Europejczyk na froncie

Jacek Dziedzina, socjolog, mieszka i pracuje w Londynie

|

GN 32/2005

publikacja 16.08.2005 13:16

Dyskusja napędzana tragicznymi wydarzeniami ostatnich tygodni może przerodzić się w festiwal oskarżeń, pochopnych i krzywdzących dla społeczności muzułmańskiej żyjącej w świecie zachodnim.

Europejczyk na froncie Po zamachach policyjne kontrole dotknęły głównie imigrantów. Obawy przed terrorem są silniejsze niż polityczna poprawność. Agencja Gazeta/AP/Sergio Dionisio

Londyn nie umarł. Metropolia, choć poraniona ostatnimi zdarzeniami, nadal tętni życiem i różnorodnością. Kto przynajmniej raz miał okazję przejść gwarną, handlową Oxford Street, usiąść przy fontannie na triumfalnym Trafalgar Square czy zatrzymać wzrok na oświetlonym potężnych rozmiarów reklamami Picadilly Circus – bez trudu zauważy, że ma do czynienia ze światem w pigułce. Społeczność blisko ośmiomilionowej stolicy dawnego imperium w jednej trzeciej tworzą imigranci, głównie z dawnych kolonii brytyjskich. Ta mieszanka kultur dla wielu jest atrakcją, powodem, dla którego ściągają do rzadko śpiącego miasta. Według opinii innych – społeczeństwo brytyjskie płaci teraz wysoką cenę za konsekwentną od wielu lat politykę tolerancji wobec grup etnicznych.

Cena otwartości
Marta, studentka z Polski, odbywa praktyki w jednej z państwowych instytucji.
– Różnorodność Londynu pociąga mnie, bo uczy tolerancji, nie widzę w tym zagrożenia. Niestety, przez tę asymilację ludzie tracą swoją niepowtarzalność.

Ewa z Wrocławia także przyjechała na wakacyjny staż.
– Boję się, że zamachy zniszczą tolerancję Londynu. Chociaż ataki terrorystyczne są chyba ceną za otwartość; reakcją może być zamknięcie się społeczeństwa, strach przed innością.

Innego zdania jest Małgosia (Angielka z polskimi korzeniami), zajmująca się marketingiem i kontaktem z mediami.
– Nie zgadzam się z tezą, że ataki są ceną za tolerancję wobec mniejszości. Jednak muzułmanie mogą obawiać się dyskryminacji.

Muzułmanie, do domu!?
Dzielnica Londynu, w której mieszkam, jest zdominowana przez społeczność muzułmańską. Z jednego z największych w mieście meczetów słychać zawodzący głos muezina, wzywającego do modlitwy. Bezpośrednio po pierwszych zamachach przy wejściu do stacji metra pojawił się transparent z napisami: „Muzułmanie na rzecz pokoju. Zjednoczeni w walce z terroryzmem. Nasze myśli i modlitwy są przy ofiarach i ich rodzinach”.

Matka jednego z zamachowców w wywiadzie dla dziennika „Daily Mirror” powiedziała m.in.: „Jestem w szoku i nie wiem, jak ubolewać nad własnym synem; dlatego ubolewam nad ofiarami (…), nad matkami, ojcami, nad tymi, którzy są wstrząśnięci widokiem śmierci i okropności”.

Przywołuję te zdania nie dla tendencyjnej obrony islamu i jego wyznawców. Niepokoi mnie tylko kierunek, w jakim zmierzają coraz agresywniej poszukiwania winnych tej wojny – IV wojny światowej. Część komentatorów korzenie terroru znajduje w tradycyjnym islamie, inni skłaniają się ku tezie, że to jego europejska odmiana, wykształcona na emigracji, stanowi klucz do zrozumienia nienawiści fundamentalistów islamskich do świata kultury zachodniej. Zwolennicy tej drugiej wersji przywołują opinię francuskiego socjologa Oliviera Roya, dla którego islam w wydaniu europejskim ma charakter bardziej indywidualistyczny, jest przesycony sprzeciwem wobec kultury konsumpcjonizmu i hedonizmu. Terror ma być manifestacją wyższości wartości islamu z jednej strony, z drugiej zaś jest reakcją na zagubienie w społeczeństwie obcych wartości.

Nikt poważny wprawdzie nie namawia głośno – za przykładem osławionej Oriany Fallaci – do wyrzucenia muzułmanów z Europy, jednak straszenie islamem w formie haseł „Oni chcą naszej zagłady” może dla wielu być drogowskazem do takiej właśnie postawy. Słowo ma przecież niesamowitą moc sprawczą. Spróbujmy sobie wyobrazić, jak miałaby przebiegać taka operacja? Kilkadziesiąt milionów muzułmanów europejskich, żyjących w Bośni, Albanii, Rosji, Francji, ale także w Zjednoczonym Królestwie, Szwecji i Niemczech oraz innych krajach, stanowi dziś integralną część naszych społeczeństw.

Nie ignoruję rzeczywistych zagrożeń, płynących z radykalnych nurtów w islamie. Czuję jednak potrzebę położenia ciężaru na drugiej stronie wagi. Nie dlatego, że prawda leży zawsze pośrodku (co jest kłamstwem z logicznego punktu widzenia), ale z powodu konsekwentnej propagandy rządów aliantów zachodnich i bezmyślnego powtarzania jej tez przez sporą cześć środowisk opiniotwórczych.

Życie musi trwać
W debacie publicznej, bardziej lub mniej wyraźnie, przewija się wątek „wojny religijnej”. Wydaje się, że Jan Pa-weł II zrobił wystarczająco wiele, by świat arabski nie łączył inwazji na Irak z kolejną krucjatą. To pierwszy argument przeciwko nazywaniu tej wojny religijną.

Za drugi uznałbym przyczyny, dla których fundamentaliści islamscy chcą zniszczyć poczucie bezpieczeństwa mieszkańców Zachodu: nienawiść do tego, co w kulturze euroatlantyckiej nosi znamiona konsumpcjonizmu, zaniku wrażliwości na wartości wyższe, płytkiej duchowości lub hedonizmu. Zjawiska te przecież nie są wytworem cywilizacji chrześcijańskiej, ale dokładnym jej zaprzeczeniem.

Po trzecie wreszcie, zabijanie w imię Boga – prawo islamskich fundamentalistów – jest bluźnierstwem dla każdego wyznawcy Jedynego. Stąd też można śmiało powiedzieć, że ewentualne zderzenie kultur jest konfliktem nie wielkich religii, ale wielkich, tragicznych nieporozumień, które zaistniały na ich terenie.

W Londynie życie toczy się między pamięcią o ofiarach zamachów, współczuciem wobec ich rodzin, strachem i niepewnością a normalnym życiem, radosną muzyką, zabawą i modlitwą pełną refleksji i nadziei. Nie ukrywam, że podczas każdej kolejnej podróży metrem udziela mi się wyczuwalna niepewność podróżnych, widzę niespokojne spojrzenia na większe bagaże. To też część naszego życia tutaj.

Jednak life must go on, dlatego nadal będę chodził do Galerii Narodowej, by zatrzymać się przy „Ambasadorach” Holbeina czy „Wieczerzy w Emmaus” Caravaggia, i udam się na jeszcze jeden musical Webbera, po sukcesie „Kobiety w bieli”. Tak żyje cały Londyn. Ważne pytania i problemy muszą jednak doczekać się odpowiedzi i rozwiązań. I nie mogą to być czarno-białe odpowiedzi, bo w ten sposób rodzą się kolejne fundamentalizmy. A życie jest pełne różnych odcieni szarości.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.