Z tradycją w nowoczesność

Agata Puścikowska

|

GN 45/2022

publikacja 10.11.2022 00:00

Góralskie wesele – barwne, pełne emocji i symboli. A młodzi chętnie je organizują.

Państwo młodzi Justyna i Mateusz jadą do ślubu bryczką zwaną lańdą. Państwo młodzi Justyna i Mateusz jadą do ślubu bryczką zwaną lańdą.
TOMASZ SZATAN

Gdy Justyna Łukaszczyk-Teklorz z Murzasichla zgodziła się zostać żoną Mateusza Gała z Majerczykówki, innej opcji niż organizacja prawdziwego góralskiego wesela po prostu nie było. Młodzi od dziecka uczestniczyli tylko w takich przyjęciach. A panna młoda zawsze chciała uroczystości tradycyjnej, z pięknymi regionalnymi strojami, obrzędowością, końmi, które wiozą wszystkich do kościoła i na zabawę, z „pytacami” i „ocepinami”.

W końcu marzenie narzeczonych ziściło się w połowie października 2022 roku, po prawie… dwóch latach przygotowań. I my tam byliśmy, a co zobaczyliśmy, udało się opisać. Bo góralskie wesele to dużo więcej niż piękna, widowiskowa zabawa.

Dwa lata przygotowań

– Od zawsze chodziłam wyłącznie na góralskie wesela, więc nie wyobrażałam sobie innego – uśmiecha się Justyna Gał, jeszcze niedawno Justyna Łukaszczyk-Teklorz. – Kocham moje korzenie, tradycję. Sama dziesięć lat śpiewałam i tańczyłam w zespole góralskim. Tradycje podhalańskie są dla mnie ważne. Na „zwykłych” weselach nie ma czegoś takiego jak „wypytowiny”, nie ma błogosławieństwa z udziałem „pytacy”. Chciałam tego wszystkiego doświadczyć.

I doświadczyła. Wcześniej jednak zarówno przed nią oraz narzeczonym, jak i rodzicami młodych z obu stron było wiele pracy. Zarezerwowanie terminów, gdy nie chodzi wyłącznie o ustalenie dnia ślubu, miejsca wesela i zespołu, już przysparza kłopotów. Bo jeśli chce się mieć na weselu „pytacy”, jeśli chce się tańczyć w ludowych strojach przy prawdziwych góralskich nutach, a sala musi pomieścić ponad 300 osób, organizacja wesela to duży wysiłek. – Nie zatrudnialiśmy wedding planerów – śmieje się Justyna. – Po prostu wraz z naszymi rodzicami i moimi siostrami po kolei zajmowaliśmy się wszystkim. Myślę jednak, że gdyby nie moja mama i jej wielka pomoc, byłoby mi trudno wszystko dopiąć. Co było w tym wszystkim najtrudniejsze? – Skompletowanie góralskich ubrań – odpowiada zdecydowanie. – Coraz mniej krawcowych szyje rzetelnie i od serca. Niestety parę razy natknęliśmy się na podróbki, a zależało nam na prawdziwym, tradycyjnym ubiorze.

Justyna wymienia części swojej ślubnej garderoby: ręcznie haftowany gorset i haftowana spódnica, haftowana koszula, halka, kierpce… – Termin na gorset i spódnicę rezerwowałam dwa lata wcześniej. Kierpce też były robione na zamówienie – opowiada. – Do tego miałam kolię góralską, która dostałam od mamy na 18. urodziny, i kolczyki góralskie otrzymane na Komunię.

Pan młody musiał mieć przygotowane aż dwie koszule: – Jedną starą, w której przyjechał do mnie z domu, a drugą nową, którą przed ślubem mu założyłam. To taka tradycja, że panna młoda kupuje koszulę panu młodemu, a on – kierpce dla przyszłej żony. Mateusz miał też oryginalne portki góralskie, na które również trzeba było bardzo długo czekać, kierpce, „oposek” z prawdziwej skóry. I kapelusz z prawdziwym piórkiem orła – piórko symbolizuje kawalerstwo i wpina się je tylko raz w życiu. Do tego spinka góralska, „cucha” zawiązana najpierw czerwoną wstążką, a na chwilę przed ślubem białą. I już można jechać do ołtarza. Uff!

Nomowiny, wypytowiny…

Ale piękne ubrania i wyjazd do ślubu końmi to tylko wisienka na torcie. Bo wszystko zaczyna się dużo, dużo wcześniej. – Wesele góralskie to jeden z etapów obrzędowości związanej ze zmianą statusu prawnego, a przede wszystkim społecznego młodych – tłumaczy etnolog Hanna Malacina-Karpiel. – Celebrowanie zawarcia związku małżeńskiego rozpoczyna się na Podhalu od poprzedzających samo wesele „podłazów” i „nomowin”. W środowiskach ortodoksyjnych to właśnie „podłazy” otwierają drzwi do kolejnych etapów, które kończą się weselem. Czym właściwie są? To zwyczaj składania wizyty kawalera u rodziców wybranki w noc po Pasterce. To, w jaki sposób zostanie przyjęty przez potencjalnych teściów oraz dziewczynę, daje chłopakowi obraz przyszłości tego związku.

– Kiedy „podłazy” mamy już za sobą, a po nich udane spotkanie rodziców obojga młodych zwane „nomowinami”, na których ustalona zostaje data ślubu, przyszła para młoda może zająć się przygotowaniami do swojego wesela. Gości na wesele się „pyto”, czyli zaprasza. Serdeczność w stosunku do nich objawia się w „łobłapianiu ich tak, coby culi siy na wesele naprowde napytani” – opowiada H. Malacina-Karpiel. – Moi rodzice przypominali mi o tym, kiedy sama wychodziłam za mąż. Mówili mi: „Jako se napytociy gości, tak wom potem na wesele przydom”.

W sam dzień ślubu uwaga skupia się nie tylko na młodej parze. Ważne role odgrywa tu wiele osób, które otrzymują konkretne funkcje. – U nas to „pytace”, „ojcowie”, „starostowie i starościny”, „druzcki i druzbowie”, „muzyka”, a wszyscy są ważni. Wesele góralskie to naturalnie wyreżyserowany obrzęd, w którym każdy wie, co i kiedy ma robić – twierdzi etnolog. – Żeby zrozumieć ich sens i charakter, trzeba kochać kulturę regionu Podhala.

Wśród tradycji, które przetrwały do dzisiaj, można wymienić m.in. posłanie młodej pani swych pierwszych druhen po młodego pana. Po ich powrocie pan młody nie podchodzi od razu z powozu w stronę narzeczonej, lecz ona wychodzi po niego. Później, u panny młodej, narzeczony zakłada zakupioną przez nią koszulę, w której idzie do ślubu. W tym czasie w domu narzeczonej zbiera się najbliższa rodzina obojga. – To tutaj oboje usłyszą „wypytowiny”, czyli swego rodzaju pouczenia dotyczące wdzięczności względem rodziców za ich dotychczasowe wychowanie – opowiada Hanna Malacina-Karpiel. – Wtedy też odbywa się błogosławieństwo.

Następnie do kościoła cały orszak prowadzą „pytace” (nazwa pochodzi od pytania, czyli zapraszania na wesele). Jednym ze znanych na Podhalu „pytacy” jest Mateusz Buła z Łopusznej, z zawodu inżynier i kulturoznawca. – Dawniej to byli przyjaciele, drużbowie młodych. Dziś niewielu górali umie i jeździć konno, i śpiewać przyśpiewki, i poprowadzić uroczystość, więc młode pary szukają „pytacy”, a ta powinność stała się także usługą – opowiada. – Zacząłem to robić z pasji: śpiewałem i tańczyłem wiele lat w zespole folklorystycznym, a gdy znajomi zaczęli się żenić, przyjmowałem tę rolę. Teraz chętnie, gdy młodzi poproszą, jeżdżę na wesela do ludzi zupełnie mi nieznanych.

Jak mówi M. Buła, by być „pytacem”, trzeba wiedzieć, co po kolei mówić, śpiewać, jak się zachować. Ale też trzeba umieć dostosować to wszystko do oczekiwań młodej pary. – Czasem młodzi proszą o jakieś zmiany i trzeba to uszanować – opowiada „pytac” z Łopusznej, który w ciągu roku uczestniczy nawet w 20 weselach. Tradycja góralska to dwóch „pytacy” na jedną uroczystość.

Wesele!

Gdy młodzi powiedzą sobie w kościele sakramentalne „tak”, czas jechać na wesele. Tradycyjnie – bryczkami i powozami. – U nas wszyscy goście mieli przygotowane miejsca w ośmioosobowych fasiągach i czteroosobowych lańdach i jechaliśmy z Murzasichla aż do Zakopanego, sporo ponad godzinę – opowiada Justyna Gał. – Ale nikomu się nie nudziło, bo na drodze było wiele bram weselnych, przebierańców, a więc i sporo śmiechu.

Na miejscu przyjęcia młodych wita się chlebem, solą i kieliszkiem wódki. – Do dziś zachował się także zwyczaj podrzucania miotły przed próg. Jeśli młoda pani ją zauważyła i podniosła, to znaczyło, że będzie dobrą gospodynią – opowiada Hanna Malacina-Karpiel.

A potem są tańce, jedzenie, rozmowy. Ogromna większość gości w pierwszym dniu wesela jest ubrana po góralsku. W końcu następują oczepiny, czyli „cepowiny” lub „ocepiny”. – Dla młodej pani to najistotniejszy moment wesela, przypieczętowanie ślubu poprzez ściągnięcie wianka i założenie na głowę chusty podarowanej przez matkę chrzestną – mówi etnolog. – Widowiskowe jest wcześniejsze wykupywanie przez starościnę młodej mężatki z rąk „pytacy”. Jeśli zostaną dostatecznie przez nią obdarowani, oddadzą dziewczynę do oczepienia.

Kiedy natomiast młoda pani wstaje z krzesła, na jej miejsce starają się usiąść druhny: która pierwsza to zrobi, ta wyjdzie za mąż jako następna. – To zastępuje nam rzucanie welonu lub bukietu ślubnego – mówi Justyna Gał. – Potem trzeba obtańczyć z gośćmi weselnymi krótkie przyśpiewki. Bywają zabawne, czasem uszczypliwe, często też wzruszające. Wtedy goście „dają na cepiec”.

Po pierwszym dniu weselnym był i drugi. W strojach „pańskich”, czyli sukniach glamour i garniturach. – Przyznam, że wygodniej mi było w stroju ludowym i kierpcach niż w strojnej białej sukni i szpilkach – śmieje się Justyna.

Dawniej i dziś…

Chociaż niewątpliwie na Podhalu tradycja wesel góralskich kwitnie, to z biegiem lat widać zmiany w ich organizacji, ale i w podejściu samych młodych. – Zmianę widać już nawet w… nazwie. Kiedyś nie mówiono „wesele góralskie”, bo to się rozumiało samo przez się. Chodziło się po prostu na wesele – mówi Katarzyna Dobrzyńska, animatorka kultury z Maniów. – Normą były tradycyjne „ocepiny”, ludowa muzyka (tylko na weselu, bo na ślubie kapela nie grała), „pytace”, druhny i drużbowie, starostowie. Teraz, chociaż tradycja jest podtrzymywana w niektórych środowiskach, spontanicznych „ocepin” raczej już nie ma, przyśpiewki się przygotowuje. Wiadomo, ile mają trwać, żeby się nie znudziło gościom. Kiedyś trwały bardzo długo i momentami były zaskakujące. Gdy kiedyś byłam starościną, „pytace” zażyczyli sobie na wykup młodej pani… kwaśne mleko. Dobrze, że kucharka mieszkała blisko i szybko je z domu przyniosła. Inaczej by młodej nie oddali.

Dodaje, że współczesne wesela na Podhalu są wystawniejsze, stoły obficiej zastawiane, jest więcej gości. – Kiedyś wesele odbywało się w domu i gości zapraszało się mniej – tłumaczy pasjonatka folkloru. – Dzisiejsze wesela góralskie są bardzo paradne, tradycja miesza się z naleciałościami „ze świata”.

Katarzyna Dobrzyńska, która prowadzi też zespół ludowy Mali Maniowianie, opowiada, że niegdyś sama wiele razy była druhną na weselu: – Śpiewało się, improwizowało na „ocepinach”, na weselach goście śpiewali, siedząc za stołami, kiedy muzyka cichła. Dzisiaj to już zanikło.

A jednak mimo nowych mód część młodych par z Podhala wybiera tradycyjne ubrania i chce tańczyć przy muzyce ludowej. – W ostatnich kilku latach tradycje odżyły, a wręcz stały się modne. Ważne jednak, by uświadamiać młodym ludziom, jak wyglądały wesela kiedyś, jaki był sens wszystkich dawnych zwyczajów – tłumaczy K. Dobrzyńska. – By po prostu nie stały się one puste i bez znaczenia.

– Skoro takie wesela są organizowane, to oznacza, że młodzi gdzieś głęboko czują taką potrzebę – mówi Hanna Malacina-Karpiel. – To też ważne wydarzenie dla lokalnej społeczności, możliwość spotkania, odnowienia relacji. I w końcu przekazywanie tradycji kolejnym pokoleniom. Zatem ważną rolę odgrywają tutaj pomoc i zaangażowanie rodziców i dziadków. Młodzi szanują wszelkie sugestie padające z ich strony. Mentalność góralska ma ogromny wpływ na działania i decyzje, jakie są podejmowane przez kolejne pokolenia. Być może dzięki niej przeszłość nie jest zapominana, a naturalnie przenika do teraźniejszości i przyszłości. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.