Judasz to ja

O. Wojciech Ziółek SJ, prowincjał krakowskich jezuitów

|

GN 17/2010

publikacja 27.04.2010 19:29

Jeśli miałbym jednym zdaniem odpowiedzieć na pytanie, kim jest ksiądz, to powiedziałbym bez wahania: Ksiądz to grzesznik, któremu Pan Jezus umył nogi.

Kapłaństwo to doświadczenie bycia „wszystkim” w rękach Jezusa. Kapłaństwo to doświadczenie bycia „wszystkim” w rękach Jezusa.
Marek Piekara

Dobrze wiem, że są tysiące innych, pobożniejszych i bardziej teologicznie brzmiących definicji. W żaden sposób nie chcę z nimi polemizować. Powtórzę jedynie: dla mnie najważniejsze w byciu księdzem jest doświadczenie miłości Pana Jezusa, który widzi moją grzeszność, ale nie potępia mnie, tylko klęka i z czułością myje moje ubrudzone przez grzech nogi.

Idealni i bezgrzeszni?
To jest istota kapłaństwa, tyle tylko że my, księża, jesteśmy gotowi zrobić naprawdę wiele, by jej nie zauważyć, by ją pominąć, by się nią nie przejąć. Jakże często, mówiąc o kapłaństwie, wolimy przedstawiać samych siebie jako niemal idealnych i bezgrzesznych! Jakże często uciekamy przed prawdą o naszej kapłańskiej grzeszności! Jakże często wstydliwie chowamy pod ornat nasze brudne nogi, powtarzając za Piotrem: „Nigdy nie będziesz mi nóg umywał!”.

I nie pomaga nawet Jezusowe wołanie: „Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze mną”. Jakoś bardzo głęboko wbito nam do głowy i do serca przeświadczenie o tym, że jako księża nie możemy Panu Bogu pokazać żadnych naszych słabości i grzechów, że mamy prężyć przed Nim nasze duchowe muskuły i „zachwycać” Go naszą doskonałością. I nawet wtedy, kiedy grzechy już całkowicie nas przytłaczają, to i tak – w poczuciu winy i niespełnienia pokładanych w nas oczekiwań – staramy się do nich nie przyznawać albo poradzić sobie z nimi samodzielnie, domowymi albo, lepiej powiedzieć, starymi, wypróbowanymi kapłańskimi sposobami.

A wszystko po to, by pokazać się przed Nim jako „czyści i bez skazy”. Bo czyż jako szafarze Eucharystii nie powinniśmy być przaśni i bez żadnej domieszki kwasu? Czyż działając in persona Christi, nie powinniśmy być doskonali, jak On jest doskonały? Czyż nie mamy być kapłanami według Bożego Serca? Przecież wszyscy dokoła mówią nam, że być księdzem, że być dobrym księdzem to znaczy oddać swoje życie na służbę Bogu. Nawet liczą, ile to już lat żyjemy, poświęcając się dla Pana Jezusa. Nawet nie zauważamy, kiedy wchodzimy aż po uszy w tego typu mentalność, a stąd już tylko krok do iście pogańskiego myślenia, że w kapłaństwie chodzi o to, bym to ja oddał życie dla Pana Jezusa. A przecież cała Ewangelia jest o tym, że to On oddał życie za mnie. Kapłan to ktoś, kto tego doświadczył.

Nikt nie ujął tej prawdy piękniej i wyraźniej niż św. Jan w 13. rozdziale swojej Ewangelii. Ten szczególny tekst to przecież opis istoty kapłaństwa u samych jego źródeł. Jak dobrze wiemy, na próżno szukać tam opisu ustanowienia Eucharystii. Zamiast kanonicznych słów konsekracji, znajdujemy tam przepełniony ciepłem i miłością opis obmycia nóg Apostołom (w tym Piotrowi i Judaszowi) oraz równie wzruszający opis pożegnania Judasza i jego wyjścia w ciemną jak grzech noc. Bo kapłaństwo to nie są słowa, choćby te najświętsze. Kapłaństwo to jest wzruszenie Jezusową miłością, to dotyk Jego dłoni na moich brudnych nogach, to kawałek umoczonego chleba podany mi przez Niego i nadzieja – bo przecież nie przekonanie – że nie ma takiej ciemności, w której by mnie opuścił.

Bardzo brudne nogi
Rozważając ten tekst (ileż to kazań każdy z nas o nim powiedział!), zwykliśmy koncentrować się na przykładzie pokornej, służebnej i ofiarnej miłości Chrystusa oraz na Jego wezwaniu do tego, byśmy się wzajemnie miłowali, tak jak On nas umiłował. A przecież nie będę umiał kochać nawet trochę, jeśli wpierw nie wyznam i nie uznam przed Nim mojej bezradności, jeśli nie przyznam się do moich grzechów i do mojej bezsilności wobec nich. Nie będę umiał kochać nawet trochę, jeśli wpierw nie doświadczę na samym sobie, że jest Ktoś, kto mnie, księdza, kocha razem z moim grzechem. Nie będę umiał kochać, jeśli nie podam Panu Jezusowi moich brudnych nóg do umycia. Dopóki nie dostrzegę moich brudnych nóg i nie podam ich Panu Jezusowi do obmycia, nie będę miał udziału z Nim, nie będę księdzem.

„Wiedząc, że Ojciec dał Mu wszystko w ręce oraz że od Boga wyszedł i do Boga idzie, wstał od wieczerzy i złożył szaty” – tak wzniośle i uroczyście zaczyna się opis obmycia nóg Apostołom w Janowej Ewangelii. Jakże wielkie jest nasze zaskoczenie, kiedy parę wersetów dalej czytamy, że tym „wszystkim”, co Pan Jezus trzyma w swoich rękach, są brudne nogi Dwunastu, symbol ich grzechu, niewierności i zdrady. Bo kapłaństwo to doświadczenie bycia „wszystkim” w Jego rękach. Z całym moim życiem, które przecież On sam ukształtował, i z całym moim grzechem, który jest we mnie i który każe mi wciąż pytać, za każdym razem słusznie i zasadnie: „Czy nie ja, Panie?”. Jak się nie wzruszyć, widząc, że On, znając najciemniejsze tajniki mojego serca, nie cofa swojego wybrania, tylko ze spokojem raz jeszcze potwierdza: „Ja wiem, kogo wybrałem…”. Wybrany, który nie schowa przed Nim swoich brudnych nóg, to ksiądz.

Umywaj nogi, a nie zmywaj głowę
Konsekwencje takiej definicji kapłaństwa są bardzo konkretne i zanim się pod nią podpiszemy, warto się zastanowić, czy ich chcemy. Jeśli bowiem Pan Jezus jest mi wierny pomimo mojej niewierności, to znaczy, że i ja mam być wierny wszystkim tym, którzy nie są wierni ani Jemu, ani mnie. Jeśli mnie, księdzu, Pan Jezus umył nogi, to po to, bym i ja, jako ksiądz, umywał ludziom nogi, a nie zmywał im głowę. Bym kochał, a nie potępiał, bym przygarniał, a nie pouczał, bym klękał przed ludzką słabością, a nie patrzył na nią z góry. Bo widocznie w Boży plan zbawienia wpisana jest jakoś niewierność zarówno moja, jak i innych. Jeśli ja, ksiądz, doświadczę takiego traktowania mnie, grzesznika, to będę umiał tak samo traktować innych. Jeśli doświadczenie przebaczenia jest dla mnie jedynie pobożną teorią, to i innych będę jedynie nauczał, a nie kochał.

Bycie księdzem, który ma świadomość własnej grzeszności i jeszcze większą potrzebę doświadczenia przebaczenia, wcale nie jest łatwe. Trudno się bowiem przyznać do niewierności i zdrady, trudno zaakceptować podobieństwo do Judasza. Jednak niewiele zrozumiem z chrześcijaństwa i z kapłaństwa, jeśli nie doświadczę (czasami bardzo boleśnie), że Judasz to mój bliźniak, że Judasz to ja. Judasz to przypadek beznadziejny, to sam szczyt misterium zła. To ktoś, wobec kogo Boża miłość wydaje się bezradna, syn zatracenia, zagubiony na zawsze. Każde z tych określeń wydaje się prawdziwe, ale nie jest to cała prawda. Całą prawdą o Judaszu jest Jezusowa miłość do niego. Pan Jezus kocha Judasza i Judaszowa zdrada niczego tu zmienia. (…)

Taką samą miłością Pan Jezus kocha każdego z nas, księży, czyli nas, wybranych przez Niego grzeszników. Kiedy wciąż zdradzamy i wydajemy Go za coraz to nowe „trzydzieści srebrników”, które potem ze łzami odrzucamy od siebie, bo nie dały nam szczęścia, nie przekreśla nas, nie odrzuca od siebie, nie odpłaca potępieniem za nasze zdrady, ale kocha tym bardziej, im większe jest nasze zagubienie i grzech. Tylko ktoś, kto takie zagubienie przeżył, wie, jak trudno wtedy Jezusową miłość zrozumieć i przyjąć. Targani lękiem i wyrzutami sumienia, zdesperowani i rozczarowani sobą rozpaczliwie szukamy jakiejś nadziei, jakiejś pewności, jakiegoś światła.

Z jednej strony niemal automatycznie pojawia się lęk przed potępieniem, a drugiej wciąż nie gaśnie jakaś niewytłumaczalna nadzieja na zbawienie pomimo wszystko. Bo właśnie dzięki Jezusowej miłości te dwie rzeczywistości, potępienie i zbawienie, nie wykluczają się. Wręcz przeciwnie, ta pierwsza przyzywa tę drugą. Głębia przyzywa głębię. Sami z siebie, zdani jedynie na własne siły, naprawdę jesteśmy synami zatracenia, niezdolnymi do kochania i zasługującymi na potępienie (kto tego nie doświadczył, nie zna jeszcze prawdy o sobie), ale dzięki Niemu i Jego bezwarunkowej, nieodwracalnej miłości jesteśmy zbawieni, uratowani, ocaleni. Wciąż słabi i bezsilni, ale bezpieczni i szczęśliwi, bo w Jego rękach.

Zdrajca nosi Go w sobie
Umycie nóg, głębokie wzruszenie i niezmienna miłość to nie wszystko, czym Jezus obdarowuje zdradzającego Go Judasza. Przed wyjściem z Wieczernika Judasz otrzymuje jeszcze dar szczególny: „Umoczywszy więc kawałek chleba, wziął i podał Judaszowi synowi Szymona Iskarioty”. Zamiast zastanawiać się nad tym, czy Judasz przyjął w ten sposób świętokradczą Komunię św., czy nie, warto sobie uświadomić, że ten kawałek chleba to sam Pan Jezus zanurzony w śmierci, po to, by Judaszowi, i pozostałym dać życie. Temu, który Go zdradza i sprzedaje, Pan Jezus ofiarowuje w kawałku chleba samego siebie i od tej chwili Judasz już zawsze będzie Go nosił w sobie. I chociaż wchodzi w ciemność nocy, a do jego serca wślizguje się szatan, chociaż jego zatracenie wydaje się całkowite i nieuchronne, to Judasz już nie jest taki sam jak przedtem. Nosi w sobie Tego, który oddał za niego swoje życie (…)

A czyż z nami jest inaczej? Choćbyśmy nie wiem jak daleko odeszli od pierwotnej gorliwości, choćbyśmy nie wiem jak bardzo się pogubili w naszym przeżywaniu kapłaństwa, choćbyśmy zupełnie zatracili nasze powołanie, zawsze i wszędzie nosimy w sobie Tego, który dał się nam cały w kawałku chleba, który zanurzył się po uszy w naszym grzesznym życiu, by być z nami, byśmy nigdy nie czuli się sami i opuszczeni. Choćby nas otaczała największa ciemność, On się w tę ciemność zanurzy razem z nami i dla nas. _

Fragment tekstu o. Wojciecha Ziółka pochodzący z książki „Sztuka bycia księdzem”, WAM, marzec 2010

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.