Rzeczpospolita trzecia i pół

Andrzej Grajewski

|

GN 34/2007

publikacja 22.08.2007 16:21

Projektu IV Rzeczpospolitej nie udało się zrealizować. Zawiedli politycy czy, być może, przyczyny tego były głębsze? Warto także zastanowić się, co zostało z pomysłów i działań, które miały służyć naprawie państwa.

Rzeczpospolita trzecia i pół Prezydent RP Lech Kaczyński wręcza akt nominacji na premiera bratu, Jarosławowi Kaczyńskiemu. Historia oceni, jaki był bilans tych rządów. Agencja Gazeta/Sławomir Kamiński

Podstawowym problemem, przed jakim stanęli Jarosław Kaczyński oraz PiS po wyborach, był wybór partnerów do rządzenia. Wszyscy, którzy dzisiaj, i słusznie, wytykają mu, że biorąc do rządów Samoobronę i Ligę Polskich Rodzin, w rzeczywistości na wstępie przekreślił szanse na realizację obietnic wyborczych, zapominają, że pole manewru miał bardzo wąskie. Nie doszło do koalicji z PO, która z pewnością była bliska wielu ludziom, którzy głosowali także na PiS. Gabinet Marcinkiewicza był rozwiązaniem doraźnym. Trzeba więc było szukać innego, a dobrego nie było.

Mniejsze zło?
Kaczyński proponował w ubiegłym roku przedterminowe wybory. Nie znalazł jednak sojuszników. Platforma nie zgodziła się na rozwiązanie Sejmu, a jednocześnie wystąpiła z bezpardonową krytyką koalicji z Samoobroną i LPR. Jak się wydaje, liderzy Platformy wychodzili wówczas z założenia, że im gorszy będzie to rząd, tym lepiej potrafią to zdyskontować w przyszłych wyborach parlamentarnych. W tej sytuacji koalicja z Samoobroną i LPR była koniecznością, choć jednocześnie rozwiązaniem niespójnym ideologicznie oraz programowo. Politykom koalicji brakowało większego doświadczenia w pracy na odpowiedzialnych stanowiskach państwowych, musieli także pokonywać opór niechętnej im najczęściej kadry urzędniczej. Do tego dochodziła wrogość wpływowych środowisk medialnych oraz co najmniej rezerwa sporej części inteligencji.

W tych warunkach rządowi Jarosława Kaczyńskiego udało się kilka istotnych spraw. W sposób odczuwalny poprawił się stan bezpieczeństwa państwa, co jest zasługą także poprzedników kierujących resortem spraw wewnętrznych, wzrosło wykorzystanie funduszy unijnych, ruszył plan modernizacji infrastruktury komunikacyjnej państwa, choć w tym przypadku będzie można mówić o sukcesie, jeśli wykazana zostanie konsekwencja przy realizacji wszystkich projektów. Premierowi udało się także przekonać część społeczeństwa, że możliwa jest bezpardonowa walka z korupcją. Centralne Biuro Antykorupcyjne z pewnością będzie trwałym fragmentem naszego życia publicznego, choć oczywiście muszą zostać wyjaśnione wszystkie wątpliwości związane z podejmowanymi przez Biuro działaniami. Z pewnością jednak większe zaufanie wzbudza Mariusz Kamiński, który od lat jest konsekwentny w tym, co mówi i robi, aniżeli skazany już raz prawomocnym wyrokiem Andrzej Lepper czy były minister Janusz Kaczmarek.

Dopiero gdy stracił urząd, przeżył iluminację i uświadomił sobie, w jakim bagnie rzekomo do tej pory tkwił. Nie przeszkadza to mediom, które jeszcze wczoraj Kaczmarka ostro krytykowały, jako członka rządu, przedstawiać go dzisiaj nieomal jako jedynego sprawiedliwego. Odnosi się wrażenie, że dla pewnych ośrodków medialnych każdy sposób jest dobry, aby walnąć w znienawidzonych „kaczorów”.
Niewątpliwie jednak sprawa Kaczmarka będzie padała cieniem na bilans rządów premiera Kaczyńskiego. Za ten błąd personalny przyjdzie premierowi jeszcze wiele razy zapłacić, także utratą głosów wyborczych. Straci także, jeśli prawdziwe są zapowiedzi Romana Giertycha, że PiS zamierza wykorzystać w kampanii różne tzw. haki, zebrane przez policję oraz służby specjalne. Gdyby tak się stało, skompromitowana zostałaby sama idea oczyszczenia państwa, sprowadzona do poziomu niezbyt czystej walki politycznej.

Plusy dodatnie i ujemne
Afery zostaną wyjaśnione, bądź nie, jak to u nas bywało, ale z pewnością pozostanie przekonanie, że przy pewnej dozie determinacji możliwa jest walka z korupcją oraz przestępczymi układami. Kwaśniewski i Miller, gdy dowiedzieli się o działaniach Lwa Rywina, próbowali sprawę schować pod dywan. Kaczyński, gdy otrzymał informację o możliwości korupcji w Ministerstwie Rolnictwa, ryzykując utratę władzy, medialny skandal oraz zamieszanie w opinii publicznej, zezwolił na przeprowadzenie prowokacji policyjnej, aby sprawę wyjaśnić do końca.

Takich działań było więcej. Zaczynając od spraw pozornie drobnych, aczkolwiek mających dla życia społecznego wielkie znaczenie, jak korupcja w sporcie. Kilkudziesięciu sędziów i działaczy zostało zatrzymanych, wielu z nim postawione zostały zarzuty prokuratorskie, mają nastąpić zmiany w całej organizacji polskiej piłki. Przez wiele lat mówiono o przekupnych sędziach, ustawionych meczach. I niewiele z tego wynikało. Teraz jest szansa na oczyszczenie. Także ujawniane, często w sposób spektakularny, przypadki korupcji w środowiskach prawniczym i lekarskim były nie tylko medialnymi spektaklami, ale sygnałem skierowanym wobec opinii publicznej i samych zainteresowanych, że tutaj pobłażliwości nie będzie.

Znacznie gorzej wypada bilans na odcinku zagranicznym. Wprawdzie udało się wciągnąć Unię w nasze spory z Rosją, a także wpisać wspólną politykę energetyczną do jej celów strategicznych, ale nadal na tym obszarze jesteśmy mało skuteczni. Trudno także wytłumaczyć, dlaczego nadal jeszcze tkwimy w Iraku, skoro ta obecność nie przynosi nam żadnych korzyści politycznych ani gospodarczych. Sprawa wymaga rozstrzygnięcia, zwłaszcza w kontekście naszego zaangażowania w niezwykle trudną misję w Afganistanie. Trzeba jednak oddać obecnemu gabinetowi, że sprawy obronności traktował poważnie, i to zarówno pod względem materialnego zaopatrzenia armii, jak i nieodzownych w niej zmian kadrowych oraz budując jej nowy wizerunek w oczach opinii publicznej. Nie tak dawny był czas, gdy armia kojarzyła się wyłącznie z „falą”, przestępczością oraz demoralizacją.

Kompletnym niewypałem natomiast okazały się obietnice budowy taniego państwa czy zapowiedzi odpartyjnienia administracji. Była to w dużej mierze konsekwencja koalicyjnego układu, który stanowił, że w podległym sobie resorcie każdy z koalicjantów robił, co chciał. Na domiar złego poziom wzajemnej nieufności, agresji członków koalicji okazał się tak wielki, że zbyt często paraliżował normalną pracę rządu. Konflikty i kłótnie fatalnie zaciążyły na języku publicznej debaty, co słusznie wytknął wszystkim politykom Prymas Polski w czasie niedawnych uroczystości na Jasnej Górze.

Zarządzanie niepewnością
W tej sytuacji Jarosław Kaczyński musiał zajmować się tym, co słusznie było później nazywane „zarządzaniem niepewnością”, ciągłym manewrowaniem między jednym kryzysem rządowym a kolejnym. Powstawało wrażenie, że doraźne kłótnie są ważniejsze aniżeli praca dla kraju. Trzeba także jasno powiedzieć, że nie zawsze nielojalnością odznaczali się koalicjanci. Aż nadto wyraźna była tendencja ze strony premiera, aby nie tylko ich całkowicie zmajoryzować, ale praktycznie politycznie unicestwić, dążąc do stworzenia jednej wielkiej siły politycznej na polskiej prawicy. Jak się wydaje, były to działania oparte na fałszywych kalkulacjach oraz złej strategii. Kaczyński jest na najlepszej drodze, aby powtórzyć błąd węgierskiego premiera Orbana, który wyciął w pień cały prawicowy plankton, a teraz, nawet gdy wygrywa wybory, nie ma z kim rządzić.

Problemy PiS z tworzeniem sejmowej większości w znacznym stopniu są konsekwencją systemu politycznego, który tak został skonstruowany, aby zawsze osłabiać ośrodek rządowy. Przyczynia się do tego ordynacja proporcjonalna, która zawsze będzie tworzyła sejm rozdrobniony, a więc skazywała każdego zwycięzcę na konieczność szukania lepszego bądź gorszego partnera do rządzenia. A jak partner, to i kompromisy wobec wcześniejszych zapowiedzi, zarówno w programie, jak i decyzjach personalnych. Koalicje w polityce czasami są nieodzowne, nie mogą jednak być wymuszane przez system, który bez potrzeby premiuje rozproszenie siły egzekutywy, jaką powinien być polski rząd. Ta niespójność widoczna jest także w uprawnieniach prezydenta RP. Formalnie ma silny mandat, pochodzący z wyborów powszechnych.

W praktyce może niewiele, chyba że jako siła destrukcyjna, gdyż dysponuje prawem weta. Powinniśmy to zmienić – albo tworząc silny ośrodek władzy w kancelarii premiera, a wówczas prezydent o ograniczonych uprawnieniach powinien być wybierany przez parlament, albo decydując się na wybór prezydenta RP przez naród, ale po to, aby dać mu dużą władzę. Do tego rozwiązania skłania także słabość partii politycznych, które są tworami rachitycznymi, ożywającymi jedynie w okresie wyborczym. Wydaje się, że warto powrócić do idei okręgów jednomandatowych, które nie są może rozwiązaniem idealnym, ale gorszego od obowiązującego obecnie chyba nie ma. Może wówczas wyłoniona zostanie siła, która, mając odpowiednią większość w parlamencie, nie będzie tylko „zarządzała niepewnością”, ale skutecznie reformowała państwo, wykorzystując dorobek Rzeczpospolitej III i pół, którą mamy obecnie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.