Spowiedź jak PKP

Marcin Jakimowicz

|

GN 25/2010

publikacja 23.06.2010 14:34

Spowiedź powinna być jak PKP – opowiadają polscy dominikanie. Prosta, krótka i pełna. I przypominają: grzech to śmierć.

Zapominamy, że grzech rodzi śmierć. Zapominamy, że grzech rodzi śmierć.
W efekcie do sakramentu pojednania podchodzimy często w sposób nonszalancki.
Henryk Przondziono

Pan odpuścił twoje grzechy, idź w pokoju... I zbawienne pukanie w drewno konfesjonału. Ile razy wstawaliśmy z kolan, czując, że jesteśmy lżejsi niż piórka? Kamień spadał nam z serca. Dlaczego w czasie urlopów wyciągamy temat spowiedzi? – zdziwią się niektórzy. Powody są trzy: po pierwsze w wielu polskich domach istnieje tradycja, by tuż przez wakacjami klękać u kratek konfesjonału. Po to, by na urlop ruszyć z czystym kontem. Po drugie na półki księgarskie trafiła właśnie świetna książka o sakramencie pojednania. Dwaj dominikanie Paweł Kozacki – przeor krakowskiego klasztoru i Wojciech Prus – redaktor naczelny wydawnictwa „W drodze” rozmawiają o „Spowiedzi bez końca”. Co ich łączy? Długoletnia praktyka duszpasterska, godziny przesiedziane w „drewnianych budkach” oraz kibicowanie Lechowi Poznań. Trzeci powód napisania artykułu jest najważniejszy: wszyscy jesteśmy grzesznikami.

Po co mi ksiądz?
Spowiedź powinna być: prosta, krótka i pełna – takie powiedzonko można usłyszeć w polskich klasztorach dominikanów. Hm. Łatwo powiedzieć. „W praniu” okazuje się, że z sakramentem pojednania mamy niemało kłopotów. W „Spowiedzi bez końca” dominikanie odpowiadają na pytania, z którymi mamy największe kłopoty. Pierwsze, należące już do „klasyki gatunku”, zadają najczęściej osoby omijające kościoły szerokim łukiem: – Przepraszam bardzo. A po co mi pośrednik? Czy do tego, by otrzymać Boże przebaczenie, muszę koniecznie usłyszeć głos księdza: „I ja odpuszczam tobie grzechy…”? – Bardzo potrzebujemy znaków – wyjaśnia o. Wojciech Prus. – Jak na własny użytek mamy rozeznać, kiedy grzech został odpuszczony, a kiedy nie? Jeśli mielibyśmy sami decydować, na jakąż narażalibyśmy się niepewność! Kiedy celebruję spowiedź, przez pośrednictwo drugiego człowieka, to w całej mojej niepewności mam szansę dostrzec, że dostałem rozgrzeszenie. Mogę nie być pewny, mieć wątpliwości, odczuwać lęk, ale dostałem rozgrzeszenie, mam do odprawienia pokutę. Spowiadam się niedoskonale, spowiadam innych w sposób niedoskonały, ale ratuje nas Duch Święty, który przychodzi z pomocą w naszej słabości.

Owczy pęd do Komunii
Choć wedle badań Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego maleje liczba wiernych chodzących co niedzielę na Mszę, rośnie liczba wiernych przyjmujących Komunię św. W ciągu trzydziestu ostatnich lat liczba communicantes zwiększyła się o prawie 9 proc. To bardzo pozytywne zjawisko. Ale – doszukując się drugiego dna – można zapytać: czy nie dzieje się tak również dlatego, że coraz częściej przystępujemy do Komunii z marszu? Wiedzeni instynktem stadnym nie przejmujemy się już grzechami (grzechy? Jakie grzechy?). Zapominamy o radykalnych słowach św. Pawła, przypominającego Rzymianom, że „zapłatą za grzech jest śmierć”. Czy rzeczywiście tak jest? To zjawisko, którego nie da się opisać w wymierny sposób. Widać je często w krajach Europy Zachodniej. Księża pracujący w Niemczech zauważają, że choć niewiele osób przystępuje do spowiedzi, do komunii ustawiają się kolejki. Wnioski nasuwają się same. Czy z takim samym zjawiskiem mamy do czynienia w Polsce? To prawdopodobne. Istnieje pokusa, byśmy zadowoleni z siebie grzech zaczęli traktować coraz częściej jako przyjemność z niewiadomych przyczyn zakazaną przez Kościół. Dlaczego tak się dzieje? – Bo nie odnosimy tego do relacji miłości. A tu trzeba wszystko odnosić do miłości! – wyjaśnia ks. Stefan Czermiński, współautor książki „Tylko dla łajdaków”. – Trzeba ją pielęgnować jak kruchą, bezcenną roślinkę. Bo właśnie miłość objaśnia nam grzech. Gdy zrani się miłość, torturą jest patrzenie, jak ona cierpi.

Żałuję, że nie żałuję
– Ze słów „Idź i nie grzesz więcej” można wywnioskować ważną rzecz: Pan Jezus nie lekceważy grzechu. Grzech to śmierć – dopowiada o. Prus. – Ewangelia uczy, jak opisać siebie bez samooskarżania oraz jak opisać grzech bez lekceważenia. Tu nie ma nic w stylu: dziewczynko, nie przejmuj się, idź, rób, co chcesz. Grzech to śmierć w sensie metafizycznym. Nie można jej lekceważyć. Trzeba wrócić do dokumentu Jana Pawła II „Reconciliatio et penitentia”. Jednym z powodów zwołania synodu, którego prace zbiera tekst Jana Pawła II, było między innymi zjawisko zaniku poczucia grzechu. Zadziwiło mnie w tym tekście stwierdzenie papieża, że człowiek odzyska poczucie własnej godności, jeśli odzyska poczucie grzechu. To wielki paradoks, bo wydaje się, że większą godność czy radość życia uzyska człowiek, gdy zapomni o grzechu, gdy nie będzie nim się musiał przejmować!

Gdybyśmy doświadczyli, że nasze grzechy rzeczywiście rodzą śmierć, nie chcielibyśmy nigdy do nich wrócić. Nasz żal byłby szczery. A tak? Żałujemy, że nie żałujemy. To chyba podstawowy problem wszystkich penitentów. Czy przygotowując się do spowiedzi, musimy wycisnąć z siebie łzy? A może szlochanie nad grzechem nie jest konieczne? – To jeden z najtrudniejszych momentów, bo po grzechu pierworodnym oko i czucie są osłabione. Mniej widzę, mniej czuję – wyjaśnia o. Prus. – Nie potrafię zrobić rachunku sumienia, bo nie dostrzegam swojego zła, a nawet gdy je dostrzegam, to nie odnajduję w sobie żalu. Jeśli przypomnimy sobie powrót syna marnotrawnego, to nie ma wątpliwości, że pchnął go do tego nie wzgląd na wyglądającego jego powrotu ojca, ale to, że był głodny, doświadczył nędzy. Żal za grzechy nie jest uczuciem! Ludzie myślą, że źle się spowiadają, bo nie czują żalu za grzechy, nie odnajdują w sobie uczuć smutku, przygnębienia... Pewne grzechy mogą wręcz budzić bardzo miłe wspomnienia. Tymczasem żal za grzechy jest zbliżony do decyzji. Rozpoznajemy i decydujemy, że to, co zrobiliśmy, nie było dobre.

Spowiedź na kartki
Zapominamy, że grzech rodzi śmierć. W efekcie do sakramentu pojednania podchodzimy często w sposób nonszalancki. W internecie można znaleźć rady, jak spowiadać się przed ślubem, jakich używać sformułowań i jaką postawę przyjąć, by ksiądz się „nie czepiał”. W jaki sposób powiedzieć „o tych sprawach” księdzu tak, by niczego nie powiedzieć. Pod jednym z długich maili, w którym dziewczyna żyjąca przed ślubem pod jednym dachem ze swym chłopakiem pyta, co już jest grzechem, a co jeszcze nie i jak daleko można się posunąć, by nie zaprzątać sobie sumienia zbędnymi wyrzutami, znalazłem krótką, mocną i prawdziwą do bólu odpowiedź. – Twoim problemem nie jest tak naprawdę seks, ale kontakt z Bogiem – odpowiada internautce o. Dariusz Kowalczyk, jezuita. – Legalistyczne, a zarazem karkołomne poszukiwanie krętych granic grzechu może być jedynie ucieczką od Boga i od siebie samej. Nie myśl, co by tu zrobić, żeby coś zrobić, a nie zgrzeszyć, ale o tym, jak być czystą w oczach Boga. Wiem, że moja odpowiedź to nie to, czego oczekujesz, ale może oczekujesz nie tego, czego należałoby oczekiwać?

– Co zrobić, gdy kapłan ma do czynienia z ludźmi, którzy przychodzą w maskach i zależy im tylko na formalności? – pyta swego współbrata o. Paweł Kozacki. – W takiej sytuacji trzeba stwierdzić, że każdy odpowiada przed Bogiem we własnym sumieniu – wyjaśnia o. Prus. – Spowiednik może pracować na tym materiale, który dostaje. Zaniedbaniem byłoby najwyżej lekceważenie natchnień, by dopytać o coś niewygodnego. Co więcej, trzeba, byśmy jako spowiednicy zakładali dobrą wolę człowieka, wierzyli, że on mówi to, co myśli i czuje. Jan Paweł II powtarzał, że jeśli do bramy klasztoru przychodzi żebrak, to lepiej dać się dziewięć razy oszukać, niż odprawić jednego człowieka prawdziwie potrzebującego. W konfesjonale nie mamy być Sherlockami Holmesami. Raczej powinniśmy przyjąć postawę, która pozwoli komuś stwierdzić, że jeśli miłość Boża jest taka, jak ją opisujemy, to głupio jest grzeszyć. I głupio jest nas oszukiwać. – Co ojciec robi, widząc, że penitentowi zależy tylko i wyłącznie na parafce na kartce, którą trzyma w spoconej dłoni? – pytam ojca Kozackiego.

– Nie mam gotowej recepty. Ilu penitentów, tyle indywidualnych rozwiązań – wyjaśnia dominikanin. – Można uderzyć w tony odwołujące się do dobroci czy uczciwości tego człowieka z wiarą, że jest w nim podkład duchowy, który warto uruchomić. – Zakłada się jego dobrą wolę? – Na początku, w punkcie wyjścia tak. Ale już po kilku minutach spowiedzi wiadomo mniej więcej, z kim mamy do czynienia. Próbuję pomóc takiemu penitentowi przebić się do samego siebie. Często robię taki numer: mówię „OK, wiem, że przyszedłeś tylko po podpis. Podpisuję ci karteczkę. Masz podpisaną. A teraz idziesz do domu, czy pogadamy jeszcze chwilę?”. – I gadają? – W ogromnej większości tak. Bywa tak, że ludzie wtedy zaczynają: Ojcze, tak właściwie to ja nie tylko po podpis… I zaczyna się rozmowa. Coraz bardziej szczera. Często widać wówczas, że ta spowiedź „na skróty” nie wynikała ze złej woli, ale po prostu z ignorancji. Zdarzało mi się, że spowiedź zaczynała się tragicznie, a po półgodzinie słyszałem: „Ojcze, ale mi o tym nikt do tej pory nie mówił!”. Zdarzają się też jednak „opancerzeni” twardziele, do których nie sposób dotrzeć, a wszystkie próby kończą się zdawkowymi: „Hm”, „Tak”, „Nie”, „Nie wiem”, „Eee”. I nie ma żadnych szans na szczerą rozmowę.

Małe świństewka
„Zapłatą za grzech jest śmierć”. Zaraz, zaraz. A grzechy powszednie? Przecież one – jak czytamy w Katechizmie Kościoła – nie zrywają przymierza z Bogiem. Mogą być naprawione po ludzku z pomocą łaski Bożej. Nie pozbawiają łaski uświęcającej, przyjaźni z Bogiem, miłości ani, w konsekwencji, szczęścia wiecznego”. – Grzech lekki, codzienny nasz towarzysz, z którym jesteśmy niemal zrośnięci, stanowi jednak wielkie niebezpieczeństwo – wyjaśnia w znakomity sposób dominikanin o. Tomasz Pawłowski. –Z powodu codzienności jest często lekceważony („ja tak lubię plotkować!”). I w nastroju braterstwa z grzechem lekkim idę do Komunii św. Wolno mi! Tylko grzech ciężki jest barierą uniemożliwiającą kontakt sakramentalny. Nie zdaję sobie jednak sprawy z tego, że nie tylko na terenie filozofii marksistowskiej, ale i teologii czasami „ilość przechodzi w jakość”. Powtarzane grzechy lekkie nagle zmieniają się w śmiertelne. – Uważajcie na małe, pozornie niegroźne grzeszki – przypominali przed trzema tygodniami w Warszawie ojcowie Antonello Cadeddu i Enrique Porcu z Brazylii. – Są jak szczeliny, dzięki którym może runąć ogromna budowla. Co zrobić, by spowiedź nie była dla nas drogą przez mękę? Spowiadać się. Parafrazując słowa o. Johna Chapmana, mistrza benedyktyńskiego, który nauczał: „Im częściej się modlimy, tym lepiej nam to idzie”, można śmiało powiedzieć: Im częściej się spowiadamy, tym lepiej... Podobne doświadczenia (tyle, że widziane z drugiej strony kratek) mają kapłani. Zwłaszcza ci, którzy używając sformułowania Benedykta XVI „mieszkają w konfesjonale”. – Przypomina mi się historia nieżyjącego już o. Władysława Skrzydlewskiego – uśmiecha się o. Wojciech Prus. – Opowiadał kiedyś w Krakowie: „Śniło mi się, że spowiadam, budzę się i… rzeczywiście spowiadam”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.