Polityka: poważna sprawa

Rozmowa Bogumiła Łozińskiego z Dariuszem Karłowiczem

|

GN 51-52/2010

publikacja 20.12.2010 20:27

Polityka - Rok 2010 Polityka nam się nie udała, ale to, co społeczne i prywatne ma się całkiem dobrze - mówi Dariusz Karłowicz w rozmowie o tym, co przyniósł 2010 rok.

Polityka: poważna sprawa Jakub Szymczuk

Dariusz Karłowicz jest doktorem filozofii i publicystą, wydaje rocznik filozoficzny „Teologia Polityczna”, jest współtwórcą i prezesem Fundacji Świętego Mikołaja.

Bogumił Łoziński: Najważniejsze wydarzenie 2010 r. to…
Dariusz Karłowicz: – Oczywiście tragedia smoleńska. To w ogóle jest jedno z najważniejszych wydarzeń w historii Polski ostatnich lat. Prawie wszystko, co dziś dzieje się w życiu publicznym ma związek z tą katastrofą. Także przez następne lata zaciąży ona na naszej polityce wewnętrznej i zagranicznej.

Dlaczego?
– Zginął Prezydent RP i najważniejsze osoby w państwie. Wypadek miał miejsce w dziwnych okolicznościach. Polski rząd oddał inicjatywę Rosjanom i pośpiesznie ogłosił pojednanie z Rosją. Można by wyliczać jeszcze długo, ale dla tej sprawy najważniejsze jest źródło tragedii i to, co ona odkrywa. Ta katastrofa jest wynikiem braku powagi polskiej polityki i polskiego państwa. Katastrofa pokazała, jak niepoważne jest państwo, w którym konflikt między prezydentem i premierem jest rozgrywany przez rosyjskiego ambasadora, piloci – jak czytam – nie przechodzą specjalnych szkoleń i do dziś nikt nie poczuwa się do, choćby symbolicznej, odpowiedzialności. Szok po tej tragedii polegał m.in. na uświadomieniu sobie, że wbrew klimatowi postpolitycznego karnawału, polityka to sprawa poważna – sprawa życia i śmierci. To jest taki moment, kiedy polityka ociera się o metafizykę. Ta tragedia jest wielkim oskarżeniem pod adresem głupoty i niefrasobliwości polskiej polityki, która jest prowadzona tak, jakby nic złego nie mogło się wydarzyć. To dotyczy różnych sfer: gospodarki, wojskowości, spraw zagranicznych, ochrony przeciwpowodziowej czy służby zdrowia. Z tym po prostu nie można się pogodzić! Do tego dochodzi ludzka skala tej tragedii. Dla wielu Polaków, także dla mnie, ma ona wymiar osobisty. W tej katastrofie zginął mój przyjaciel Tomasz Merta, znajomi, osoby, z którymi współpracowałem.

Czy sposób prowadzenia śledztwa jest właściwy?
– Decyzja rządu o przekazaniu śledztwa stronie rosyjskiej była skandaliczna. To jeden z bardziej ponurych przykładów braku podmiotowości, odwagi, energii i kompetencji, jaki widzieliśmy w polskiej polityce po 1989 r. Kiedy patrzę na niszczejący, pocięty wrak samolotu, walające się w błocie szczątki, i widzę bezradność i bierność rządu, to chce mi się wyć z wściekłości i poniżenia. Nie mamy dostępu do wszystkich dowodów, nie oddano nam wraku, nie zwrócono nawet czarnych skrzynek, a na miejscu katastrofy wciąż znajdujemy szczątki ofiar! W efekcie tych zaniechań nigdy nie poznamy innej wersji niż rosyjska, co, jak sadzę, raczej nie pomoże polsko-rosyjskiemu pojednaniu. Nie wyobrażam sobie, aby jakiekolwiek inne suwerenne państwo oddało śledztwo w sprawie śmierci swojego prezydenta i najważniejszych urzędników w ręce obcego kraju.

Co mówi o Polakach sposób przeżywania żałoby?
– Bardzo szybko zrozumieliśmy wyjątkowość tego wydarzenia. Gdy 10 kwietnia zobaczyłem znicze pod Pałacem Prezydenckim, miałem świadomość, że tak jak za „Solidarności” w latach 80., czy po śmierci Jana Pawła II, tak teraz znów spod skorupy wypływa mickiewiczowska „lawa”. Wspólne przeżywanie żałoby pokazało bardzo świadomy odbiór tej tragedii. Jeśli w latach 80. centrum wspólnoty były więzi społeczne, w 2005 r. Kościół i religia, to teraz w centrum znalazło się pytanie o państwo. Wstrząsem było odkrycie, że klimat Polski zdziecinniałej, z jakim mieliśmy do czynienia w ostatnich latach, może skończyć się w lesie pod Smoleńskiem. Ta śmierć na pewien czas przerwała zabawę w polityczny cyrk, w którym znikają takie kwestie jak te, że państwo potrzebuje sprawnych urzędów, spoistości aksjologicznej czy armii, a zanurzanie wszystkiego w chichocie, oszczerstwach i grze pozorów skończyć się może tragedią. Polacy, tłumnie oddający hołd przed wystawioną na widok publiczny trumną, przychodzili pokłonić się swojemu prezydentowi, który był ofiarą bezprzykładnej nagonki medialnej, ale – a być może przede wszystkim – przychodzili, by pokłonić się majestatowi Rzeczypospolitej.

Dlaczego żałoba nie spowodowała zmiany życia publicznego?
– Ponieważ doszło do upartyjnienia tragedii. Fakt, że rząd nie sprostał politycznemu wyzwaniu, jakim były katastrofa i śledztwo, wpisał tragedię smoleńską w logikę rozszarpującego Polskę sporu między partiami. Był i drugi powód. Dla ludzi rozumiejących politykę jako sferę nieodpowiedzialności i pijaru, przywrócenie powagi państwu było czymś wysoce niepożądanym, czymś, co trzeba unieważnić. Powrót powagi odbierali, zresztą słusznie, jako zagrożenie i oskarżenie. Stąd taka wściekłość towarzysząca żałobie. Niestety, w dużym stopniu to się udało. Symbolem takiego procesu był konflikt wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu.

Która partia jest odpowiedzialna za stan braku powagi w polityce?
– Największą odpowiedzialność mają zawsze sprawujący władzę. Jeśli mając wpływ na rzeczywistość, uciekają od rzeczywistych problemów w dziedzinę pozoru, niepowagi, gier z wizerunkiem, państwo robi się niepoważne. Problem w tym, że od polityki uciec niepodobna, ona trwa: państwa walczą o swoje interesy, działają dyplomaci i służby, długi obciążają gospodarkę, brak sprawnej armii osłabia kraj, a niewydolne państwo przegrywa w wyścigu o pozycję i dobrobyt. Dodatkowo sytuację pogarsza natężenie konfliktu między głównymi siłami politycznymi. Spór polityczny osiągnął dziś stan symbolicznej wojny domowej. Jej natężenie uprawnia do określenia jej mianem wojny nuklearnej. Dlaczego? Bo tu nie idzie już o jakąś taktykę, lecz o logikę odwetu i spalonej ziemi. To sytuacja, w której zniszczenia powodowane wojną przestają mieć znaczenie dla walczących stron. Istotne w sporze politycznym pytania o to, kto ma rację, w fazie wojny nuklearnej przestają mieć znaczenie. Dokładnie według takiego mechanizmu przebiegał konflikt wokół krzyża, który mógł być przerwany albo co najmniej skrócony zarówno przez D. Tuska, prezydenta Komorowskiego, jak i J. Kaczyńskiego. Tymczasem każdy z nich mierzył ten konflikt korzyściami własnej formacji – niezdolny do przekroczenia granic własnej perspektywy, i ignorował straty zadawane dobru wspólnemu. W efekcie doszło do serii aktów niesłychanego barbarzyństwa, publicznie profanowano krzyż, a bluźnierstwo stało się na pewien czas modną dykcją mediów komercyjnych.

A jak ocenia Pan postawę Kościoła w tym konflikcie?
– Wydaje mi się, że błędem było pominięcie obrońców krzyża i szukanie rozwiązania problemu ponad ich głowami. Gdyby ich włączono do negocjowanego porozumienia, być może nie doszłoby do eskalacji konfliktu. Miejsce Kościoła jest pod krzyżem i z ludźmi, którzy odmawiają Różaniec. Zwłaszcza gdy są atakowani. Nawet jeśli się uważa, że zachowują się nieroztropnie, że się pogubili czy zostali zmanipulowani. Ze strony biskupów zabrakło mi ważnego gestu: przyjścia pod krzyż, wspólnej modlitwy i rozmowy. Gdyby obrońcy ich nie wysłuchali, sprawa byłaby jasna, a tak pozostaje fakt, że stanięto plecami do wiernych. Wielu osobom wydawało się, że jeśli obrońców krzyża można wziąć w cudzysłów, nazywając „tak zwanymi obrońcami krzyża”, to tak samo będzie z ich przeciwnikami. Wrogowie krzyża nie chcieli być „tak zwanymi wrogami krzyża”, woleli być po prostu wrogami krzyża.

Prezydent Komorowski zapowiadał, że będzie łączył Polaków. Czy dotrzymuje słowa?
– Dotychczasowe działania prezydenta wskazują, niestety, na duży chaos, zwłaszcza w polityce historycznej. Przykładem jest zaproszenie gen. Jaruzelskiego do Rady Bezpieczeństwa Narodowego czy sprawa pomnika żołnierzy Armii Czerwonej w Ossowie. Mam ciągle nadzieję, że są to gafy, nie zaś przemyślana strategia. Z pewnością nie służy to jednoczeniu Polaków.

Polska Jest Najważniejsza deklaruje wyjście poza logikę wojny polsko-polskiej. Jakie daje jej Pan szanse?
– PJN obserwuję z życzliwym sceptycyzmem. Nie potrafię powiedzieć, czy projekt partii konserwatywno-republikańskiej ma szanse powodzenia i czy PJN taką partią się stanie. Powstawanie nowych formacji ma dynamikę ruchów górotwórczych. Nigdy nie wiadomo, co z tego wyjdzie, i czy to, co powstanie, przypadnie nam do gustu. Wystarczy przypomnieć sobie, czym na początku była PO, żeby zobaczyć, jak trudno sądzić coś po początkach. Jednak wydaje mi się, że szczególnie w obecnej sytuacji potrzebne są formacje, które rozszczelnią istniejący układ polityczny. Logika śmiertelnego starcia kosztuje Polskę zbyt wiele.

Czy beatyfikacja ks. Popiełuszki została wykorzystana do upomnienia się o wartości, za które oddał on życie?
– Ksiądz Jerzy to bodaj najważniejszy święty mojego pokolenia: patron naszej wolności. Msza beatyfikacyjna to jedno z najpiękniejszych wydarzeń 2010 roku. Nigdy nie zapomnę modlitwy Marianny Popiełuszko poprzedzającej uroczystości beatyfikacyjne. Ale przyznam, że czułem, iż na tych uroczystościach jest jakiś cień. Przy różnych okazjach docierało do mnie, że to wydarzenie nie jest równie radosne dla wszystkich ludzi polskiego Kościoła.

Dlaczego?
– Ciągle nie uporaliśmy się z lustracją w Kościele. Świętość kapłana „Solidarności” stawia wiele bolesnych pytań. To ogromny problem i źródło wielu zagrożeń.

Na czym one polegają?
– Nie tylko w Kościele, ale w ogóle w Polsce wciąż istnieje nieprawdopodobny chaos aksjologiczny. Po 20 latach niepodległości ciągle nie potrafimy ustalić, kto był zdrajcą, a kto bohaterem. W tym zamęcie w sferze wartości oczy Polaków kierują się w stronę Kościoła, tymczasem on sam nie zaleczył ran przeszłości.

Pańska diagnoza jest bardzo pesymistyczna. Czy są jakieś zjawiska dające nadzieję?
– Optymizmem napawa mnie doświadczenie brane z Fundacji św. Mikołaja, która prowadzi bardzo wiele projektów charytatywnych i kulturalnych. Dzięki tej pracy społecznej spotykam się z setkami ludzi, dla których służba na rzecz innych to nie tylko deklaracje na potrzeby telewizyjnego studia, ale konkretne działanie w codziennym życiu. W Polsce jest bardzo dużo ludzi i organizacji społecznych, których poświęcenie budzi podziw. O ile polityka nam się nie udała, to to, co społeczne i prywatne, ma się całkiem dobrze. Gdzieś musimy skierować naszą ogromną polską energię, optymizm i pragnienie zmiany, więc kierujemy ją w stronę rodziny i potrzebujących. Coraz piękniej kwitną domy i fundacje. Oby nadszedł czas na państwo.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.