Wszyscy szefowie prezydenta

Jacek Dziedzina

|

GN 45/2022

publikacja 10.11.2022 00:00

Czy prezydent USA musi słuchać szefów Facebooka, Twittera czy Microsoftu, jeśli chce prowadzić jakąkolwiek wojnę?

Wszyscy szefowie prezydenta istockphoto

Stany Zjednoczone nie są w stanie wygrać żadnej wojny bez wsparcia rodzimych koncernów technologicznych. Ta prosta i zarazem trudna do przyjęcia teza stała się ostatnio przedmiotem wielu burzliwych dyskusji w Stanach Zjednoczonych. Prosta – bo nie trzeba być specjalistą w nowinkach technologicznych, by rozumieć, że amerykański wywiad i armia są poniekąd bezbronne bez wsparcia ze strony gigantów rodem z kalifornijskiej Doliny Krzemowej. Trudna – bo dotąd nikt nie wyobrażał sobie nawet, że branża ta mogłaby odmówić rządowi amerykańskiemu współpracy. Albo że zaczęłaby stawiać jakieś warunki Białemu Domowi, jeśli ten zechce wykorzystać jej potencjał dla celów wojennych. Tymczasem okazuje się, że żadna siła nie jest w stanie zmusić właścicieli technologicznych gigantów do współpracy z rządem. Współpraca jest możliwa niemal wyłącznie dzięki dobrej woli i patriotycznym motywacjom. A jeśli ich zabraknie? Czy odmowa współpracy będzie oznaczała paraliż działania supermocarstwa?

Kaprysy Muska

W drugiej połowie października amerykańska prasa rozpisywała się o negocjacjach, jakie administracja Joe Bidena prowadzi… nie, nie z żadnym rządem innego państwa, ale z obywatelem amerykańskim, Elonem Muskiem (posiada on również obywatelstwo kanadyjskie i południowoafrykańskie). Tym razem właściciel SpaceX (a od niedawna również Twittera) został poproszony przez Biały Dom o zapewnienie irańskiej opozycji łączności internetowej przez Starlink. Stało się to po tym, jak irański reżim mocno ograniczył tę funkcję w czasie protestów, które wybuchły po śmierci 22-letniej Mahsy Amini, aresztowanej przez policję moralności. Przypomnijmy: Starlink to system sieci satelitarnej należący do firmy Elona Muska. To właśnie ten system został udostępniony za darmo Ukraińcom niemal na samym początku rosyjskiej agresji. Nie ma wątpliwości, że bez tych satelitarnych terminali internetowych ukraińskie wojsko nie mogłoby prowadzić skutecznie komunikacji, a tym samym walczyć i pozostawać w kontakcie nawet po zniszczeniu sieci ziemnych i telefonii komórkowej. Nie byłaby też możliwa pomoc, jakiej udzielają Ukraińcom Amerykanie, więc zarówno Kijów, jak i Waszyngton (który nie tylko ze względów moralnych, ale i geopolitycznych ma interes, by wspierać Ukrainę) zawdzięczają wiele dobrej woli Muska.

Dobrej, choć nieco kapryśnej – bo oto w połowie października szef SpaceX nagle oświadczył, że nie będzie już płacić za usługi satelitarne w Ukrainie. Musk zwrócił się wtedy do Pentagonu (amerykańskiego resortu obrony) z żądaniem, by przejął finansowanie dostawy internetu dla Ukrainy. „Nie jesteśmy w stanie dalej przekazywać terminali Ukrainie ani finansować istniejących na czas nieokreślony” – napisał do rządu dyrektor ds. sprzedaży SpaceX (treść ujawniła stacja CNN). Kaprys ten był prawdopodobnie wywołany starciem słownym, do jakiego doszło między Muskiem a ukraińskimi oficjelami po tym, jak właściciel SpaceX zaczął bawić się w polityka i wątpliwej jakości geostratega, sugerując, że Krym powinien zostać przy Rosji. „Krym ma również kluczowe znaczenie dla bezpieczeństwa narodowego Rosji, gdyż jest jej południową bazą morską. Z ich [Rosjan] perspektywy utrata półwyspu jest jak utrata Hawajów i Pearl Harbor dla USA” – mówił Musk. Nie wszystkie odpowiedzi strony ukraińskiej nadają się do cytowania, ale z pewnością oburzenie w Kijowie było uzasadnione. Na to z kolei obraził się Musk. Przez dwa dni musiały toczyć się intensywne rozmowy z Białym Domem, bo wkrótce Elon Musk ogłosił na Twitterze, że SpaceX jednak będzie finansowała dostęp do internetu przez terminale Stalink w Ukrainie. Kapryśny potentat okazał łaskę czy został zmuszony przez Biały Dom? Wiele wskazuje na to, że w grę wchodzi tylko pierwsza opcja.

Dobra wola na włosku?

„Napięcia i niepewność, które Musk wprowadza w podejmowane [w Ukrainie] działania wojenne, pokazują wyzwania, jakie mogą się pojawić, kiedy wielkie koncerny odgrywają kluczową rolę w konflikcie zbrojnym” – napisała w magazynie „Foreign Affairs” Christine Fox, była zastępca sekretarza obrony USA. „Firmy technologiczne, od Microsoftu po start-upy z Doliny Krzemowej, świadczyły usługi dla amerykańskiej cyberobrony, nadzoru i rozpoznania, nie na podstawie kontraktu rządowego lub nawet w ramach planu rządowego, ale poprzez niezależne decyzje poszczególnych firm. Ich wysiłki słusznie zyskały szacunek i uznanie; ich zaangażowanie było przecież często podejmowane pro publico bono i mogło sprowokować w odwecie rosyjskie ataki na ich sieci, a nawet na ich pracowników. Ale jest to jednak nowy obszar zarówno dla amerykańskich firm, jak i dla rządu USA. Administracja Bidena musi teraz wymyślić, jak wykorzystać siłę i chęć tych firm w sposób, który pomoże, a nie zaszkodzi strategicznym interesom w przyszłości. Aby to zrobić, decydenci powinni dokładnie rozważyć, dlaczego firmy angażują się i co rząd może zrobić, aby bardziej znacząco współpracować z nimi, aby służyć interesom polityki zagranicznej USA” – uważa autorka.

Temat nie jest zupełnie nowy, ale dopiero wojna w Ukrainie po raz pierwszy ujawniła możliwą bezradność amerykańskiego rządu w sytuacji, gdy technologiczni giganci zaczną stawiać zbyt wygórowane żądania lub odmówią współpracy bez podania przyczyny. Najbardziej pesymistyczne scenariusze nie wykluczają nawet pójścia na współpracę z wrogim mocarstwem. Bo jeśli wszystko zależy od dobrej woli właścicieli i ich odpowiedzialności za kraj, w którym mają swoje siedziby, to co, jeśli tej woli i patriotyzmu zabraknie, a pojawi się kusząca oferta z Moskwy czy Pekinu? Waszyngton dysponuje oczywiście narzędziami, by w obliczu jawnej zdrady zadziałać zdecydowanie, łącznie z „eksmisją” danej firmy z terytorium USA. Nie ma jednak władzy nad dobrą wolą właścicieli tych firm, jest zatem w swoich działaniach wojennych uzależniony od tego, czy szefowie koncernów zechcą współpracować z rządem, czy też wybiorą „biznesową neutralność”.

Taśmy Forda

Jest faktem, że amerykańskie firmy mają długą tradycję współpracy z rządem USA podczas działań wojennych. W czasie II wojny światowej Ford Motor Company przekształcił swoje linie montażowe na potrzeby amerykańskiego wojska. To na taśmach produkcyjnych Forda powstawały pojazdy, silniki lotnicze, a nawet bombowiec B-24. Już w XXI wieku firmy takie jak Kellogg, Brown czy Root zapewniły armii amerykańskiej wsparcie logistyczne w Iraku i Afganistanie. Tyle że była to współpraca bazująca na kontraktach zawartych z rządem. Zupełnie inaczej wygląda współpraca z potentatami technologicznymi, bo choć ich siedziby znajdują się w USA, to jednak przedsiębiorstwa te mają charakter ponadnarodowych koncernów. Widać to szczególnie podczas wojny w Ukrainie. Wszystko zależy od dobrej woli właścicieli. To nie tylko Starlink należący do SpaceX Muska, ale również technologie firm Planet, Capella czy Maxar, które dostarczały zdjęcia satelitarne ukraińskiej armii we współpracy z wywiadem i armią amerykańską. A jeden ze start-upów z Doliny Krzemowej specjalnie zmodyfikował swój zestaw narzędzi do analizy wiadomości i mediów społecznościowych, a także do przechwytywania, tłumaczenia i analizowania niezaszyfrowanej komunikacji głosowej rosyjskich przywódców wojskowych. Inny start-up, tym razem z Nowego Jorku, skupiający się dotąd głównie na egzekwowaniu prawa w Stanach Zjednoczonych, zaoferował, że będzie świadczyć swoje usługi do rozpoznawania twarzy, aby pomóc ukraińskim urzędnikom w przeciwdziałaniu dezinformacji oraz w identyfikacji ofiar i zbrodniarzy wojennych.

Interes w służbie

Informacje te zebrała i opublikowała Emelia Probasco, pracownik naukowy w Centrum Bezpieczeństwa i Nowych Technologii Uniwersytetu Georgetown. To m.in. dzięki niej Amerykanie dowiedzieli się, że Microsoft odegrał szczególnie aktywną rolę, gdy ogłosił uruchomienie nowych zespołów do pracy przez całą dobę, aby bronić ukraińskich organizacji i agencji rządowych przed atakiem cybernetycznym. „Microsoft posunął się nawet do podjęcia kroków prawnych i technicznych w celu usunięcia punktów startowych internetu, których Rosjanie używali do swoich ataków” – pisze autorka. Jej zdaniem to „względy rynkowe były jednym z powodów, dla których firmy te zaangażowały się w tę wojnę”. Jeśli jednak wczytać się dokładnie w jej analizę, okaże się, że to nie tylko widzimisię czy dobra wola właścicieli może mieć wpływ na to zaangażowanie. „Wszyscy mieli jakieś przeszłe lub zaplanowane interesy z rządem USA. Chęć pozostania w dobrych stosunkach mogła wpłynąć na ich decyzje o zaangażowaniu się w konflikt, w którym administracja Bidena ma interes dotyczący bezpieczeństwa narodowego” – zauważa Probasco. Zaraz jednak dodaje: „Firma taka jak Microsoft ma również ekonomiczną motywację do obrony integralności swoich produktów. Identyfikując i eliminując luki wykorzystywane przez Rosjan, Microsoft poprawił bezpieczeństwo swoich systemów”. Nie ma zatem wątpliwości, że bez interesu ekonomicznego zaangażowanie technologicznych potentatów nie byłoby takie oczywiste. I nie ma w tym nic złego – firma jest od tego, by przynosić zyski. Ale stopień uzależnienia się amerykańskiego rządu od koncernów, których właściciele mają czasem niezdrową ambicję odgrywania roli domorosłych geostrategów, stawia supermocarstwo w bardzo trudnej pozycji negocjacyjnej. Paradoksalnie to, co jest częścią amerykańskiej potęgi – technologiczni potentaci wyznaczający trendy na całym świecie – może obrócić się przeciwko rządowi, gdy rolę głowy państwa zechce przejąć właściciel takiej firmy.•

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.