dla aktorów. – A przede wszystkim to dla nas radość, że możemy w ten sposób głosić Ewangelię – dodaje Zofia Szczerba, na co dzień urzędniczka, na scenie płacząca niewiasta.

– Tym przedstawieniem kieruje ręka Pana Boga – twierdzi górnik Marian Sowa, czyli Święty Piotr. – Nie ma grania, tylko prawdziwe przeżycie. Kiedy obserwuję widownię podczas niektórych scen, widzę, jak ludzie wyjmują chusteczki. Tu wylano morze łez! Mnie samemu, choć gram już siedemnaście lat, za każdym razem towarzyszy to samo wzruszenie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.