OFE – czas kupię

Tomasz Rożek

|

GN 02/2011

publikacja 12.01.2011 18:28

Rząd zaproponował, by składki emerytalne zasypywały dziurę w budżecie. Mówi się o reformach, oszczędnościach i uzdrawianiu gospodarki. Ale to mydlenie oczu. Chodzi tylko o kupowanie czasu.

OFE – czas kupię istockphoto

Z początkiem kwietnia mają wejść w życie zmiany w polskim systemie emerytalnym. Zmiany, jakie zaakceptował rząd, z pozoru są niewielkie, z pozoru dotyczą tylko pojedynczych procentów. Politycy mówią o niewielkiej korekcie, ale chodzi o coś więcej, bo o faktyczne cofnięcie reformy emerytalnej z 1999 roku. To wtedy ZUS zaczął dzielić się częścią otrzymywanych pieniędzy z prywatnymi firmami (otwartymi funduszami emerytalnymi – OFE). Ten podział był dokładnie w 60 proc. iluzją, bo OFE zostały zobowiązane do kupowania za 60 proc. swoich aktywów obligacji skarbowych. A to w wielkim skrócie oznacza, że gwarantem większości środków w prywatnych funduszach i tak był budżet państwa. Rząd Donalda Tuska, zamiast system poprawiać, postanowił zrobić pierwszy krok ku jego likwidacji.

Zamrażarka pieniędzy
Dzisiaj składka emerytalna wynosi 19,52 proc. dochodów. 12,22 proc. z dochodów trafia na konta ZUS-u, reszta – 7,3 proc. – do OFE. To opłaty obowiązkowe. Jedyne co odprowadzający składki może zrobić, to wybrać jeden z czternastu otwartych funduszy emerytalnych. OFE są prywatnymi firmami. Kilka razy w roku pojawiają się rankingi ich skuteczności, czyli tego, ile w ostatnim okresie zarobiły dla swoich klientów – przyszłych emerytów. ZUS takich rankingów nie publikuje z prostego powodu. Pieniądze w ZUS-ie nie są inwestowane. Waloryzacja chroni je jedynie przed tym, żeby ich wartość nie malała z powodu inflacji. Co z pieniędzmi robią OFE? W 60 proc. muszą za nie kupować obligacje Skarbu Państwa. Te pieniądze natychmiast są wydawane. Rząd (który obligacje emituje) musi czymś przecież zasypywać dziurę budżetową.

40 proc. środków, jakimi dysponują fundusze, może być inwestowanych np. na giełdzie. Średnia roczna stopa zwrotu w OFE wyniosła w 2010 roku 10,8 proc. Za rok wcześniejszy wyniosła 14,3 proc., ale za 2008 rok minus 13,9 proc. To oczywiste, że OFE nie każdego roku zarabiają. W systemie odkłada się na emerytury, czyli oszczędza, całe dziesięciolecia. W efekcie kryzysy i okresy dekoniunktury uśredniają się z okresami wzrostu. W polskim systemie wspomniane wahnięcia są odczuwalne, bo na OFE oszczędzamy dopiero 10 lat. To bardzo mało, dlatego ostatni kryzys bardzo wpłynął na uśrednione wyniki OFE. A mimo to, w ciągu ostatnich 5 lat, fundusze zarobiły średnio 34,7 proc (najlepszy 39,2 proc. – Pekao, najgorszy 31,5 proc. – PKO BP Bankowy).

Prawda, choć w sumie kłamstwo
Od początku swojej pracy rząd PO–PSL zapowiadał, że wprowadzi zmiany w polskim systemie emerytalnym. Szczególnymi ich zwolennikami byli minister pracy Joanna Fedak i minister finansów Jacek Rostowski. Mowa była o tym, że system jest niewydolny, że zwiększa dług publiczny, a emerytury, jakie z niego pochodzą, są śmiesznie niskie. Szczególnie ten ostatni argument jest kuriozalny. Pierwsze osoby które otrzymały część swojej emerytury z OFE, oszczędzały w systemie bardzo krótko. Kapitał nie miał czasu urosnąć. Drugim argumentem za przewróceniem systemu do góry nogami było to, że jest niewydolny. Mówiono, że OFE za mało zarabiają i pobierają prowizje. Pobiera prowizje tak samo jak banki za prowadzenie rachunków, a biura maklerskie za inwestowanie na giełdzie. Prawo określa dokładnie, że fundusze mogą z odkładanych pieniędzy pobrać maksymalnie 3,5 proc. Czy to dużo?

Zależy jak na to spojrzeć. Skoro w OFE jest ponad 220 mld złotych, prowizje z tej kwoty wynoszą około 8 mld złotych. To jednak szacunki mocno niepewne, bo na samym początku działania systemu poszczególne OFE miały wyższe prowizje. Później rynek, wolna konkurencja spowodowały, że prowizje zaczęły spadać. ZUS też potrzebuje pieniędzy do funkcjonowania, a te pochodzą z naszych podatków, a nie ze składki emerytalnej. O tym jednak zwolennicy zaproponowanych zmian nie mówią. No i kwestia wydolności całego systemu. Ministrowie rządu Tuska nieraz wytykali OFE, że fundusze i tak większość pieniędzy inwestują w obligacje państwowe. Mówili, że OFE zarabiają na tym, że pożyczają rządowi pieniądze przyszłych emerytów (bo sprzedaż obligacji to nic innego jak pożyczanie pieniędzy na określony procent).

Czy nie lepiej, żeby te pieniądze szły bezpośrednio do ZUS-u? – pytano. W tych dyskusjach nie wspominano, że OFE nie mają pola manewru, że są zobowiązane ustawą do kupowania obligacji. Czynienie z tego zarzutu jest nieporozumieniem. Gdyby rząd chciał tę sytuację zmienić, mógłby to zrobić, zmieniając ustawę o systemie emerytalnym. Gdyby obowiązek kupowania obligacji złagodzono (są powody, dla których nie warto znosić go całkowicie), OFE działałyby lepiej. Zarabiałyby więcej. Na lepszym działaniu systemu rządowi jednak nie zależało.

Dostają mało, wydają dużo
Skoro rządowi nie zależało na poprawieniu wydolności systemu, to na czym? Na pieniądzach. Pracodawca wpłaca na konto ZUS-u „żywą gotówkę”. Te pieniądze w ZUS-ie zamieniane są na liczby na tzw. indywidualnych kontach emerytalnych i… natychmiast wydawane na dzisiejsze emerytury. ZUS nie dysponuje pieniędzmi tak jak bank, w którym oszczędzamy. ZUS to baza danych, system komputerowy, w którym nie ma ani jednej złotówki. Są tylko zapisy mówiące, ile pieniędzy odłożyliśmy. Pieniądze, które wypłacane są dzisiejszym emerytom, pochodzą ze składek osób dzisiaj pracujących. Tyle tylko że kwota wszystkich spływających do ZUS-u składek jest dużo mniejsza niż kwota wszystkich emerytur, które ZUS musi wypłacić. Dzieje się tak z wielu powodów. Jest coraz więcej emerytów i coraz mniej osób czynnych zawodowo. Inny powód to wiele grup uprzywilejowanych, które pracują krótko, niektóre z nich w ogóle nie płacą składek, za to otrzymują wysokie emerytury.

Do ZUS-u dopłaca rząd z podatków, ale dotacja w wysokości prawie 38 mld złotych (w roku 2010) jest niewystarczająca, więc Zakład musi pożyczać pieniądze w bankach komercyjnych. Te pieniądze będzie trzeba oddać z procentami. Zmiana zaproponowana przez rząd powoduje, że z dnia na dzień w ZUS-ie będzie zostawało więcej pieniędzy. Konkretnie około 10 mld złotych rocznie więcej (zamiast 12,22 proc. dochodu, będzie to 17,22 proc. dochodu). Wspomniane pieniądze zostaną dopisane do kont indywidualnych i… natychmiast wydane. Dziura w ZUS-ie będzie mniejsza, ale tylko do czasu. Do momentu, w którym w wiek emerytalny wejdą osoby, które obejmą zaproponowane przepisy. No bo zapisane na indywidualnych kontach emerytalnych kwoty będzie trzeba kiedyś wypłacić. A wtedy zaczną się kłopoty, bo dziura będzie jeszcze większa, a emerytów w stosunku do osób pracujących więcej niż dzisiaj. No ale o to będzie się martwiła już inna ekipa.

A wszystko wina Unii
Ale „zysk” obecnej ekipy jest w pewnym sensie podwójny. Minister Rostowski nie raz wspominał o tym, że zmiany w przepisach emerytalnych są konieczne, z powodu sposobu, w jaki Komisja Europejska liczy nasz dług publiczny. Gdy państwo jest zbyt zadłużone, Bruksela uruchamia tzw. procedurę nadmiernego deficytu, która oznacza m.in. wstrzymanie europejskich pieniędzy płynących z Brukseli. Do tego rząd za wszelką cenę nie chce doprowadzić, bo oznaczałoby to wstrzymanie wielu inwestycji w Polsce. Komisja Europejska do długu publicznego zalicza obligacje państwowe, w których OFE lokują pieniądze emerytów. Nie wlicza za to do długu zapisów na kontach emerytalnych w ZUS-ie. Problem można by rozwiązać, np. pozwalając funduszom emerytalnym inwestować. Wtedy dług publiczny (ten w rozumieniu Komisji Europejskiej) zacząłby spadać. Ale tego rząd nie zrobił. Wolał, żeby pieniądze przyszłych emerytów trafiały do ZUS-u. Minister Rostowski chętnie zasłania się Komisją Europejską, mówiąc o zmianach przepisów emerytalnych w Polsce. Jest to o tyle dziwne, że jeszcze kilka tygodni temu Ministerstwo Finansów informowało, że przekonało szefa KE Manuela Barroso, by nie wliczać tego, co jest w OFE do długu publicznego. Ministerstwo twierdziło, że Barroso stanął po naszej stronie, a o szczegółach obiecał porozmawiać w pierwszych miesiącach 2011 roku. Skoro dał się przekonać, po co wprowadzać te zmiany? Ktoś naciągał fakty albo wtedy, albo robi to teraz.

Gimnastyka z systemem emerytalnym nie ma nic wspólnego z naprawą finansów i uzdrawianiem gospodarki, a jedynie z kreatywną księgowością. W statystykach europejskich nasz dług wynosi 60 proc PKB. W naszych o kilkanaście procent mniej. Od zmiany definicji długu publicznego dług nie zniknie. – Proponowane zmiany obniżą deficyt sektora finansów publicznych według metodologii Unii Europejskiej […]. Nie zmniejszy to natomiast deficytu w ujęciu kasowym – jak trafnie to ujął wiceminister finansów Ludwik Kotecki. Problem zostaje więc odsunięty, a właściwie przykryty. Społeczeństwu da złudne wrażenie mieszkania na zielonej wyspie, a politykom kolejną kadencję i czas na nic nie robienie.

Pisanie po wodzie
A teraz wracając do początku. Dlaczego po zmianie zaproponowanej przez rząd, emerytury będą raczej niższe, niż gdyby system pozostawić tak, jak jest teraz? „Raczej” nie oznacza „na pewno”, bo wszystko tutaj zależy od koniunktury na giełdzie, a ta jest niewiadomą nie tylko za 10 lat czy 20, ale nawet za tydzień. Od koniunktury gospodarczej i od demografii zależą także emerytury z ZUS-u, choć trzeba przyznać, że w mniejszym stopniu niż te z OFE. Nikt poważny nie powinien używać tutaj kategorycznych stwierdzeń. Minister finansów, minister pracy, premier Tusk… długo można by wymieniać, jak widać poważni nie są. Pieniądze w ZUS-ie nie są pomnażane. Nie rosną, choć też się nie kurczą. Pieniądze w OFE mogą urosnąć, ale mogą też się skurczyć. Tyle tylko że znacznie bardziej prawdopodobne jest to, że będą pomnażane. Długookresowe inwestycje (a tak właśnie jest w przypadku odkładania na emeryturę) zawsze przynoszą zyski. Gdy sytuacja budżetu będzie dramatyczna, kolejna ekipa może przestać waloryzować to, co obywatele odkładają na starość przez całe życie. Politycy mają możliwość zrobienia z zapisami w ZUS-ie wszystkiego, co im się podoba. Jeżeli chodzi o pieniądze odłożone w OFE, nie mogą zrobić praktycznie nic. Te pieniądze, które już zostały w OFE odłożone, są dla polityków „niedostępne”.

W projekcie budżetu na rok 2011 o zmianach zasad oszczędzania na emerytury (a więc o wpływie dodatkowych miliardów do ZUS-u) nie ma ani słowa. Może dlatego, że ustawa budżetowa powstawała wtedy, gdy w Polsce trwała kampania przed wyborami samorządowymi. Politycy uznali, że mówienie o zmianach jest niemądre, bo mogłoby negatywnie wpłynąć na wynik wyborczy Platformy Obywatelskiej. Premier pomysły rządu ogłosił w ostatnim dniu 2010 roku. Teraz przekuwa się je na projekt ustawy, którą trzeba skonsultować i przeprowadzić przez parlament. Na końcu musi ją podpisać prezydent. Czy uda się tego dokonać do końca marca? Na drodze jest całkiem sporo mielizn, jak np. ta dotycząca dziedziczenia składek. Pieniądze odkładane w OFE mogą być dziedziczone, a pieniądze z ZUS-u nie. Czy powiększone kwoty, jakie od 1 kwietnia miałyby być przekazywane ZUS-owi, powinny być dziedziczone? Ministerstwo Finansów rozważa też inny scenariusz – taki, w którym pieniądze nie byłyby, co prawda, dziedziczone, ale podwyższona zostanie renta rodzinna. Jasnej deklaracji nie ma.

Michał Boni, przewodniczący Komitetu Stałego Rady Ministrów, powiedział, że dodatkowe pieniądze w ZUS-ie będą też inaczej waloryzowane niż te, które były dotychczas płacone. Inaczej, czyli jak? Być może ich wartość będzie powiększana o tyle, ile w tym czasie zarobią średnio wszystkie OFE, a może o tyle o ile wzrośnie polskie PKB. Tak czy inaczej w systemie informatycznym ZUS-u muszą nastąpić poważne zmiany. Eksperci twierdzą, że Zakład może nie zdążyć z ich wprowadzeniem. Politycy zapowiadali, że przy okazji zmian ma powstać system ulg podatkowych dla osób, które zdecydują się na dobrowolne oszczędzanie w zapomnianym już III filarze emerytalnym. Na jakich zasadach? Na razie nie wiadomo. To kolejna sprawa do wyjaśnienia. I jeszcze jedna. Rząd zaproponował, by zmniejszone kwoty, jakie będą dostawały OFE, mogły być inwestowane bardziej agresywnie. O tym, jak bardzo agresywnie, ma decydować każdy indywidualnie. Ale to wymaga stworzenia systemu, którego nie ma, wielu uściśleń i uzgodnień. Pracy jest sporo, czasu mało, a politycy są zdeterminowani, by zmiany wprowadzić już. No bo kolejne wybory się zbliżają. To bardzo źle wróży na przyszłość.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.