Trzecia noga

Jacek Dziedzina

|

GN 45/2022

publikacja 10.11.2022 00:00

Armia i gospodarka to tylko część potencjału, na którym mocarstwa budują swoją pozycję. Bez promocji patriotyzmu i własnej polityki historycznej te dwie nogi nie wystarczą, by wpływać na losy świata.

Trzecia noga istockphoto

Może nas śmieszyć dmuchany balon amerykańskiego patriotyzmu, żenować francuski narcyzm, irytować brytyjski ekskluzywizm, oburzać niemiecki protekcjonalizm, a może nawet i nużyć polski martyrologizm. Zanim jednak pękniemy ze śmiechu, skrzywimy się z niesmakiem, zaczerwienimy z irytacji i oburzenia lub zaczniemy demonstracyjnie ziewać, warto zadać sobie jedno pytanie: czy to przypadek, że najsilniejsze i ambitne państwa kładą tak duży nacisk na szeroko rozumiany patriotyzm i politykę pamięci? Więcej – czy to przypadek, że są one przeznaczone nie tylko na potrzeby wewnętrzne, ale również na „eksport”?

Siła pamięci

W Polsce patriotyzm i polityka historyczna przez długi czas były uznawane za coś, z czym nie wypada obnosić się w sytuacji, gdy mamy też swoje winy wobec innych. Zwolennikom tej tezy zupełnie nie przeszkadzał fakt, że odważną, zdecydowaną, czasem nawet bezczelną politykę historyczną bez żadnych kompleksów prowadzą państwa, które akurat mają o wiele więcej spraw do rozliczenia z innymi narodami niż rzekomo Polska, która, tak się składa, raczej ciągle musi odbudowywać swoją pozycję i tożsamość po długim okresie zniewolenia i okupacji. Polityka pamięci i patriotyzm – nawet jeśli jego wizualizacja, jak w wydaniu amerykańskim, ociera się nieraz o kicz – jest „miękką siłą” każdego państwa, które chce odgrywać jakąkolwiek rolę na arenie międzynarodowej. Oczywiście w skrajnym wydaniu jest to również narzędzie zbrodniczych reżimów (w tym Rosji), które zagrażają pokojowi na świecie także wtedy, gdy próbują pisać historię na nowo. A raczej na nowo powtarzają absurdy własnej propagandy. To jednak nie oznacza, że nie ma miejsca na mądrą, zdrową, otwartą na dialog i pokojową konfrontację z perspektywami innych narodów i państw politykę pamięci oraz promocję patriotyzmu.

Każde szanujące się państwo musi tworzyć własną narrację historyczną i na niej również budować swoją pozycję w świecie. To nie oznacza bynajmniej cenzury i narzucania historykom i mediom jedynej właściwej wersji wydarzeń. W Izraelu, który swoją politykę pamięci prowadzi w sposób stanowczy i konsekwentny od dawna, zupełnie swobodnie działają historycy, którzy „udowadniają”, że to, co Żydzi robią dziś Palestyńczykom, jest tym samym… co Niemcy zrobili Żydom. Nikt nie wsadza ich za to do więzień, a równocześnie na arenie międzynarodowej Izrael potrafi skutecznie bronić swojej narracji dotyczącej historii najnowszej.

Stany wyjątkowe

Waszyngtoński ośrodek Pew Research Center regularnie publikuje wyniki swoich autorskich, opartych na dużych próbach, badań socjologicznych dotyczących m.in. postaw patriotycznych wśród Amerykanów. Z lekkimi wahaniami można powiedzieć, że od lat aż 90 proc. dorosłych Amerykanów określa samych siebie jako „prawdziwych patriotów”. I dzieje się tak pomimo tego, że napięcia i nastroje społeczne w USA nie sprzyjają postawom patriotycznym. Ba, coraz więcej obywateli ma świadomość, że pompowany mocno przez każdą kolejną władzę w Białym Domu prawdziwy kult weteranów wojennych ma w sobie sporo z manipulacji nastrojami społecznymi, a sami żołnierze rozumieją, że państwo w budowaniu nie zawsze pogłębionych uczuć patriotycznych traktuje ich czasem instrumentalnie. Mimo tych krytycznych spostrzeżeń nikt w USA nie kwestionuje całej patriotycznej otoczki, jaka towarzyszy nie tylko oficjalnym uroczystościom, ale również codziennemu życiu przeciętnych obywateli. Wszechobecność amerykańskiej flagi – od prywatnych domów po parkingi przy supermarketach – to tylko jeden z objawów tego przywiązania do bardzo przecież zróżnicowanej ojczyzny.

Przypadek amerykański jest zresztą warty dłuższego zatrzymania. Bo o ile w krajach europejskich mówi się zamiennie o „polityce historycznej” lub „polityce pamięci”, to dla Stanów Zjednoczonych najbardziej adekwatnym określeniem jest raczej „kultura pamięci”. Mamy tam bowiem do czynienia z czymś, co, owszem, ma wsparcie elit politycznych i kolejnych gospodarzy Białego Domu, ale jest wynikiem pewnego kodu kulturowego, czegoś w rodzaju DNA, w dużo większym stopniu niż w przypadku Francji, Wielkiej Brytanii, Niemiec, Polski. To o tyle ciekawe, że przecież Amerykanie tworzą najbardziej specyficzny naród świata, który ma charakter głównie obywatelski, a nie etniczny, to prawdziwy tygiel kulturowy, a zatem wydawać by się mogło, że tam najtrudniej byłoby stworzyć pewną wspólną narrację. Jerzy Marek Nowakowski w analizie tego zjawiska dla Warsaw Enterprise Institute opisał trafnie swoje spostrzeżenie: „Czym jest skuteczna polityka historyczna, zrozumiałem kiedyś w Teksasie, zwiedzając słynny fort Alamo. Nie ma chyba kinomana na świecie, który by tej nazwy nie kojarzył. Bohaterska obrona fortu jest motywem pewnie z połowy klasycznych westernów. Tymczasem w porównaniu z dowolnym zamkiem w Europie teksańskie fortyfikacje rozmiarem przypominają trochę większe kretowisko. Podobnie jak skala bitwy i sił użytych w walkach (nieco ponad 3 tys. ludzi po obu stronach). Był to rok 1836. Każda większa potyczka powstania listopadowego czy powstania węgierskiego 1848 r. była większa od Alamo, ale o – na przykład – bitwie pod Iganiami nie wie nawet wykształcony Polak, zaś o obronie Alamo słyszał cały świat”. Tak, kluczem do sukcesu amerykańskiej polityki historycznej jest z pewnością machina filmowa Hollywood. Tyle że machina ta działa tak sprawnie nie z powodu jakichś dekretów prezydenckich, ale dzięki popytowi na wielkie opowieści o wielkiej Ameryce. I chodzi o popyt zarówno w samych USA, jak i na świecie.

Patriotyzm sterowany?

Czytelnicy nieśmiertelnego „Roku 1984” George’a Orwella z pewnością zapamiętali jeden z głównych sloganów Partii: „Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość”. Trzeba przyznać, że skojarzenie z książką symbolem nie robi dobrze tematowi. Przeciwnie, utwierdza w przekonaniu, że „zarządzanie historią” to tylko drugie imię propagandy, fałszowania historii. Gdyby jednak nieco złagodzić to Orwellowskie zdanie i oddzielić je od kontekstu książki, uzyskalibyśmy całkiem sensowną definicję tego, co jedni nazywają polityką historyczną, inni polityką czy nawet kulturą pamięci. Bo polityka historyczna nie jest, a przynajmniej nie musi być konkurencją dla rzetelnych badań naukowych nad historią. Dobra polityka historyczna korzysta z tych badań i tworzy własną narrację na użytek wewnętrzny i zewnętrzny. Rozumieją to wszyscy znaczący gracze na świecie, którzy tak rozumianą politykę patriotyczną i historyczną sprawnie, za pomocą wyspecjalizowanych i dobrze finansowanych instytutów i fundacji, prowadzą również na użytek polityki zagranicznej państwa.

To „własne wyobrażenie”, jakie ma społeczeństwo o sobie, z przeznaczeniem na „eksport” nie musi oznaczać fałszowania historii. Owszem, to przede wszystkim pokazanie się z jak najlepszej strony, trochę jak w przypadku dobrego CV, w którym również nikt przecież nie wylicza swoich słabych punktów.

Od pewnego historyka usłyszałem kiedyś: „Jeden z byłych prezydentów Polski powiedział, że Polacy nie byli tylko ofiarami, ale również sprawcami. Jeżeli to mówi historyk na sympozjum naukowym i pokazuje, że Polacy też nie są święci, to w porządku. Kiedy mówi to polityk, to popełnia nie tylko błąd, ale działa przeciwko interesowi kraju”.

Prawda na usługach?

Czy to oznacza negowanie trudnej prawdy o ciemnych stronach własnego narodu i państwa? Niekoniecznie. Choć trzeba przyznać, że tak rozumiana polityka pamięci i przez to promocja patriotyzmu może budzić wątpliwości z etycznego punktu widzenia. Bo mimo wszystko może przeszkadzać w odkrywaniu pełnej prawdy o swojej historii.

Wyjątkiem jest tutaj postawa Niemiec. Czego by nie powiedzieć o ich współczesnych błędach w polityce europejskiej, to trzeba przyznać im jedno: ich narracja historyczna dotycząca narodzin nazizmu i II wojny światowej to prawdziwy majstersztyk. Jest tu bowiem miejsce zarówno na wzięcie na siebie przez Niemcy pełnej odpowiedzialności za wywołanie wojny, jak i na odcięcie się od nazistów, a równocześnie zrobienie z siebie ofiar i Hitlera, i później polityki antyhitlerowskiej koalicji.

Nawet jednak to balansowanie między uczciwym stanięciem w prawdzie a pielęgnowaniem pamięci o własnych krzywdach pokazuje, jak ważnym narzędziem w rękach państwa jest promocja patriotyzmu i polityka pamięci. Z tym również wygrywa się współczesne bitwy na arenie międzynarodowej. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.