Podrzutek

Andrzej Grajewski

|

GN 32/2007

publikacja 08.08.2007 15:33

Gdy Holendrzy i Francuzi odrzucili traktat konstytucyjny, wydawało się, że sprawa jest zakończona. Stało się inaczej. W Brukseli stary projekt nieco ociosano i jako traktat reformujący podrzucono na stół obrad. Zmiany w gruncie rzeczy są kosmetyczne.

Podrzutek

Nad dokumentem pra- cuje obecnie Konferen- cja Międzyrządowa, która do 8 września ma przygotować projekt pod nazwą traktatu reformującego Unię Europejską. Następnie ma on zostać uchwalony w czasie spotkania Rady Europy w Lizbonie w połowie października br. Później byłby przedłożony do ratyfikacji wszystkich krajów członkowskich, aby po zakończeniu tego procesu wejść w życie w 2009 r. Czasu nie jest więc dużo, choć kwestii wymagających dyskusji sporo.

Zmiana szyldu
W gruncie rzeczy mamy bowiem do czynienia z projektem, który co do istoty jest całkowicie tożsamy z traktatem konstytucyjnym, a co do formy różni się niewieloma szczegółami, głównie nazewnictwem. Nie ma więc już mowy o konstytucji, zamiast Wspólnoty, jest Unia Europejska, nie ma wspólnego ministra spraw zagranicznych, jest wysoki przedstawiciel ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa, nie ma zewnętrznych atrybutów wspólnego państwa, jak flaga, herb i hymn. Natomiast podkreślona jest nowa jakość Unii, jako jednolitej organizacji międzynarodowej. Unia po traktacie zamierza twardo zaznaczyć swoją obecność w wielu dziedzinach życia społecznego, politycznego i gospodarczego. Po prostu sprytni biurokraci z Brukseli, po konfuzji, jaką dla nich było odrzucenie konstytucji przez Francuzów i Holendrów, doszli do wniosku, że głębsze zmiany w tym projekcie nie są potrzebne, wystarczy zmiana szyldu. W tym także duchu przygotowali traktat reformujący.

W stronę superpaństwa
Zwolennicy traktatu przekonują, że musimy go przyjąć, gdyż w systemie prawnym Unii Europejskiej istnieje, a nawet pogłębia się „luka ustrojowa”, która paraliżuje cały mechanizm. Nie jest to jednak prawda. Obowiązują przecież nadal dwa podstawowe akty prawne, Traktat o Unii Europejskiej (czyli traktat z Maastricht z lutego 1992 r.) oraz Traktat ustanawiający Wspólnotę Europejską (czyli tzw. Traktat Amsterdamski, podpisany w październiku 1997 r.) oraz jego nowelizacja w postaci Traktatu Nicejskiego, uwzględniająca już przystąpienie do Unii dziesięciu krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Istnieje także i sprawnie działa, ukształtowany w wyniku ponad 50-letniego funkcjonowania Wspólnot Europejskich, skomplikowany system prawa wspólnotowego. Problem w tym, że zwolennicy traktatu nie szukają prostych rozwiązań, jakie przyświecały idei europejskiej u jej zarania. Ich celem jest organizacja stopniowo zastępująca państwo narodowe. Do tego potrzebują nowych instrumentów, dlatego mówią o luce ustrojowej i braku właściwych instrumentów do kształtowania europejskiej tożsamości.

Prawdą jest, że rozszerzenie Unii stworzyło nowe problemy. Dobrze byłoby, gdyby do 2009 r., kiedy będą wybory do Parlamentu Europejskiego oraz ustalany będzie nowy skład Komisji Europejskiej, rozwiązane zostały wszystkie techniczne szczegóły, powstałe w wyniku rozszerzenia. W żadnym jednak przypadku nie powinno to być pretekstem do tak zasadniczej przebudowy Unii, jaką zaproponowano w traktacie reformującym. Dokonuje on dalszej redukcji państwa narodowego, uszczuplając kompetencje krajowej władzy wykonawczej, ustawodawczej i sądowniczej. W projekcie traktatu wyraźnie zapisano zasadę, że „zgodnie z ustalonym orzecznictwem Trybunału Sprawiedliwości, Traktaty i prawo przyjęte przez Unię na podstawie traktatów mają pierwszeństwo przed prawem państw członkowskich na warunkach ustanowionych przez wspomniane orzecznictwo”. Jaki mamy wpływ na kształt tego orzecznictwa? Żaden. Spór o przebieg drogi w Dolinie Rospudy rozstrzygany właśnie w Strasburgu będzie interesującą lekcją, gdzie naprawdę zapadają ważne decyzje. A trzeba mieć świadomość, że traktat reformujący wzmacnia unijny system stanowienia oraz egzekucji prawa.

W życie wchodzi także nowy system liczenia głosów w Radzie Europejskiej, tzw. system podwójnej większości. Przedłużanie obowiązywania korzystnego dla nas systemu nicejskiego liczenia głosów, a także doskonalenie mechanizmów blokujących wprowadzanie w życie decyzji dla nas niekorzystnych, nie zmienia podstawowego faktu – za kilka lat pozycja Polski w zreformowanej Unii będzie słabsza niż obecnie. Traktat reformujący ten negatywny kierunek ostatecznie usankcjonuje.

Panowie naszych sumień
Wraz z traktatem reformującym do prawa unijnego włączona zostanie Karta Praw Podstawowych. Będzie ona mogła być stosowana do interpretacji prawa krajowego, znajdującego się w zakresie działania prawa unijnego. O możliwych konsekwencjach tego procesu pisałem przed tygodniem. System ingerencji prawa unijnego w prawo krajowe zostanie wzmocniony także przez przystąpienie Unii, a nie poszczególnych państw członkowskich, do europejskiej Konwencji o ochronie praw człowieka i podstawowych wolności. Jakie to może mieć praktyczne znaczenie? Pod hasłami walki z dyskryminacją mniejszości oraz ochrony godności osoby ludzkiej można będzie bardzo głęboko ingerować w prawo krajowe, także w kwestiach moralnych. Te zmiany zapewne nie będą gwałtowne. Nic się nie stanie z dnia na dzień. Trzeba czasu, aby weszły najpierw do systemu prawnego, zostały przyswojone przez media i wpisane w kontekst masowej kultury. Wreszcie zakorzenią się w naszej tożsamości. Jaki może być wynik tych procesów? Dzisiaj toczy się spór wokół eutanazji, ale następne pokolenie może już oceniać jako barbarzyński anachronizm odmowę prawa do zabijania osób starszych, cierpiących, pogrążonych w depresji.

Jakie wartości?
Oczywiście wszystkie dokumenty towarzyszące traktatowi reformującemu odżegnują się od jakiejkolwiek wzmianki o chrześcijańskim systemie wartości. Preambuła zawiera wszystko, tylko nie zapis o roli chrześcijaństwa, chociaż, co oczywiste, to chrześcijaństwo było najbardziej fundamentalną wartością, na której zbudowana została cywilizacja europejska. Odwołuje się natomiast do źródeł wartości, leżących u podstaw niezbywalnych praw człowieka, wolności, demokracji, równości oraz państwa prawnego. To oczywiście wartości cenne, stanowiące ważną część europejskiego dziedzictwa kulturowego. Problem w tym, kto i jak będzie je dzisiaj interpretował. Preambuła odwołuje się także do „kulturowego, religijnego i humanistycznego dziedzictwa Europy”. Można to interpretować, i tak z pewnością będzie to robione, że tradycja islamska jest takim samym zrębem cywilizacyjnym Europy jak chrześcijaństwo, ze wszystkiego tego konsekwencjami w życiu publicznym. Spór o budowę meczetów w RFN jest tylko przygrywką do tego, co nas czeka w przyszłości. Zwłaszcza jeśli demograficzna zapaść wielu krajów europejskich będzie się nadal pogłębiała, a lukę wypełniać będą kolejni wyznawcy Allaha. Zwolennicy przyjęcia traktatu i towarzyszących mu dokumentów podkreślają, że jest to krok w stronę umacniania tożsamości i osobowości prawnej Unii Europejskiej. To prawda, tylko czy takiej tożsamości chcemy?

Dramatyczny dylemat
Niewątpliwie przyjęcie traktatu reformującego wraz z Kartą Praw Podstawowych na wiele lat określi kierunek integracji europejskiej. Problem Polski polega na tym, że pod wieloma względami bardzo dla nas korzystny i atrakcyjny projekt integracji europejskiej w proponowanym obecnie kształcie niesie także zagrożenie dla naszych wartości, a także samego rozumienia narodowej tożsamości. Oczywiście odrzucenie traktatu reformującego jest możliwe. Skoro Francuzi i Holendrzy odrzucili konstytucję, możemy to samo zrobić z jej nieudolną imitacją. Trzeba jednak pamiętać, że nie poprawiłoby to naszej pozycji w Europie. Mamy także kilka ważnych spraw przy okazji do załatwienia, jak np. wspólną politykę energetyczną, politykę sąsiedztwa wobec Wschodu czy unijną strategię bezpieczeństwa. Inna sprawa, czy na tym etapie zasadnicze zmiany w treści przygotowanego projektu są jeszcze możliwe. Obecne negocjacje nie zaczynają się od punktu zerowego. Poprzedni negocjatorzy z Polski bez większego szemrania zgodzili się na szereg niekorzystnych dla nas zapisów. O wiele prościej byłoby dzisiaj walczyć o kształt europejskiej integracji, gdyby debata się rozpoczynała. Ale tak nie jest. Pole manewru dla naszych przedstawicieli jest niewielkie i należy o tym pamiętać, oceniając ostateczne rezultaty ich starań. Zawsze jednak można przy stole negocjacyjnym próbować nakłonić naszych partnerów do powrotu do idei Europy narodów, a nie forsowania na siłę pomysłu tworzenia narodu Europy. Ostateczne zdanie powinno należeć do nas wszystkich, byśmy w referendum zadecydowali o dalszych losach tego projektu.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.