Europa patrzy w przyszłość

Sebastian Musioł

|

GN 46/2005

publikacja 10.11.2005 00:42

Unia Europejska – od porażki projektu konstytucji – jest na wyraźnym zakręcie. Coraz bardziej potrzebuje nowej wizji, która ożywiłaby Wspólnotę nie tylko politycznie, ale przede wszystkim gospodarczo

Europa patrzy w przyszłość Mrok i chłód – nieformalny szczyt Unii w ponurym Hampton Court dobrze odzwierciedlał nastroje co do przyszłości Europy. PAP/EPA/NIGEL ISKANDER

Chodzi o to, żeby wiedzieć, jakiej Europy chcemy dla naszych dzieci i ile jesteśmy gotowi za to zapłacić – uważa przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso. Pierwszą okazją do otwartej dyskusji o przyszłym modelu społecznym Wspólnoty miał być nieudany szczyt Unii Europejskiej w Hampton Court pod Londynem. Miał być, bo przywódcy państw, zamiast zastanawiać się, jak stawić czoło wyzwaniom globalizacji, starzeniu się społeczeństw i bezrobociu, starali się uniknąć kłótni o budżet UE.

Europa od pięćdziesięciu lat budowana jest jako wspólnota gospodarcza, oparta na czterech podstawowych wolnościach: przepływu usług, towarów, kapitału i osób. Dzisiaj wyraźnie widać, jak w imię interesów narodowych te założenia się kwestionuje. Powolna erozja fundamentalnych idei, które legły u podstaw Unii Europejskiej, zagraża całej budowli.

Równocześnie przywódcy europejscy zdają sobie sprawę, że wyłącznie razem, w ramach Unii, kraje Starego Kontynentu będą zdolne sprostać wymaganiom globalizacji i zapewnić mieszkańcom lata dostatku. Państwa 25 muszą porozumieć się co do wspólnych działań i zdecydowanie zmieniać się wewnętrznie. W interesie własnym i wspólnym.

Twierdza Europa
Na Dalekim Wschodzie rośnie potęga gospodarcza chińskiego smoka i indyjskiego słonia. Do 2020 roku połowa światowej produkcji przemysłowej skoncentrowana będzie w Chinach i Indiach. Tamtejsze przedsiębiorstwa potrafią produkować towary o podobnej jakości do europejskiej, ale godzina pracy jest tam znacznie tańsza niż w Europie (80 centów w Chinach – ok. 20 dolarów w Niemczech). Także te dwa kraje stają się coraz silniejszą konkurencją, jeśli chodzi o przyciąganie inwestycji. Mimo ambitnych planów strategii lizbońskiej, nie zmniejsza się dystans dzielący Unię Europejską od Stanów Zjednoczonych.

– Unia musi się modernizować nie tylko na papierze – grzmiał Günter Verheugen, komisarz UE ds. przemysłu i przedsiębiorczości, na niedawnym forum „Strategia lizbońska – zamknąć europejską lukę”, zorganizowanym w Helsinkach przez Europejski Bank Inwestycyjny.

Na razie jednak Europejczycy pielęgnują złudny mit socjalnego bezpieczeństwa. Twierdza Europa jest co prawda oblegana przez imigrantów marzących o dostatnim życiu, kiedy jednak uda się Afrykanom przedostać do Hiszpanii czy Francji, nie mogą podjąć tam legalnej pracy.

W UE jest dziś 19 milionów bezrobotnych. Bez pracy pozostają głównie osoby młode, kobiety, imigranci i osoby na kilka lat przed emeryturą (55–64 lata). Na dodatek Europa starzeje się. W 2050 roku mieszkańców UE liczących powyżej 65 lat będzie o 58 mln więcej niż dziś. Na każdą osobę na emeryturze będą przypadały tylko dwie aktywne zawodowo. W 2004 roku ten współczynnik wynosił 4:1. Grozi to załamaniem finansów poszczególnych krajów, które proporcjonalnie coraz więcej będą wydawać na zabezpieczenia emerytalne i opiekę zdrowotną.

Podcinanie korzeni
Politycy w imię sondażowej popularności wybierają straceńcze lekceważenie paktu stabilizacyjnego, wynikającego z Traktatu z Maastricht. Deficyt budżetowy powyżej 3 proc., zadłużenie wewnętrzne sięgające 60 proc. PKB mają już nie tylko Grecja czy Dania, ale najpotężniejsze gospodarki europejskie. Z tym, że odstępstwo Francji i Niemiec od założeń paktu stabilizacyjnego są dla Unii fatalne. To dlatego coraz więcej krajów narzeka na euro!

Włochy zaczęły nawet grozić powrotem do lira. Niektóre państwa wręcz wyspecjalizowały się w „kreatywnej księgowości”, ukrywającej łamanie paktu na rzecz stabilności i wzrostu. Komisarz ds. polityki gospodarczej i monetarnej Joaquín Almunia 5 października 2005 r. w Atenach oskarżył państwa członkowskie o omijanie 3-procentowego limitu deficytu z Traktatu z Maastricht. Ujawnił, że Grecja już od 1998 r. podawała poprawione dane. A jak tu pogodzić z fundamentem wspólnej polityki ograniczenia dla nowych dziesięciu członków UE?! Zamknięcie własnego rynku dla pracowników z Polski, Czech i Węgier wcale nie poprawiło sytuacji w Niemczech, Austrii czy Francji. Bezrobocie nadal rośnie, przedsiębiorstwa ledwo zipią, a wzrost gospodarczy ledwie osiąga 2 proc. Tymczasem otwarte Irlandia i Wielka Brytania z roku na rok odnotowują wysoki wzrost. „Nic to” – zdają się powtarzać politycy państw aspirujących do miana „twardego rdzenia Unii”.

Oczywistą odpowiedzią na te wyzwania powinien być wzrost gospodarczy, tworzenie nowych miejsc pracy i większa konkurencyjność. Te cele wyznacza przyjęta w 2000 roku w Lizbonie strategia, której realizacja idzie jak po grudzie. W Parlamencie Europejskim czeka dyrektywa usługowa, która ma ułatwić działalność firm w Unii. Przeciwko jej wprowadzeniu w sensownym kształcie są oczywiście Niemcy i Francja, które z lokomotyw zamieniają się w hamulcowych rozwoju. Politycy z frakcji socjalistów i zielonych szerzą lęki, że nieskrępowana konkurencja firm usługowych, np. z nowych krajów UE, spowoduje upadek części firm ze „starej” Unii.

Jedynym atutem nowych krajów członkowskich pozostają rozwiązania wewnętrzne w dziedzinie podatków czy ułatwień dla przedsiębiorców. Rozwijają się te, które – jak Słowacja czy Estonia – wprowadziły podatek liniowy albo potrafią wykorzystać obecność w strukturach wspólnego rynku dzięki temu, że ich własna gospodarka jest znacznie bardziej konkurencyjna niż reszty.

Idea anglosaska
trzeba zreformować także system subwencjonowania rolnictwa, który stwarza coraz to nowe problemy. Tylko jak, skoro właśnie spór o rolnictwo blokuje prace nad budżetem unijnym na lata 2007– 2013. Nie można bagatelizować opóźnień w jego przyjęciu. Dla znacznie zacofanej Polski oznaczać będzie to mniejszą pomoc, niż moglibyśmy się spodziewać.

Jeszcze w czerwcu wydawało się, że przełomem dla Unii będzie prezydencja Wielkiej Brytanii. Wyspiarze są wielkim płatnikiem netto do unijnej kasy, z której ponad 40 proc. przeznaczane jest na rolnictwo. Po wystąpieniu Tony’ego Blaira w PE 23 czerwca mówiono, że zrodziła się nowa wizja Unii Europejskiej. Zamiast zbiurokratyzowanego molocha, Blair zarysował wizję luźniej powiązanej dynamicznej organizacji, liberalizującej swoją gospodarkę. Pojawiły się głosy, że Wielka Brytania ze swoją „anglosaską ideą” – wykorzystując unijny kryzys wywołany odrzuceniem konstytucji UE – może przejąć pozycję europejskiego lidera z rąk tandemu niemiecko-francuskiego. Jak dowiodło spotkanie w Hampton Court, były to oczekiwania chybione. Nowa wizja Europy rozmyła się w sporach o budżet na lata 2007–2013.

Polski dumping socjalny
Kiedy 6 października komisarz ds. rynku wewnętrznego i usług Charlie McCreevy wystąpił przeciwko skandynawskiemu modelowi umów zbiorowych, które – w jego ocenie – utrudniają świadczenie usług przez przedsiębiorców z innych krajów UE w Szwecji czy Danii, natychmiast musiał stawić się na dywanik do Parlamentu Europejskiego. A ponieważ Barroso także zapewnił, że nie ma mowy o przyjęciu jednego modelu socjalnego dla Europy, więc i szefa Komisji wezwano na przesłuchanie.
Koronnym argumentem przeciwników dyrektywy o liberalizacji usług w Unii Europejskiej jest dumping socjalny. Stosują go rzekomo nowe kraje członkowskie, w tym Polska, wprowadzając na przykład niższe podatki dla przedsiębiorstw. – Ludzie są coraz bardziej przekonani, że wspólny rynek nie chroni ich skutecznie przed globalizacją – twierdzi kanclerz Gerhard Schröder.

Tymczasem, według wyliczeń Komisji Europejskiej, wprowadzenie pełnej swobody przepływu usług w Unii przyniosłoby 37 mld euro zysków, doprowadziłoby do stworzenia 600 tys. nowych miejsc pracy, przyspieszyłoby wzrost gospodarczy o 0,6 proc. rocznie i znacznie obniżyłoby ceny usług. Brak faktycznej swobody przepływu usług w Unii sprawia natomiast, że nasze firmy tracą możliwość zarobienia 2–3 mld euro rocznie.

Ułatwienie przepływu usług rozruszałoby unijną gospodarkę. Swobodny przepływ usług zapewnia formalnie Traktat o utworzeniu Wspólnoty Europejskiej. Art. 7a określa Wspólnotę jako „obszar bez granic wewnętrznych, na którym zostaje zapewniony swobodny przepływ towarów, osób, usług i kapitału”.

W sporze o model Unii Polska musi raz wspierać doraźne cele, zasypujące przepaść między rozwiniętymi gospodarkami zachodnimi, a kiedy indziej dalekosiężne plany wzmacniające całą Wspólnotę. Polsce zależy na liberalizacji i uelastycznieniu gospodarki europejskiej, co zbliża do propozycji brytyjskich. To jedyne lekarstwo na zacofanie gospodarcze. Ambitni Polacy, coraz lepiej wykształceni, głodni sukcesu i gotowi do ciężkiej pracy, potrzebują swobody działania, a nie wygody i stabilności. Z drugiej jednak strony znaczne grupy Polaków, zwłaszcza w regionach zapóźnionych cywilizacyjnie, z terenów popegeerowskich i upadającego przemysłu, skorzystają z licznych subwencji. Dla podlubelskich rolników szansą na poprawę sytuacji są pieniądze płynące z funduszy strukturalnych. A to jest silnie związane z dzisiejszym modelem społecznym Unii i ma sojuszników na przykład nad Sekwaną.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.