Pytania w groźnej ciszy

ks. Artur Stopka

|

GN 20/2005

publikacja 11.05.2005 23:28

- Miałem wrażenie, że w chwilach ciszy wszyscy zastanawiają się, czy ja też jestem agentem - opowiadał ksiądz średniego pokolenia o Mszy świętej, którą odprawiał następnego ranka po ogłoszeniu przez prezesa IPN, że o. Konrad Hejmo był tajnym współpracownikiem SB.

Pytania w groźnej ciszy

Uczestniczący w konferencji prasowej pro-wincjał polskich domi-nikanów o. Maciej Zięba był „porażony” dokumentami, które mu pokazano. Swoją obecnością uwiarygodnił podaną przez Leona Kieresa informację.

– Dlaczego w ten sposób ogłoszono akurat nazwisko księdza, a nie jakiegoś polityka, dziennikarza albo powszechnie znanego artysty? – zastanawiali się niektórzy. Znany prawnik ks. prof. Remigiusz Sobański nie zawahał się nazwać sposobu przeprowadzenia całej sprawy barbarzyństwem. A biskup pelpliński Jan Bernard Szlaga stwierdził: – Można się obawiać, żeby Instytut Pamięci Narodowej nie stał się Instytutem Plotki Narodowej.

Kardynał Franciszek Macharski nazwał zaistniałą sytuację „długim ogonkiem do magla” i przestrzegał:
– W tej kolejce do magla wciąż trwają rozmowy, jedna osoba przekazuje drugiej jakąś wiadomość, a potem o tych rozmowach się zapomina, ale słowa wypowiedziane o innych osobach zostają.

To nie ja!
O. Konrad Hejmo zaprzecza, że był świadomym tajnym współpracownikiem służb specjalnych PRL. Zaprzecza też ks. Mieczysław Maliński, którego nazwiska co prawda IPN nie ogłosił publicznie, ale od dwóch lat pojawia się ono w mediach i plotkach jako nazwisko tajnego współpracownika SB. Podobnie postępuje też wiceprezydent Radomia Krzysztof Gajewski, który w latach 70. i 80. uwieczniał na kliszy fotograficznej historię ruchu pątniczego na Jasną Górę, a teraz pojawia się w publikacjach prasowych jako domniemany tajny współpracownik SB. Zaprzeczają również politycy z pierwszych stron gazet, a ich procesy przed sądem lustracyjnym trwają nieraz od wielu lat. Zaprzeczają także ci, którzy przez sąd zostali uznani za tzw. kłamców lustracyjnych.

Większość mediów informuje o tego typu sprawach wyłącznie w atmosferze sensacji lub w kontekście sporu o celowość lustracji. Trudno w takiej sytuacji odróżnić prawdę od pomówień, fakty od politycznych manipulacji. W takich warunkach łatwo przyjąć jedną ze skrajnych postaw: podejrzewania wszystkich lub całkowitego braku zainteresowania prawdą o naszej niedawnej przeszłości.

Metody czy nazwiska?
Okazuje się, że na sposób traktowania materiałów zawartych w archiwach IPN duży wpływ ma wiek człowieka, który ma do nich dostęp. O. Zięba, który w latach siedemdziesiątych był działaczem opozycji demokratycznej, nie potrafił ukryć emocji po przejrzeniu teczki swego zakonnego współbrata. Urodzony trzynaście lat później ks. Bogusław Wójcik, badający materiały IPN w Tarnowie, podkreśla, że jest wystarczająco młody, aby nie spotykać nazwisk znanych mu osobiście księży. Ma do zasobów Instytutu dystans. O. Zięba dopiero po dziesięciu dniach przyznał, że nie jest specjalistą i nie jest w stanie określić wiarygodności dokumentów, które mu pokazano.

Po ogłoszeniu nazwiska o. Hejmy zapadła groźna cisza, pełna domysłów i pytań bez odpowiedzi. W niektórych środowiskach nadal wymieniane są nazwiska przypuszczalnych donosicieli. W innych zapanowała wystudiowana obojętność. A zwykli ludzie w różnym wieku pytani, czego chcieliby się dowiedzieć dzięki pracom historyków, często odpowiadają:

– Interesują mnie nie tylko nazwiska, ale również metody, jakimi się posługiwano, by zmuszać ludzi do współpracy, jak łamano ich sumienia, niszczono rodziny, szpiegowano na każdym kroku, wykorzystywano słabości. A jeśli nazwiska, to nie tylko tych, którzy donosili, ale też tych, którzy ich werbowali...

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.