Powrót prezydentów

Piotr Legutko

|

GN 45/2022

Tegoroczne Narodowe Święto Niepodległości ma swoje postscriptum. Do Polski wracają bowiem doczesne szczątki prezydentów RP na uchodźstwie.

Powrót prezydentów

Uroczystości 12 listopada są pretekstem do refleksji o wierności ideałom wbrew wszystkiemu i wszystkim. Pomagają w tym okolicznościowe publikacje w prasie oraz filmy i audycje radiowe przypominające zapomniane już dziś sylwetki Władysława Raczkiewicza, Augusta Zaleskiego i Stanisława Ostrowskiego, a także Kazimierza Sabbata i Edwarda Raczyńskiego, których w Mauzoleum Prezydentów RP na Uchodźstwie zabraknie.

Czy ktokolwiek z nich za życia wierzył w taki finał? W hołd i uznanie, zamiast szyderstwa i zapomnienia? A czy uwikłani w historię żołnierze wyklęci, których miejsc pochówku nawet nie znamy, mieli choć cień nadziei, że ktoś doceni ich walkę? Oczywiście obie te sytuacje są różne, ale fenomen wspólny. Często dopiero upływ czasu pozwala dostrzec wielkość symbolicznych gestów, zmienić nasze przyziemne kalkulacje co do sensu i opłacalności różnych działań. Rząd londyński jest tu znakomitym przykładem. Przecież gdy stracił uznanie aliantów, dla których ważniejszy był Bierut niż Raczkiewicz, nie było już racjonalnych i politycznych argumentów dla dalszego trwania. Teoretycznie utrzymywanie jakiejś alternatywy dla wasalnego wobec Moskwy rządu PRL nie miało sensu. Zwłaszcza gdy mijały dekady, a na żelaznej kurtynie nie widać było żadnych pęknięć. A jednak ciągłość legalnej władzy udało się utrzymać aż odzyskania suwerenności. Gdy prezydent Ryszard Kaczorowski przekazywał jej insygnia Lechowi Wałęsie, zobaczyliśmy, że misja ta naprawdę miała sens.

Pod takim tytułem „Misja: Wolna Polska” przebiega kampania informacyjna związana z powrotem do kraju doczesnych szczątków prezydentów RP na uchodźstwie. Bardzo trudno dziś o skupienie uwagi na jakimś wydarzeniu, tak by docenić jego znaczenie: symboliczne, nie praktyczne. Zwłaszcza w czasie wojny i kryzysu. Dlatego warto uszanować wysiłek włożony przez instytucje państwowe w tę kampanię. Połączone siły rządu, IPN i mediów sprawiły, że do publicznej świadomości udało się przywrócić nazwiska ludzi, których PRL chciała skazać na całkowite zapomnienie, a III RP przez trzy dekady niewiele zrobiła, by o nich przypomnieć.

Czy to jedyny cel takiej kampanii? Czy można na tym coś pozytywnego stworzyć? Otóż można, jeśli opowieść o polskiej historii zostanie zbudowana na tym, co w niej najważniejsze: na odwadze, honorze, wierności oraz solidarności – bo to są wartości uniwersalne. I nie jest tak, że jeśli zamkniemy przeszłość w bibliotekach i archiwach, będzie tam bezpieczna. Jeśli sam nie opowiesz swojej historii, zrobią to za ciebie inni. I możesz wtedy bardzo się zdziwić, w jakiej roli zostaniesz obsadzony. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: