Ufać

ks. Jerzy Szymik

|

GN 12/2005

publikacja 22.03.2005 23:58

Rekolekcje są czasem „naświetlania” ludzkich serc Słowem Boga. W tym roku na wielkopostną ambonę w „Gościu” zaprosiliśmy księdza Jerzego Szymika. Rekolekcje paschalne, rozpoczęte w 3. niedzielę Wielkiego Postu, zakończymy w niedzielę Zmartwychwstania. PASCHA – znaczy przejście.

Ufać

Pascha Izraela to przejście z niewoli do ziemi obiecanej. Pascha Chrystusa to przejście ze śmierci do życia. Nasza pascha to przejście ze sfery grzechu do prawdziwej wolności, z beznadziei śmierci ku nadziei życia. Przez chrzest już staliśmy się ludźmi paschalnymi. Teraz chodzi o to, by nimi naprawdę być, czyli: tęsknić – przejrzeć – spodziewać się – ufać – żyć.

Czytanie Pasji zastępuje dziś homilię. Kościół każe nam raczej milczeć i „rozważać w sercu”, niż komentować. Dlatego też dzisiaj krócej i wokół wyłącznie jednej, prostej myśli. Kołacze się ona w mojej głowie i w moim życiu od wielu już lat. Jest też dla mnie jedną z najgłębszych pociech, jakie czerpię z chrześcijaństwa, z mojego związku z Chrystusem.

Bo jest przecież tak. Oto Chrystus w swoim życiu trzydziestoparoletnim dokonał wielu nadzwyczajnych rzeczy. Był człowiekiem niebywale aktywnym – czynił cuda, wygłaszał znakomite nauki. Był dobrym człowiekiem, przepracowanym absolutnie, człowiekiem, do którego nieustannie cisnęły się tłumy żądne słowa, cudu, a nade wszystko dobroci. I ten Chrystus, niezwykle aktywny, święty, inteligentny i szlachetny człowiek, u kresu swojego życia, w pasyjnej historii, którą słyszymy dzisiaj we wszystkich kościołach – zostaje zupełnie pozbawiony aktywności.

Zbawia nas nie przez to, co uczynił – zwróćmy na to baczną uwagę – ale przez to, co zostało uczynione Jemu. Przypomnijmy sobie, jak brzmią wezwania z Drogi Krzyżowej, z różańcowych tajemnic bolesnych. Mówimy: „któryś za nas był biczowany”, „któryś za nas był cierniem koronowany”, „któryś za nas był ukrzyżowany” itd.

Chrystus podczas męki i śmierci przestał być aktywny, stał się pasywny. Zbawił nas nie przez to, co uczynił, ale przez to, co uczyniono Jemu. Zupełnie pozbawiony tego przywileju młodego człowieka, który chce i może aktywnie czynić dobro. Jezus nie był w stanie czynić dobra. Był w stanie jedynie znosić cierpienie. I tu właśnie tkwi dla nas źródło niezwykłej pociechy i nadziei.

Bo to znaczy, że moje ludzkie życie ma swoją niezwykłą, ponaddoczesną wartość nie tylko wtedy, kiedy jestem czynny – kiedy buduję dom, zakładam rodzinę, rodzę dzieci, głoszę kazanie, kiedy się do innych uśmiecham z wyżyn mojego sukcesu, kiedy stać mnie na to, by dać innym pieniądze, czas, zdrowie… Moje życie ma – być może – największą wartość wtedy, kiedy tego zrobić nie potrafię.


Ale kiedy, w zaufaniu Bogu, przeżywam bezradność, bezsilność, nieruchomość, chorobę, starość, brak zdolności – jakichkolwiek, w jakiejkolwiek dziedzinie. Kiedy jestem „ludzkim ochłapem” – jak On, opluty, nagi i konający na Wzgórzu Czaszki. Ponieważ ze mną jest tak jak z Chrystusem – największe dobro czynię nie wtedy, kiedy je czynię, ale wtedy, kiedy wytrzymuję to, co mi jest robione, co jest nie do zniesienia, co jest ponad ludzkie siły. Wtedy – jeśli jestem w relacji głębokiego zaufania wobec Boga – dzieje się dobro większe niż moje jakiekolwiek pojęcia na ten temat.

To niezwykła sprawa dla mnie, niezwykłe światło, bo to znaczy, że moje życie ma wartość zawsze i wszędzie – czy jestem zdrowy, czy chory, czy jestem mądry, czy „mniej mądry”, aktywny, czy bierny. Bóg mnie bezbrzeżnie kocha i jest w stanie swoją miłością i wszechmocą wydobyć ze mnie dobro. Jak z Syna, w chwili Jego największego poniżenia i porażki.

Spróbujmy pomyśleć o tych wszystkich trudnych sferach naszego życia, gdzie jesteśmy bezradni, bezsilni, mało aktywni. Tam szczególnie obecny jest Bóg ze swoją łaską i ze swoją pociechą.Amen.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.