Mówimy: nie czyń komu złego

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 04/2005

publikacja 19.01.2005 09:31

Sokółka. Miasteczko 45 kilometrów od Białegostoku. W domu Konstantego Szczęsnowicza, imama muzułmańskiego (- To jak u was ksiądz – wyjaśniali państwo Chaleccy z pobliskich Kruszynian) stoi choinka. – Żeby wnuczek się cieszył – tłumaczy Szczęsnowicz.

Mówimy: nie czyń komu złego Henryk Przondziono

Pięcioletni Omar ma w przedszkolu kolegów katolików i prawosławnych. Najpierw jedni, a potem drudzy obchodzili święta. Dziś sobota, maluch został z dziadkiem. Buduje z klocków lego meczet.
– Czym się różni meczet od kościoła?
– Czubkami. Na kościele jest krzyż, na meczecie księżyc – odpowiada rezolutnie. Jest jednym z żyjących na Podlasiu polskich muzułmanów.

Świadkiem był księżyc
Po meczecie w Bohonikach, zabytku klasy zerowej z XIX w., od 4 lat oprowadza Eugenia Radkiewicz. W czyściutkich różowych papućkach, bo ciągnie od podłogi.

– Święty Koran był objawiony prorokowi Mahometowi przez archanioła Gabriela z nakazu jedynego Boga. Było to ciemną nocą na pustyni, a jedynym światłem i świadkiem tego zajścia były księżyc i gwiazdy. Dlatego to symbole naszej wiary – opowiada płynnie, z uśmiechem, kiedy siedzimy na bosaka na dywanie. – Muzułmanie litewscy, lipkowie, znaleźli się tu za przyczyną Jana III Sobieskiego. Za zasługi, waleczność i bitność Rzeczpospolita nagradzała ich majątkami. Zezwolono im żenić się z miejscowymi szlachcianeczkami, otrzymywali tytuły szlacheckie, ale musieli przyjąć ich nazwiska. Dlatego do dziś nosimy ładne polskie nazwiska, kończące się na „cki” i „ski”, takie jak Jasiński, Kucharski albo Radkiewicz, Bogdanowicz.

Na tych ziemiach wznieśli 19 świątyń, ale jak ustalono granice z Białorusią, tylko dwa meczety zostały w Polsce – w Bohonikach i Kruszynianach. Na ścianach nie widać wizerunków Allacha, który nie posiada postaci. Za to wiszą ozdobione motywami roślinnymi wersety z Koranu. Przed mihrab – wnęką zwróconą na południe, w stronę Mekki, leży Koran. – Podstawkę pod niego sprezentował kard. Gulbinowicz – mówi Radkiewiczowa. W czasie nabożeństwa muzułmanki pozostają w osłoniętym firankami pomieszczeniu z tyłu meczetu, z nakrytymi głowami. Nasza przewodniczka trochę się niecierpliwi, czeka na córkę, która poszła do fryzjera. Wybierają się na ślub. – Szczęść Boże – żegna nas serdecznie.

Ta sama bieda
We wsi Kruszyniany ostatni dom nosi numer 121. Codziennie rano minibus zabiera stąd pięcioro uczniów do podstawówki w Krynkach. Ewa Chalecka, sołtys, twierdzi skromnie, że wybrali ją, bo nie było kogo. – Tu średnia wieku 70 lat – mówi jej syn, Tomek, po 20. – Młodzi wyjechali w miasto, takie niedobitki pozostawały. A pracę mamy – społeczną. Jak trzeba, podatek zbierze, teraz przywieźli kosze do segregacji odpadów, to musi rozdzielić. W 82 r. wybrali na sołtysa jej męża Mirosława. Potem ją. Chaleccy są jedną z dwóch rodzin muzułmańskich w Kruszynianach.

– Latem przyjeżdża ich więcej – mówi mąż. – Pokupowali mieszkania, pobudowali dacze, wrócili na ojcowiznę. Ale kto biedny i tak w Białymstoku siedzi. Ewa i Mirosław mieszkają w rodzinie wielopokoleniowej. Najstarsza jest 93-letnia babcia Mirosława – Amelia. Matka Mirosława – Rozalia skończyła 70 lat. Najmłodsza Patrycja, córka Tomka i Marty ma trzy latka. (Marta jest katoliczką, ochrzcili córeczkę w Kościele katolickim.)

– Mama dostaje rentę 520 zł, babcia 600, tak się razem trzymamy, one przy nas, my przy nich – mówi Mirosław. Kiedyś mieli 10 krów, teraz 5 owiec. Tomek jest bezrobotny, bez prawa do zasiłku. Po wojsku wrócił do domu: – Nie chciałbym mieszkać w mieście, hałas, zwariować można, tu cisza. Żeby jeszcze za nią płacili.

Wysoki, barczysty, łapie dorywczą robotę: – W polu pomogę, komuś płot postawię, drzewo porąbię, kominy przepcham. Latem na grzybach się przyrobi. – Mamy 11 ha, ale z tego żyznej gleby tylko 1 hektar 13 setnych. Nieużytki się zalesi, Unia pieniądze da – mówi ojciec. – Ale bieda u wszystkich ta sama – u prawosławnych, katolików, muzułmanów. A tak, problemów tu nie ma. Listonosz rentę przyniesie dla dziadków i babć. Jest lato, to w pole się chodzi. Jest zima, to w chacie się siedzi.

Koran na kuchennym stole
– Co nas wyróżnia? Inaczej człowiek wygląda? – denerwuje się Tomek. – Białostocczyzna to zakątek polskich Tatarów, dziennikarze sensacji szukają, za słowo łapią. Głupoty piszą, że nieboszczyków chowamy na siedząco. A u nas wiara taka sama jak u was, tylko w innym języku, arabski jak łacina. Kiedy zginął Milewicz, do Chaleckich przyjechała ekipa z telewizji z prośbą o komentarz.
– A my sami się popłakali, bo to znajomy z telewizji – mówi Ewa. – Baliśmy się o bezpieczeństwo, kiedy w Gdańsku w meczecie szyby powybijali.

– Święta wojna – głupota. Po World Trade Center też była telewizja. Ale czy nas można do Bin Ladena porównywać? Z sąsiadami żyjemy jak Bozia przykazała – Mirosław macha ręką. – Jak są święta prawosławne czy katolickie, to u nas maszyny nie pracują.

21 stycznia sami będą obchodzić Kurban Bajram – Święto Ofiarowania. – Zwykle wtedy rżnie się byka, ale u nas wieś biedna, 10 lat tego ofiarowania nie było – opowiada. – Przyjeżdża wtedy imam Jabłoński z Białegostoku. Ale on stary, po 90. Licho żyje. Trochę zarobi z pogrzebów, ślubów, wycieczek. Przedtem w sklepie pracował. Idą wtedy do meczetu.

Mirosław: – Kto umie, modli się głośno albo po cichu, kto nie umie, to siedzi zachowawszy powagę. W meczecie trzeba mieć skupienie, nie tak z dziewczyną w objęciu, w krótkich majtkach. Dlatego dziewczyny osobno siedzą od mężczyzn, żeby nie zgrzeszyć myślą. I czystość musi zachowana być, trzeba się umyć, nie iść do roboty.

Synowa Marta szuka Koranu. – Jakie one zakurzone – wyjmuje kilka wydań Księgi na stół kuchenny. – Jak grzmi, to otwieramy go na stole – opowiada Ewa. – Kiedyś, jak się pierwszy wóz zboża zwoziło, to zanosiło się go do stodoły.
– A Pan praktykuje?
– Nie – odpowiada bez wahania Tomek.
– Czuje się Pan muzułmaninem?
– Czemu nie? Musowo trzeba chodzić do kościoła, żeby być katolikiem?
– Jedni katolicy z kościoła nie wychodzą, a inni rzadko przychodzą, a dobrze żyją. Ważne być uczciwym – wtrąca ojciec. – Tu pani nic ciekawego nie napisze, my tacy jak inni.

Rozszerzona dusza imama
– U nas szkół wyższych nie było, to imamem wybierano obeznanego w nauce religijnej. Ja już ostatni w tym wieku zostałem – mówi 83-letni Konstantyn Szczęsnowicz z Sokółki. Na imama, czyli prowadzącego modlitwy w liczącej 60 rodzin muzułmańskich Sokółce, wybrano go, gdy przeszedł na emeryturę, w 1997 r.

– Można powiedzieć, młody jeszcze jestem – śmieje się. Przez 30 lat pracy jako kierownik sklepu nie mógł odmawiać przepisowo pięciu modlitw dziennie. – Kiedy był piątek, tak jak u was niedziela, albo w święta, musowo musiałem się modlić.

Dopiero teraz ma możliwość praktykowania. Pierwszą modlitwę poranną odmawia przed wschodem słońca, drugą w czasie obiadu, trzecią wczesnym popołudniem, czwartą po zachodzie słońca, piątą wieczorem.

– Proszę Boga o spełnienie życzeń. A w piątek modlę się w meczecie w Bohonikach. Jeśli człowiek modli się z otwartą duszą i sumieniem, to jest wysłuchany. Jeżeli będziesz się modlić, a zło komu czynić, to Bóg nie przyjmie twojej prośby. Nie czyń komuś złego – mówimy jak w Dekalogu.
W meczecie wkłada ciemną sutannę i koloratkę jak ksiądz katolicki. W domu myje się przed modlitwą.
– Musisz się wymyć, wypudrować. Potem w pokoju wyścielasz ten dywanik w stronę południa i modlisz się. Obok dziadka na dywanie przykuca Omar. – On widzi dziadka, rodziców, to naśladuje, takim małym to ciekawe. I umie się modlić po jedzeniu: Aj handulilaj rabbil ali minio..., co znaczy: „Dziękuję Bogu za posiłek”.

Imam Szczęsnowicz modli się na dywaniku z rysunkiem meczetu, przypominającego ten w Mekce.
Sam zobaczył go w 1993 r.

– To była wielka radość, rozszerzała się dusza – opowiada. – Odłączyłem się od grupy, żeby go obejść i zajęło mi to ponad godzinę. To jakiś hektar ziemi. W meczecie naliczyłem 52 drzwi. A w środku stoi sześcian, w który włożono Czarny Kamień, na nim objawiony był Koran. Obszedłem go siedem razy, prosząc, żeby Bóg dał większe szczęście.

Dziś martwi się małżeństwami mieszanymi katolików z muzułmanami.
– Do kościoła idą tylko po chrzest, imię zapisać. I to katolickie, bo po co mu takie inne, ciężkie, wyróżnione, żeby się potem wstydziło. A potem dziecko nie wiedzą, jak chować. I często ani katolik, ani muzułmanin. A stare, wiadomo, wykruszają się. Sam synowi nadał imię Tomasz, ale wnuczek nosi już czysto arabskie – Omar. I nikt się z niego nie śmieje.
– Dobrze nas tu wszyscy traktują, ale człowiek nie wykrywa swoich myśli, może czasem myślą, że my inni?

Modlitwa
78-letnia Ewa Popławska, mimo przeziębienia i bólu zębów, otwiera nam meczet w Kruszynianach. Przez 30 lat oprowadzał po nim jej mąż.

– Teraz oprowadza tam już – pokazuje na cmentarz. – Zmarł w zeszłym roku.
– Mąż gadał godzinami, jak meczet budowany, Koran czytał, ja nie miała czasu się uczyć.
Przyjechała tu z Grodna. Zamieszkali najbliżej świątyni, między katolikami i prawosławnymi.
– U mnie nie ma żadnego gniewu do innych, sąsiad lepszy niż swój – mówi.
Nie chce powiedzieć żadnej modlitwy, bo, jak twierdzi, nie jest czysta: – Z tego kaszlu, jak chwyci, to się człowiek ledwo umyje.

Ale pokazuje na ściany, gdzie wiszą fragmenty modlitw, także po polsku: „Boże, jeśli jaką uczyniłem niewierność w ustach lub złej myśli mojej, jeślim w czymkolwiek przykazanie Twoje, albo wiarę przez Mahometa objawioną nie spełnił, tego wszystkiego żałuję”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.