Powódź w klasztorze

Przemysław Kucharczak

|

GN 24/2010

publikacja 22.06.2010 08:47

Ewakuowane zakonnice w kamizelkach ratunkowych, narzuconych na białe habity, przeszły gęsiego po blatach stołów na zalanym parterze. Wokół pływały lodówki, pralki i tapczany.

Siostra przełożona Beata, s. Rozaria i s. Laurencja oczyszczają ze szlamu kaplicę, zalaną w trakcie remontu. Siostra przełożona Beata, s. Rozaria i s. Laurencja oczyszczają ze szlamu kaplicę, zalaną w trakcie remontu.
Powódź popsuła efekty remontu, które od dłuższego czasu prowadziły dominikanki w klasztorze w Tarnobrzegu-Wielowsi.
Roman Koszowski

Dominikanki przeżyły to samo, co ich sąsiedzi z Wielowsi. Strażacy nieśli sparaliżowaną s. Kingę i s. Akwinatę przykutą do wózka inwalidzkiego. Zakonnice wsiadły do łodzi i ponad płotem swojego klasztoru popłynęły ku lądowi, manewrując między wystającymi z wody dachami osiedla Wielowieś w Tarnobrzegu.

Gromnice w oknach
A jednak nie wszystkie odpłynęły. Siostra przełożona Beata wydała innym zakonnicom polecenie ewakuacji, ale sama z miejsca się nie ruszyła. Nie chciała zostawić bez opieki sarkofagu założycielki Zgromadzenia Sióstr św. Dominika, matki Kolumby. Razem z nią w zatopionym klasztorze przy pierwszej fali zostały trzy inne siostry i dwie przy drugiej fali. Już nocą z 19 na 20 maja, przed wdarciem się pierwszej fali, dominikanki wraz z innymi mieszkańcami Wielowsi solidarnie pracowały na wałach.

Młode siostry w habitach sypały piasek do worków. Inne siostry robiły strażakom herbatę, kawę, coś do zjedzenia. Miały nadzieję, że wał wytrzyma, ale na wszelki wypadek wyniosły na piętro niepełnosprawne siostry. A trzy należące do klasztoru krowy siostry Laurencja i Szczepana wyprowadziły na pobliską górkę. Wał strzelił rano w pobliskiej wsi Koćmierzów. W Wielowsi rozegrały się dantejskie sceny. Samotnie mieszkający mężczyzna uratował swojego psa, wynosząc go na stodołę, ale sam się utopił. Szafa państwa Pietruchów dopłynęła aż do trzeciego sąsiada, podobnie było z meblami i lodówkami pozostałych mieszkańców. Woda przewalała się z hukiem.

– Choć pamiętam wojnę, to nic podobnego jeszcze w życiu nie widziałam – mówi siostra przełożona Beata Talik, rocznik 1938. – W pierwszym odruchu rzuciłam się szukać szmaty, żeby woda pod ołtarz w kaplicy nie podeszła – śmieje się. Razem z dzielnymi siostrami Szczepaną i Laurencją w czasie obu fal powodziowych nie opuściły Wielowsi ani na minutę. Większość czasu spędziły wtedy przed Najświętszym Sakramentem, który zdążyły ewakuować z kaplicy na piętro. Modliły się za powodzian i za tych, którzy im pomagają. Dziękowały, że chętni do pomocy się znajdują. Klasztor wyglądał inaczej niż okoliczne domy także dlatego, że w każdym oknie na zalanym parterze stała... płonąca gromnica. – Dzisiaj mało kto wierzy w sens zapalania gromnicy czy korzystania z innych sakramentaliów, choć ci sami ludzie coraz częściej wierzą w magię – mówi s. Rozaria. – Tymczasem gromnica to jest znak opieki Bożej i wyraz naszej wiary w Opatrzność – mówi z przekonaniem.

Żegnaj samochodzie
Zatonął osobowy lanos, którym jeździła siostra przełożona, podobno świetny kierowca. – 11 lat miał, ale to był mój najlepszy samochód. Przejechał 270 tys. km, a nigdy mi się nie zepsuł – mówi o aucie, jak gdyby wspominała dobrego znajomego. Zalane pomieszczenia na parterze były świeżo wyremontowane, bo za rok dominikanki chciały tu świętować 150-lecie zgromadzenia. Siostra Beata poświęciła temu remontowi kilka lat życia. Mimo modlitwy zakonnic, woda zniszczyła tę pracę. – Pan dał, Pan wziął, niech imię Pańskie będzie błogosławione – uśmiecha się, i to wyraźnie bez żadnego przymusu, s. Beata.

– Jak Izraelici odchodzili od Pana Boga, to Pan Bóg ich w różny sposób upominał – dodaje. A s. Rozaria wpada jej w słowo: – Powódź to też jest dla nas jakiś znak, ale każdy musi go odczytać dla siebie indywidualnie. Zapominamy o przepraszaniu i dziękowaniu Bogu, nie umieliśmy się dzielić, a wielu ludzi całkiem zapomniało o Bogu. Dla mnie to przypomnienie, co w życiu jest największym dobrem. Czy rzeczywiście te rzeczy materialne? – wskazuje stos kilkudziesięciu oblepionych szlamem wersalek, które leżą przed klasztorem. – A Pan Bóg daje też nadzieję i moc. Siostry, które przez całą powódź siedziały w naszej tymczasowej kaplicy, wiedzą o tym najlepiej – mówi. Choć straty są wielkie, ocalały przynajmniej świeżo wymienione okna w klasztorze. Woda dotknęła parapetów, na których stały płonące gromnice, i wyżej już się nie podniosła.

Rodzina rodzinie
Teraz woda z Wielowsi już zeszła. Siostry opowiadają o ludziach z Krakowa i Nowego Targu, którzy przyjeżdżali tu własnymi samochodami, wyładowanymi środkami czystości dla potrzebujących. – O powodzianach w miastach media mówią więcej, ale o wsiach takich jak ta? Znam tu powodzian, którzy z różnych powodów są w szczególnie trudnej sytuacji życiowej. Gdyby ktoś był zainteresowany pomocą rodzina rodzinie, to mogę ich ze sobą skontaktować – mówi s, Rozaria. Zakonnice mówią, że mieszkającym po sąsiedzku rodzinom można pomóc albo przez dary, albo przez pomoc w sprzątaniu. Żeby pozbyć się szlamu z domów, trzeba wielokrotnie szorować posadzki, z których wyrzucono już przemoczone parkiety czy panele. – Ta pomoc to jest nic w porównaniu z tym, co ci ludzie stracili. Ale gdyby i tej pomocy nie było, oni by się załamywali – mówi s. Beata.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.