Kłopoty z ratyfikacją

Andrzej Grajewski

|

GN 12/2008

publikacja 25.03.2008 12:42

Sejmowy spór o sposób ratyfikacji traktatu reformującego, podpisanego w Lizbonie w grudniu 2007 r., nie jest żadnym dramatem czy nieszczęściem. Jest dowodem, że politycy i obywatele pragną korzystać ze swych praw, co oznacza, że demokracja żyje

Kłopoty z ratyfikacją Prezes Jarosław Kaczyński 13 marca br. wśród posłów PiS w Sejmie w czasie debaty na temat sposobu ratyfikacji traktatu lizbońskiego fot. AGENCJA GAZETA/WOJCIECH OLKUSNIK

Warto zauważyć, że przedmiotem parlamentarnego sporu nie jest treść traktatu wynegocjowanego przez rząd Jarosława Kaczyńskiego i podpisanego przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Media i przeciwnicy polityczni PiS starają się upowszechnić taki obraz, podkreślając dwulicowość Kaczyńskich, którzy kiedyś byli za tym dokumentem, a teraz rzekomo są przeciwko niemu. Nie jest to jednak prawda.

Kłopoty Kaczyńskiego
Większość posłów PiS treści traktatu nie kwestionuje, poza grupą, która go odrzuca, uważając, że jest szkodliwy dla Polski. W centrum ostatnich wydarzeń jest sposób ratyfikacji traktatu. Sprawa nie ma wcale tylko proceduralnego znaczenia. Pod koniec ubiegłego roku Platforma Obywatelska zapowiedziała, że będzie dążyła do wpisania w nasz porządek prawny także postanowień Karty Praw Podstawowych. W istotny sposób zmieniłoby to stopień i zakres oddziaływania podpisanego w Lizbonie dokumentu na nasz porządek prawny. W tej sytuacji działania polityków PiS są podyktowane dwiema kwestiami: pragnieniem zachowania traktatu reformującego w dotychczasowym kształcie oraz problemami wewnętrznymi, spowodowanymi oporem części posłów oraz elektoratu przeciwko ratyfikacji tego dokumentu.

Sprawy zasadnicze są w tym stanowisku pomieszane z grą o zachowanie prawicowego elektoratu, co jak sądzę, nie nadaje wiarygodności poczynaniom liderów PiS, atakowanym bardzo ostro przez większość parlamentarną, a także przeciwników ratyfikacji z prawej strony. Wydaje się, że Jarosław Kaczyński stanął przed być może najtrudniejszymi decyzjami w swej karierze politycznej, których trafność zadecyduje, czy PiS pozostanie największą siłą opozycyjną, czy wejdzie w fazę dekompozycji i marginalizacji.

Demokracja tak, ale…
Są dwie możliwości ratyfikacji traktatu lizbońskiego, obie legalne, dopuszczalne, co więcej, obie stosowane w Europie. Można traktat ratyfikować przez przyjęcie odpowiedniej ustawy upoważniającej głowę państwa do jego podpisania, ale można także odwołać się do referendum. Zdecydowana większość członków Unii będzie traktat ratyfikowała na drodze parlamentarnej, nie tylko dlatego, że tak jest prościej i wygodniej. Po prostu od czasu, gdy społeczeństwa Francji i Holandii odrzuciły w referendum projekt eurokonstytucji, zaufanie elit do własnych społeczeństwa zostało poważnie ograniczone. Mówiąc wprost, demokracja bezpośrednia w sposób ewidentny jest traktowana instrumentalnie. Jeżeli jest wygodna, korzysta się z niej szeroko, jeśli jej efekty rodzą perturbacje, starannie się jej unika.

Przy okazji parlamentarnej debaty mieliśmy także do czynienia z bardzo znamiennym zjawiskiem wykluczenia „niewygodnych grup społecznych”. Z trybuny sejmowej padło bowiem wiele pogardliwych słów pod adresem środowiska Radia Maryja. Jakby z definicji nie miało ono prawa w tej ważnej sprawie zabierać głosu. Można z poglądami Radia się zgadzać albo nie, ale nie można mu odbierać prawa do wyrażania własnej opinii. W takich pogardliwych opiniach celował zwłaszcza lider LiD Wojciech Olejniczak, popisując się żałosnymi dowcipami o „trzecim bliźniaku”. Jednocześnie dla wielu mediów i polityków absolutnie poprawne są nawet najbardziej awanturnicze postulaty środowisk homoseksualnych, które z całą powagą relacjonują i włączają do debaty publicznej.

Za, a nawet przeciw
Na początku października ubiegłego roku, opisując możliwości ratyfikacji traktatu reformującego oraz Karty Praw Podstawowych, napisałem: „Ostatnie słowo w sprawie obowiązywania u nas Karty Praw Podstawowych powinno należeć do narodu, który w referendum rozstrzygnie o losach Karty, a także całego traktatu reformującego”.

Zdania w tej sprawie nie zmieniłem, chociaż zdaję sobie sprawę z ryzyka, z jakim ta procedura jest związana. Może nie być odpowiedniej frekwencji, mogą przy okazji urosnąć w siłę różne siły skrajne, pojawią się nowe podziały, których nie będzie łatwo później zakopać. Są jednak wartości nadrzędne, a taką jest legitymizacja decyzji mającej istotne znaczenie dla naszej przyszłości.

Przyjęcie bądź trwałe odrzucenie Karty Praw Podstawowych nie jest bowiem tylko zabiegiem technicznym, jak sugerują nam często fałszywi suflerzy. To ważny wybór cywilizacyjny i w dłuższej perspektywie czasowej także rezygnacja ze sporej części suwerenności w sprawach stanowienia prawa na obszarach wrażliwych moralnie. PiS w sprawie ratyfikacji traktatu niewątpliwie kręcił.

Gdyby chciał sprawę postawić jasno, w momencie gdy ustalano tryb ratyfikacji, powinien domagać się referendum, jak kiedyś zapisano w dokumentach partyjnych. Zgodził się jednak na drogę parlamentarną, po czym nagle zaczął zgłaszać poprawki według wałęsowskiej zasady – jestem za, a nawet przeciw.

Preambuła bez znaczenia
PiS domaga się uzupełnienia ustawy zezwalającej Prezydentowi RP na ratyfikację traktatu lizbońskiego preambułą podkreślającą, że polska konstytucja jest najwyższym prawem w RP, a traktat nie daje podstaw do podejmowania „jakichkolwiek działań uszczuplających suwerenność” państw członkowskich. Miałby się tam także znaleźć zapis utrudniający w przyszłości odejście od tzw. kompromisu z Joaniny oraz ograniczonego przyjęcia Karty Praw Podstawowych. Jarosław Kaczyński uzasadniał to próbą uspokojenia eurosceptyków. Czy jest to jednak próba skuteczna? Zdaniem większości prawników – nie, gdyż nawet gdyby preambuła w tym kształcie została przyjęta, i tak nie miałaby żadnej mocy prawnej wobec traktatu lizbońskiego. Zarówno prawo międzynarodowe, jak i Konstytucja RP wyraźnie stanowią, że akty prawa międzynarodowego uchwalone przez Parlament mają pierwszeństwo przed prawem krajowym. Liczyć się będzie wyłącznie to, że Prezydent RP zgodnie z prawem podpisze traktat. Preambuła mogłaby jedynie pomóc przy interpretacji traktatu przed sądami krajowymi. Platforma jednak w tej sprawie stawia opór, gdyż nie bez kozery uważa, że kwestia preambuły jest ważnym elementem rozgrywek wewnątrz PiS-u. Spór jest na tyle poważny, że grozi rozłamem, na co być może liczy Platforma. Dlatego zaczyna mówić o przedterminowych wyborach. Gdyby PiS się rozpadł, cofnęlibyśmy się do sytuacji z połowy lat 90., gdy rozdrobniona prawica na długo zajęła miejsce na marginesie sceny politycznej.

Co dalej?
Wydaje mi się, że w tej sytuacji dobrze byłoby, aby dyskusja nad sposobem ratyfikacji została przełożona na później. Zwłaszcza że wkrótce będzie referendum w Irlandii. Gdyby okazało się, że Irlandczycy odrzucili traktat, w ogóle nie musielibyśmy się sprawą zajmować. Z kolei jego aprobata w tym dość eurosceptycznym kraju, także byłaby dla nas jakąś wskazówką. Oczywiście nie można też wykluczyć sytuacji, że zwaśnieni politycy dojdą na najbliższym posiedzeniu Sejmu do porozumienia i znajdą kompromisową formułę zapisu ustawy ratyfikacyjnej, o co apelował także Prezydent RP. Nie sądzę jednak, aby oznaczało to koniec publicznej debaty w tej sprawie. Jeśli w Sejmie nie dojdzie do kompromisu w sprawie treści ustawy o ratyfikacji traktatu, jedynym wyjściem będzie referendum. Jednak aby było to możliwe, Sejm będzie musiał wycofać projekt obecnej ustawy o zgodzie na ratyfikację, co można zrobić w trakcie procedury drugiego czytania i przyjąć ustawę, że ratyfikacja odbędzie się poprzez referendum. Być może potrzebna będzie także wówczas nowelizacja ustawy o sposobach przeprowadzenia referendum. Nie stanie się wówczas nic złego. Sejm jest często nazywany Wysoką Izbą, ale Najwyższą Izbą w demokracji jest zawsze naród.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.