Marcin z Kłudzienka

Piotr Legutko

|

GN 44/2022

Informacja o roli Marcina Dorocińskiego w kolejnej części „Mission Impossible” oraz serialu „Walhala” wywołała w Polsce prawdziwą euforię. Posypały się gratulacje, a wszystkie media przypomniały sylwetkę aktora.

Marcin z Kłudzienka

To dobrze, bo dotąd zainteresowanie nim było nieadekwatne do jego osiągnięć i klasy. Pan Marcin ma bowiem na koncie dziesiątki wybitnych ról w teatrze, kinie i serialach telewizyjnych. A i poza Polską wypracował uznaną markę, grał już m.in. w brytyjskim „303. Bitwa o Anglię” czy wielkim przeboju Netfliksa „Gambit Królowej”. Media jednak niespecjalnie nim się interesowały, bo i po co. Przykładny mąż i ojciec, żadnych skandali obyczajowych, zero zaangażowania politycznego. A przecież z innych powodów aktorzy raczej nie trafiają na pierwsze strony.

Już serio – Marcin Dorociński znakomicie nadaje się na idola, nie tylko dlatego, że gra twardzieli i amantów. Media powinny się już dawno zainteresować jego biografią, bo jest filmowa, w amerykańskim stylu. Dorastał w niewielkim mazowieckim Kłudzienku, chciał zostać strażakiem, ukończył Technikum Mechaniczne, imał się różnych drobnych zawodów. Szlify aktorskie zdobywał w warszawskim Ognisku Teatralnym Haliny i Jana Machulskich przy Teatrze Ochoty, gdzie dojeżdżał na zajęcia. Do mistrzostwa doszedł pracą i wytrwałością, mimo kolejnych sukcesów zachowując cały czas skromność i pamięć o swoich korzeniach. „Pamiętam, że byli wokół mnie ludzie, którzy uwierzyli w moje marzenie chyba bardziej niż ja sam. Bo ja, Marcin z Kłudzienka, zawsze miałem z tym problem” – napisał na swoim profilu, dzieląc się radością z gry w superprodukcji.

Dorociński zawsze stronił od politycznych manifestacji, co nie znaczy, że nie angażował się w sprawy publiczne. Był na przykład mocno związany z ruchem „Ratujmy maluchy”, aktywnie działał też na rzecz ochrony zagrożonych gatunków zwierząt. Kariera jest dla niego ważna, ale nie wahał się jej zawiesić, by opiekować się swoimi dziećmi. Jak łatwo zauważyć, to człowiek, który ma właściwie poukładaną hierarchię życiowych priorytetów. „Nie zależy mi na tak zwanym szerokim rozgłosie. Jestem dumny, gdy widzę, że ktoś się na moim filmie wzruszy. Gdy powie: »To było dla mnie ważne. Pomogło mi w życiu, coś przemyślałem, zrozumiałem«” – mówił w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”.

Zagrał w wielu filmach bardziej wartościowych niż „Mission Impossible”, ale i tę rolę właściwie dyskontuje, pisząc do swoich fanów o „1200 wcześniejszych bolesnych i dotkliwych porażkach”. Po takiej deklaracji inny sens ma jego przesłanie: „Wierzcie w swoje marzenia i nie poddawajcie się. Wasz wielki sen, wyczekane marzenia mogą czekać za rogiem. Cierpliwości i odwagi”. Jeśli aktor ma do odegrania istotną rolę także poza sceną, to Marcin Dorociński gra ją oskarowo. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

TAGI: