Po fali

Ks. Michał Szawan, Przemysław Kucharczak

|

GN 24/2010

publikacja 16.06.2010 16:30

Najłatwiej pomóc ludziom, którym zalało tylko piwnice. Ci, którzy ucierpieli najbardziej, nieraz nie doszli jeszcze do magazynów z darami, bo siedzą w odciętych przez wodę domach i strzegą resztek dobytku przed szabrem.

Sławomir Pietrucha w zalanym domu w Tarnobrzegu-Wielowsi. Sławomir Pietrucha w zalanym domu w Tarnobrzegu-Wielowsi.
Roman Koszowski

Do Romana z ulicy Flisaków w prawobrzeżnym Sandomierzu na razie dotarła tylko pomoc żywnościowa. Woła o chleb do strażaków, którzy przepływają w łódkach przez dzielnicę. Żona i dzieci ewakuowały się do znajomych. Żyją tam z innymi powodzianami, w 12 osób w mieszkaniu w bloku. Roman został więc sam w zatopionym domu. – Muszę, panie, bo by nas wyszabrowały z ciucha ostatniego. Parter i pierwsze piętro nam zalało, tylko na drugie woda nie dotarła – mówi.

Czas na komary
Powodzianom, którzy pilnują swoich domów i czekają, aż woda całkiem zejdzie, najbardziej teraz dokuczają komary. Spragnione krwi owady nieprawdopodobnie namnożyły się w stojącej wokół wodzie. – Okna przed nimi zamykam na wieczór. Potem otwieram, bo wilgoć musi uchodzić, a w nocy komary robią się mniej aktywne. Za to o czwartej nad ranem znowu atakują – relacjonuje pan Roman. Strażacy dodają, że wpływali łódkami w zalanych dzielnicach w takie miejsca, gdzie od komarów było aż czarno. Rzucały się na ludzi całą, ogromną chmarą, trzeba było natychmiast uciekać. Stoimy nad rozlaną wokół, brudnozieloną wodą. Jej skład musi być przerażający, bo zatopiła po drodze cmentarze i stacje benzynowe, niosła utopione zwierzęta. Teraz powoli opada, osadzając wszędzie szlam. Na każdym płocie widać przylepione błotem śmieci, plastikowe worki i kawałki roślin. – A jak woda całkiem opadnie, pewnie dojdzie jeszcze plaga much – obawia się pan Roman. Nie miał okazji nawet jeszcze wystąpić o 6 tys. zł pomocy dla powodzian. Druga fala na jego podwórku miała 4,20 metra wysokości, ale kiedy z nim rozmawialiśmy, opadła już do 2,60. Jak zwykły człowiek może pomóc takim powodzianom jak on? – Jeśli ktoś sam chce na własną rękę dotrzeć do nas, najbardziej poszkodowanych, to niech tu przyjedzie autem, jak woda opadnie. Tu na każdym domu widać, jak kto ucierpiał i dokąd sięgała powódź – pokazuje budynki sąsiadów.

Teraz „Długa fala”
Akcję opartą na podobnej idei, ale na wielką skalę, będzie prowadziła Caritas Diecezji Sandomierskiej. Chce docierać z pomocą dopasowaną do indywidualnych potrzeb konkretnych powodzian. Będzie tworzyć partnerstwa pomiędzy szkołami i klasami, między parafiami dotkniętymi powodzią a takimi, które chcą pomóc. Ta akcja nazywa się „Długa fala” i potrwa dwa lata. W jej ramach dzieci mogą dostać pomoc w dożywianiu, starym i samotnym powodzianom Caritas chce pomóc w zakupie lekarstw i częściowej opłacie za bieżące rachunki. Rolnikom Caritas będzie pomagała pozyskać pasze, nasiona i sadzeniaki. – A teraz, na bieżąco, organizujemy pomoc w sprzątaniu. Wolontariusze już się zgłaszają – relacjonuje ks. Bogusław Pitucha, dyrektor Caritas Diecezji Sandomierskiej. – Potrzebne są też dary: żywność o przedłużonej trwałości, mopy, gumiaki, rękawice, pościel, ręczniki i coś na komary, myjki ciśnieniowe i osuszacze, ubrania, bo ci ludzie często wyszli z domów tak jak stali – wylicza jednym tchem.

Jest też pomoc państwa. Powodzianie mogą m.in. złożyć wniosek o 6 tys. zł na pierwsze wydatki. Nie zawsze przekazywanie tej pomocy idzie gładko. – Nie chcą mi tych 6 tys. dać, bo do nowego domu mieliśmy się wprowadzić dopiero 1 czerwca, po powodzi... Jak komuś zalało piwnicę w bloku, to mu pieniądze dają, a nam za dom nie – mówi Jerzy Zawadzki. Ten nowy dom stoi tuż przy brzegu Wisły w prawobrzeżnym Sandomierzu. W dodatku woda zalała też rodzinie dwa samochody. Mimo to Zawadzcy dzięki łódce angażowali się jeszcze w ratowanie innych. – Mój syn uratował staruszkę, która stała już na stole w wodzie po szyję, było 30 cm od stropu – mówi. Z kolei pan Jerzy wraz ze strażakiem pod zalaną wsią Słupcza zauważyli w wodzie wycieńczoną sarnę. – Wciągnęliśmy ją na łódkę i związaliśmy jej racice, bo jak by nas kopnęła... Na pewno straciła młode, bo z wymion ciekło jej mleko. Wypuściliśmy ją za Słupczą – mówi.

W przypadku takich kataklizmów okazuje się, że najszybciej z pomocą do zwykłych ludzi dociera nie państwo ze swoimi strukturami, ale właśnie Kościół. Ze wstępnych statystyk Caritas Diecezji Sandomierskiej wynika, że w wyniku powodzi na terenie diecezji poszkodowanych jest około 18 tys. osób. Ci ludzie potrzebują nie tylko materialnego wsparcia, ale też opieki duchowej. Po obu falach powodzi biskup sandomierski Krzysztof Nitkiewicz spotykał się z powodzianami w zalanych miejscowościach. Wystosował specjalny komunikat wzywający do pomocy, który został odczytany we wszystkich kościołach diecezji. Do znajdujących się w dramatycznej sytuacji powodzian zaczęła napływać ogromna fala ludzkiej solidarności, która trwa do dziś. Wśród licznych wolontariuszy, pomagających w porządkowaniu zalanych domów i świątyń, znaleźli się także... obcokrajowcy, w tym ponad 30-osobowa grupa Czeczenów. Na co dzień przebywają w Ośrodku dla Uchodźców Caritas Archidiecezji Białostockiej.

Do Sandomierza przybyli, by porządkować zalane placówki Caritas, pomagać mieszkańcom poszkodowanym przez powódź i przy rozładunku transportów z darami. – Wspominamy dzisiaj wdzięcznym sercem tych wszystkich, którzy przyjechali do Sandomierza i razem z mieszkańcami naszego miasta i okolicznych miejscowości włączyli się w akcję niesienia pomocy – mówił bp Krzysztof Nitkiewicz na zakończenie uroczystości Bożego Ciała. – W tych tragicznych dniach spotykamy wśród nas ludzi z całej Polski, od Gdańska, przez Warszawę, po mój rodzinny Białystok, a także osoby z zagranicy. Miałem bowiem okazję spotkać Belgów, Hiszpanów, a nawet uchodźców, którzy na naszej polskiej ziemi znaleźli azyl. Wszyscy oni przybywają do nas, aby okazać solidarność i ofiarować tak bardzo potrzebną pomoc – dodał biskup. Powódź odcięła też wiele tysięcy wiernych od świątyń. Tylko w diecezji sandomierskiej woda zalała cztery parafialne kościoły i dwie kaplice dojazdowe. W najtrudniejszych dniach, kiedy świątynie były wyłączone z użytku, kapłani szukali skrawka suchej ziemi, by sprawować na nim Msze św. Gdy po pierwszej fali woda opuściła kościół parafialny w Trześni, bp Nitkiewicz przybył do świątyni, by sprawować Eucharystię. Spotkał się z mieszkańcami, dla których tegoroczna powódź była już drugą w obecnym stuleciu, obok powodzi z 2001 r. Ordynariusz modlił się też z mieszkańcami prawobrzeżnej części Sandomierza przy moście na Wiśle i na osiedlu przy Hucie Szkła, które dzięki wytrwałej walce uniknęło zalania. Niestety, wierni tej części miasta od początku powodzi nie mogą chodzić do swojego parafialnego kościoła, gdyż dostępu do niego skutecznie broni woda.

Tir spod Kalisza
Nocą z 6 na 7 czerwca w gminie Dwikozy pod Sandomierzem rozegrały się dramatyczne sceny. Gdy zawyły syreny po rozerwaniu wału, rolnicy w pośpiechu, w ciemnościach, wyprowadzali z gospodarstw swoje zwierzęta. Na drogach zrobiły się korki z prowadzonego ku wyżej położonym miejscom ryczącego bydła. Gdy dziennikarze „Gościa” dotarli tam po przejściu żywiołu, było już spokojnie. Ale kilkudziesięciu mieszkańców, ewakuowanych do szkoły we wsi Winiary, było odciętych przez wodę. Można tam było dojechać tylko traktorami. Weszliśmy do szkoły w Dwikozach, gdzie powstał punkt udzielania pomocy powodzianom. Caritas rozdaje tu ludziom środki czystości i ubrania. Nagle podjechał wielki czerwony tir, wyładowany kocami, chlebem i najróżniejszymi środkami czystości. – Też pracujecie w Caritas? – dopytujemy księdza, który przyjechał z tymi darami. – A skąd! To zwykli ludzie się skrzyknęli, i to tylko z trzech parafii diecezji kaliskiej: ze Złoczewa, Godynic i Brąszewic – odpowiada ks. Stanisław Pietruszewski, proboszcz z Brąszewic. – Jak tu, w okolicy, była powódź w 2001 roku, to przywieźliśmy aż 7 tirów z różnymi darami, z ziemniakami, a nawet z sianem i słomą – mówi.

Łódką po ulicy
Ludzie na zalanych terenach wyglądają dziś, jakby otrząsnęli się z pierwszego szoku. Choć nie brakuje też osób, które załamują ręce. W mieszkaniach, z których woda już zeszła, najczęściej trwa już jednak praca. – Co u ciebie? – Powodzi się! – wołają do siebie dwaj ludzie nad wielkim rozlewiskiem. W kolejce do łódki przy moście w Sandomierzu inny mężczyzna z dumą opowiada, że przy pierwszej fali, choć utopiły się jego trzy kozy, to na strychu przeżyło kilkadziesiąt królików. Przed swoją ewakuacją w pośpiechu wrzucił je na strych, ale pogodził się już z ich stratą. Kiedy wrócił do domu po 10 dniach, ze zdumieniem odkrył, że króliki ruszają się. – Teraz, po drugiej fali, codziennie staram się do nich przypływać łódką i karmić je – mówi. Po ulicy w Tarnobrzegu-Wielowsi płynie łódka z rodziną Dumów: rodzicami i dziećmi, 7-letnim Norbertem i 3-letnią Natalką. Odwiedzali swój zalany dom. Dzieci wyglądają na zachwycone taflą brudnozielonej wody, przykrywającą wciąż płoty do połowy ich wysokości po obu stronach drogi. – Prawie jak na wczasach! – śmieje się Sylwia Duma, mama. – Teraz już nam jest wesoło. Ale momentami było inaczej, myślałam, że świat mi się zawalił na głowę. Pierwsza fala zniszczyła nam wersalki, lodówkę, dywany, ale druga zalała już tylko te gruzy, te skute ściany. Co nas nie zabije, to nas wzmocni – mówi. Pracuje w urzędzie pracy, jej mąż Mariusz przed powodzią prowadził remonty.

Podobnie mówią państwo Pietruchowie, wychylający się z okna przed zatopionym domem w Wielowsi. Woda zalała im nie tylko parter, ale i piętro, a oni mimo to zachowali sporo pogody ducha. – Można się do wszystkiego przyzwyczaić. Choć nasza 89-letnia babcia twierdzi, że lepsza jest wojna niż powódź – mówi Monika, studentka pedagogiki, do dziennikarza „Gościa”, brodzącego pod jej oknem. Pietruchowie zdą-żyli wynieść kury i psa na drugie piętro; tylko kot gdzieś im zginął. Najbardziej poruszyło ich to, że w powodzi zginął jeden z ich sąsiadów. Uratował swojego psa, a sam się utopił, gdy z przerażającym hukiem przewalała się przez Wielowieś pierwsza fala. – Meble, pralki, telewizory, to wszystko się kiedyś wróci, ale życia sąsiadowi już się nie wróci – mówi Danuta Pietrucha.

Konto Caritas Diec. Sandomierskiej: 81 1060 0076 0000 3200 0031 9541, z dopiskiem „Pomoc powodzianom”. Caritas Polska prosi o SMS-y o treści „Pomagam” pod nr 72 052 (2,44 zł).

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.